Pamiętam taką jesień, gdy kumpela Ela jadąc w odwiedziny do
rodziców powiedziała, że wybiera się na grzyby do Puszczy Boreckiej. Pomyślałam,
że tyle grzybów ile Ela w tej puszczy znajdzie to ja przez całe życie nie
uzbieram, ale, że znajdowanie grzybów uwielbiam, namawiałam męża żebyśmy pojechali
do lasu, chociaż na spacer i pojechaliśmy w młodniki szynowskie. Koźlarze rosły
jak szalone, jak poziomki, jak wysiane, pełno ich było wszędzie. Nazbieraliśmy dwa kosze, wróciliśmy do domu po następne i te także napełniliśmy. Jeśli u nas w
młodnikach taki urodzaj to, co się dzieje w Puszczy Boreckiej. Dzwonię,
opowiadam Eli ile nazbieraliśmy i mówię, że pewnie nie mam się czym chwalić a
ona na to, że w puszczy sucho i grzyba nawet na lekarstwo. I wtedy polubiłam
tutejsze lasy. To nie są piękne bory sosnowe jak na przykład w okolicach
Stawigudy. Tu rosną lasy mieszane, z gęstym podszytem a grzybów trzeba się naszukać
albo znać miejsca.
Od lat szukam tych miejsc i ciągle znajduję jakieś nowe. Najłatwiej
jest o kanie, te wędrują po okolicy i pojawiają się a to na łące pod domem, a
to na kompostowych pryzmach
lub na końskim pastwisku. Na Dużej Łące czasami znajduję
rydze, Na łące przy wsi rosną pieczarki, pod lasem można nazbierać maślaków, przy
brzozach mają swoje miejsce koźlarze. Gdy
jest grzybny rok w głębi lasu, w chaszczach można znaleźć kurki, podgrzybki,
borowiki,
koźlarze i oczywiście opieńki.
Ciągle jeszcze nie wiem czy gdzieś w okolicy
rosną kołpaki i zielonki. W tym roku zanosiło się, że grzybów nie będzie wcale,
bo żeby były potrzebny jest solidny deszcz. Nie wiem, z czego na początku lipca
na końskim pastwisku urosły kanie.
Ponownie pojawiły się pod koniec sierpnia. Gdyby
nie to, że mam zapas z zeszłego roku i, że na górce przy brzozach znalazłam
kilka kozaków to z wigilijną tradycją byłoby w tym roku krucho. Wszystko
zmieniło się w minioną sobotę kiedy mąż zawołał
- Chodź szybko, przez naszą łakę leci jeleń.
Nie wiem jak w kilka sekund udało mi się go złapać ale udało. W niedzielę wyszłam do lasu, tak
tylko się powłóczyć, napatrzeć na tę piękną jesień, a może jakiś … jeleń, może
sarna.
aż wreszcie spojrzałam pod nogi i… niemal
rozdeptałam trzy koźlarze. Tu trzy i tu
dwa i tam i jeszcze tam. Nie byłam przygotowana, więc telefon do męża żeby
przyszedł z koszem. W domu okazało się, że znalazłam 58 młodych
zdrowych grzybów. W poniedziałek nie poszłam, bo pod domem w rokitnikach
szalały mysikróliki (tak szalały, że zdjęcia beznadziejne),
ale we wtorek już nie
wytrzymałam. Najpierw podglądałam sarny na łące
a potem do lasu i znowu
uzbierałam mały koszyczek a dzisiaj poszłam jeszcze raz na opieńki, które
masowo wyległy i pewnie bym je zbierała gdyby nie to, że znowu urosły kozaki.
Trudno, niech sobie opieńki spełniają swoja rolę w lesie, ja grzybów mam
chwilowo dosyć chyba, że może po jutrze, do dużego lasu na borowiki takie jak
ten dzisiejszy, ukoronowanie trzydniowego grzybobrania.
Mój tegoroczny, grzybiarski łup wynosi dokładnie 0,00. Tak źle nie było nigdy i chyba po raz pierwszy w życiu do pierwszego, zimowego bigosu dodam suszone pieczarki. No cóż. Zazdroszczę tych grzybów, ale chyba bardziej łąki :)
OdpowiedzUsuńTu są osobliwe stosunki wodne. W najgorsze upały woda stoi w koleinach na górkach a w obniżeniach jej nie ma. Tam gdzie zbierałam koźlarze nigdy wcześniej ich nie było a przynajmniej w takiej liczbie i pod koniec października.
OdpowiedzUsuńW domu okazało się, że na przestrzeni 100 m2 znalazłam 58 młodych zdrowych grzybów. - Grażka, to może oznaczać, że mieszkacie w zagrzybionym domu! Z tego co wiem, to nie jest zbytnio zdrowe :) I więcej nie wqrzaj ludzi takimi zdjęciami! ;)
OdpowiedzUsuńTrafiło mi się jak ślepej kurze ziarno i zbierając syciłam sie tym, że to własnie ja sama je zobaczyłam i znalazłam i uzbierałam. Zawsze jest tak, że ja namawiam na wyprawę a jak tylko wejdziemy do lasu to mąż znajduje a ja nie koniecznie. W domu głupizna dopadła mnie na powrót i przed czyszczeniem głośno je policzyłam. Pisząc uświadomiłam sobie, że znalazłam je na bardzo małym kawałku i masz rację, chlapnęłam bez sensu. Dzięki za czujność i wyrzucam tę przestrzeń.
OdpowiedzUsuńheyka, to było czytelne i oczywiste, a ja chciałem tylko to dowcipnie skomentować :) taka moja "satyrcza" natura :)) Grzyby piękne, zdjęcia rónież, ale szczególnie uwielbiam czytać twoje posty, jest w nich tyle szczerej radości i zachwytu wszystkim co Ci się przydarza, o mikrolokalnomaruńsko-łąckim patriotyzmie nie wspominając!;)
UsuńPo przeczytaniu Twojego komentarza roześmiałam się i pomyślałam, że zagrzybiłam dom. I to byś zobaczył w rozmowie "oko w oko" ale, z czytaniem jest inaczej. Zaraz objawiły sie trzy nitki rozumowania 1. czy rzeczywiście w domu jest grzyb, 2. że wolałabym mieszkać w starym, być może zagrzybionym siedlisku sąsiadki i 3. Maria , polonistka powiedziałaby, Grażynko powinnaś użyć tych 100m zdanie wczśniej. Wiem, to nie jest normalne ale, tak to u mnie działa. Bardzo lubię Twój sposób komentowania.
OdpowiedzUsuńPodpiszę się pod opinią pana Krzysztofa, że i zdjęcia piękne, i opowieść ciekawa. A już łąki maruńskie poza wszelką konkurencją - bo i uroda, i urodzaj ;-)
OdpowiedzUsuńUrodzaj jak sie trafi to jest ale, że łąki urocze to najpiękniej widać na Pani zdjęciach.
OdpowiedzUsuń