wtorek, 29 lipca 2014

Kobieca intuicja.

Kiedy jechałam dzisiaj do pani Krystyny po prawdziwe mleko od krowy, zabrałam ze sobą aparat fotograficzny, bo czułam, że coś się wydarzy. Może dziki przez drogę będą przebiegały, może czerwone krowy z cielakami podejdą blisko. Nic się nie wydarzyło, zupełnie nic. To pewnie z upału coś mi się roiło w głowie. Wróciłam do domu i wyszłam na taras ( ach ten taras kochany), spojrzałam na Dużą Łąkę i oniemiałam. Przecinał ją po skosie piękny ciemnobrązowy jeleń z wielkim porożem. Rzuciłam się po aparat. Jeleń ( mam nadzieję, że to jeleń) przeskoczył drogę, wpadł na pole z owsem i...  ,zaczął jeść. No jak to jest. Najpierw pędził jak by go sfora ogarów goniła i nagle zatrzymał się na popas. Bez statywu, trzęsącymi się rękoma zaczęłam pstrykać. Ale on był cały w owsie, tylko poroże było widać. Nagle zrezygnował i pognał dalej. No i przez te emocje i odległość zamiast poprawnych zdjęć  wyszła  impresja z rogami.

Ciekawe dlaczego tak pędził i dokąd i czemu był tak ciemno umaszczony? Pobiegł na południowy zachód w stronę bagnistego jeziorka. Może będzie wracał tą samą drogą, czyli przez mój owies. Jeśli tak to się jeszcze zobaczymy. 

niedziela, 27 lipca 2014

Pogawędka z dzwońcem

Poranna kawa na tarasie znowu przyniosła efekty. Dziś rano ptaki były bardziej aktywne, jakby wiedziały, że jak się zrobi gorąco nic nikomu się nie będzie chciało. Nikomu poza mazurkami, bo tym się chce latać, ćwierkać, jeść i plotkować cały dzień bez względu na temperaturę. Najpierw usłyszałam ostrzegawcze gdakanie kosa. Wychyliłam się z aparatem a ten na krzaku czerwonej porzeczki zajadał owoce tak przejrzałe, że gdyby w nie włożyć mini słomkę to można by się napić porzeczkowego wina prosto z krzaka. Uciekł, kiedy tylko mnie zobaczył. Po chwili na źdźble trawy przysiadł jakiś osobnik. 



Światło było takie, że nie wiedziałam, komu robie zdjęcia, więc postanowiłam trochę bliżej podejść. Ale i on zerwał się nagle i przeleciał na jodłę. 


No dobrze pomyślałam, obejdę cię bratku w koło i dowiem się coś za jeden. 


Czając się niczym kot wychyliłam się z za śliwki. Ptak natychmiast mnie zobaczył i mówi cichutko


- Nuuii?
Ja na to
- Spokojnie, zrobię ci tylko zdjęcie.
- Nuuii?
- No i jak się dowiem, kto ty jesteś, dam ci spokój.
- Nuuii?
- No i będziesz mógł wrócić do śniadania.
- Nuuii?
No i nie zdążyłam odpowiedzieć, bo podeszłam zbyt blisko i on odfrunął, ale jestem prawie pewna, że powiedział
- No i rusz się z tego tarasu, bo przy wiśniach sporo się dzieje.
Zebrałam się, więc i ruszyłam na poranny obchód. 


Spotkałam go stojącego na wiśni. Już się do mnie nie odzywał, bo i po co, już wszystko wiedziałam. To był dzwoniec i nie był tam sam.
Pod wiśnią na szczawiu konsumował mszyce piecuszek? Myślałam, że to piecuszek ze względu na kolory, jednak, jak podaje dr. Kruszewicz, piecuszek ma nogi jasnobrązowe a mój na zdjeciu ma wyraźnie ciemnobrązowe, co wskazuje na pierwiosnka. I gdyby nie autor bloga "Leśne opowieści"  http://krzysiekmikunda.blogspot.com/ który czytuje moje opowiadania dalej bym myślała, że to piecuszek. To pierwiosnek. 



a na ławce był jeszcze ktoś, to najprawdopodobniej młody świergotek. 


Dzwoniec przyleciał w okolice tarasu bo tu był istny tłok. 


Jedni polowali na motyle, inni na mszyce a inni zajadali ziarna traw. Koło południa na porzeczce znowu pojawił się samczyk kosa i myślę, że jak się zasadzę to uda mi się wkrótce zrobić zdjęcie. Mam też zaplanowany wypad na łąkę. Na krótkie wakacje przyjechał do nas kuzyn męża z synem i młody człowiek zaczytany w publikacji „Tajemnice fizyki” ni stąd ni z owąd zaoferował się w miniony czwartek towarzyszyć mi w wyprawie do bobrowych żeremi. Bobrów jak zwykle nie zobaczyłam, ale za to na łące czekała niespodzianka. Zdjęcie jest podłej jakości bo uznałam, że już nic się nie wydarzy i wracaliśmy z lasu jak stado bawołów, gdy wtem …. 


Miałam nadzieję, że to łania z cielakiem. I tu ponownie pomógł autor "Leśnych opowieści". Jeśli zajrzycie na bloga http://krzysiekmikunda.blogspot.com/ dowiecie się dlaczego. Na zdjęciu jest koza z koźlakiem.
A za górką koziołek uganiał się za kozą. Widać zaczęły się sarnie zaloty.


Nie dość, że pędziły jak szalone to jeszcze były bardzo daleko. Może dziś będzie lepiej?

sobota, 26 lipca 2014

Topielec

To się zdarzyło dwa lata temu na początku czerwca. Chodziłam sobie nad stawem w poszukiwaniu motyli. Na kwiatostanie rdestu wężownika trafiła sie pszczoła, 




na źdźble trawy siedziała Przeplatka atalia,




a na kaczeńcu odpoczywał Modraszek ikar.




W pewnym momencie zauważyłam w wodzie sporego owada. Duży jak szerszeń, ale to nie był szerszeń. Widać było, że nie utonie. Machał nogami tak, że powinien dopłynąć do brzegu bez problemu, a jednak tylko kręcił się w kółko i wciąż tkwił w tym samym miejscu. Zamiast zrobić zdjęcie, pobiegłam po kij, żeby nieszczęśnika wyłowić. Chwycił się go błyskawiczne i po kilku sekundach już był na brzegu.



I wtedy zobaczyłam, czemu nie mógł wydostać się z wody. Otóż siedział mu na głowie chrząszcz – Ogrodnica niszczylistka. Siedział, a raczej wpił się szczękami w kark. 




Trudno pojąć, kto kogo chciał zjeść. Bez uszkodzeń oddzieliłam ogrodnicę od tego dużego i każde poszło w swoją stronę, chociaż, ten duży dłużej dochodził do siebie.



Ten mniejszy, czyli Ogrodnica niszczylistka wraz z towarzyszkami nieźle dały mi się we znaki zjadając wszystkie liście czereśni w moim sadzie tak, że w końcu drzewko uschło i trzeba było je wyciąć. Długo nie wiedziałam, co to za stwór, któremu uratowałam życie aż wreszcie udało mi się dojść, kto zacz. Stworzenie nazywa sie Bryzgun brzozowiec. Jest wielkości  szerszenia, zamieszkuje w koronach drzew zwłaszcza brzóz, ogromnymi szczękami nacina gałązki i spija wypływający z nacięcia sok.  Zamiast żądła ma taką sprytna malutką piłę,  która służy mu do nacinania brzozowych listków by w nacięciu złożyć jajeczko. Owad dorosły nie jest niebezpieczny dla ludzi. Zwykle siedzi wysoko na gałęziach jednak zdenerwowany podrywa sie do lotu. Wszystko wskazuje na to, że mieszkał sobie ów Bryzgun na moich brzozach nad stawem a gdy zechciała tam zamieszkać Ogrodnica wzięli się za łby i w końcu wylądowali w stawie. 



Jak się okazało dość paskudną nazwę Bryzgun nosi nie od parady. Otóż z jajeczka wykluwa się larwa, która żywi sie listkami brzozy i dość szybko rośnie, osiągając nawet 5 cm długości. Jeśli ktoś lub coś ją zaniepokoi podnosi przód ciała i bryzga owadzią krwią na odległość nawet 20 centymetrów. Taki bezzapachowy owadzi skunks, więc zdjęcia larwy Bryzguna nie mam i nie będę się o nie starała.

niedziela, 20 lipca 2014

Zaczęły się pożegnania.

Czubek świerka jest bardzo dobrym miejscem do tego by stanąć na nim na chwilę i odpocząć, lub by prowadzić z niego obserwację okolicy. Moje biurko komputerowe stoi przy zachodnim oknie a za oknem rośnie świerk. Czasem przystanie na nim sikora bogatka, czasem kos, niekiedy modraszka. Ostatnio przystanął samczyk makolągwy. Podekscytowana tym, że jest tak blisko zaczęłam mówić do niego
- Nie odlatuj pięknisiu, szybciutko polecę po aparat i zrobię ci przez szybę jedno zdjęcie. Przybiegam z aparatem, ptak dalej stoi, przymierzam się i … o psia kostka, ładowałam baterie i nie włożyłam, więc znowu
- Błagam nie odlatuj, chwila i jestem z powrotem.
Jestem, baterie załadowane, ptak dalej stoi na czubeczku, więc jeśli stoi to może otworzę okno. Odległość od okna do czubka świerka to około 2,5 metra. Otwieram powolutku, ptak tylko rzuca okiem i nic. No to hulaj dusza. 


Pstrykam, pstrykam, on przelatuje trochę niżej. 




Spoglądam w dół a tam na łodydze szczawiu siedzi sobie samiczka i spożywa śniadanie. 




A on po prostu obserwuje by ostrzec na czas matkę swoich dzieci. I nagle, jakżeby inaczej odzywają się owe dzieci
- Jeść …, jeść …, jeść …
Pisałam niedawno, że makolągwy mają gniazdo w, rosnącym od północnej strony jałowcu. Ale dzieci odzywają się nie z gniazda w jałowcu a z rosnącego obok drugiego świerka. Nie sądziłam, że ten trzeci lęg jest tak zaawansowany.
Tata na prośby dzieci odpowiada ćwierkając perliście a mama dopowiada coś w rodzaju
- Tak tu tak, tak tu tak.
Po czym leci nakarmić głodomory a samczyk sfruwa na szczaw.





Następnego ranka znów słyszę pisklaki domagające się jedzenia i tym razem tylko samiczkę odpowiadającą – tak tu tak. Niestety zdjęć nie ma, bo towarzystwo jest schowane w gęstym krzewie pęcherznicy. W ciągu dnia rodzice zabierają młode na brzozę nad stawem a potem w okolice stajni. Mija kolejny dzień ale, one pod dom już nie wracają. Teraz będą się karmić na łąkach, miedzach i ugorach by we wrześniu odlecieć, może tylko na zachód Polski a może aż na Wyspy Kanaryjskie. Moje śliczne makolągwy dostałam od was piękny prezent na pożegnanie, więc lećcie jeśli musicie, ale obiecajcie, że wrócicie za rok.



Pewnie dziwne wydaje się to, że tak ciągle piszę, że ptaki stoją, ale przecież gdyby siedziały to by miały nóżki spuszczone. Nieprawdaż!

środa, 16 lipca 2014

Warmia piękna jak żurawi sen.

Znamy się od jakichś 20 lat. Na łące koło domu stoi zaprojektowana przez niego i wspólnie z moim mężem wykonana stajnia. W moim domu stoją zrobione przez niego meble, na ścianach wiszą namalowane przez niego obrazy a na pięknym bukowym regale, także przez niego wykonanym, pośród innych książek stoją jego cztery albumy: Portret Lasu, Sto widoków Warmii, Warmia Ptasi Raj i Warmia Tajemnice Natury. 
Wczoraj dołączył do nich piąty album Warmia Ptasie Impresje. 



Ich autorem jest Andrzej „Szczurek” Waszczuk. Nie znam drugiego tak zdolnego człowieka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. W szkole nauczyli go być elektrykiem i do tej pory potrafi wszystkie z elektryką związane prace wykonać perfekcyjnie. Wuj nauczył go stolarstwa, choć to akurat ma we krwi ze względu na tradycje rodzinne. Malarstwa nauczył się sam. Po prostu spróbował i wyszło. W nałóg fotografowania popadł dzięki malarstwu i Bogu dzięki, że popadł, choć przez to kompletnie zarzucił stolarstwo. Kiedy mu to wytykam śmieje się i pyta, co chcę, bo jeśli krzesło czy komodę to nie, ale stodołę to chętnie postawi i dodaje „ileż to roboty?”. Kwiecewo to świat jego dzieciństwa to wspaniałe stare lasy bukowe, to łąki otulone mgłami, obsypane kwieciem. Ale jego największą pasją są kwiecewskie bagna z tysiącami przylatujących tam ptaków. Ze wszystkich najbardziej ukochał żurawie. Ukochał, bo jakże to inaczej nazwać, kiedy człowiek jedzie o drugiej w nocy do lasu, idzie dwa kilometry przez bagno obładowany ciężkim sprzętem, po czym po dotarciu na miejsce, stojąc po pas w wodzie, znosząc komary i pijawki (brrrrrr) czeka na świt, bo wtedy światło jest najpiękniejsze. Nie da się przyjść o czwartej nad ranem, bo czujne żurawie odlecą. Ten najnowszy album to nie tylko kolejne piękne zdjęcia żurawi i okolic Kwiecewa to też kolejny etap artystycznego rozwoju Andrzeja. Rozwoju, który nie jest zaplanowany, który rodzi się przypadkiem, ale który zmierza w ściśle określonym kierunku wynikającym z wciąż budzącej się wrażliwości artysty (nie cierpi, gdy się tak o nim mówi) na otaczający go świat, z niezwykłego instynktu artystycznego. A jednak do fotografowania podchodzi z dystansem, tak naprawdę chyba dopiero zaczyna się tym bawić. Jak sam przyznaje nic by z tego nie było gdyby nie jego dwie ukochane kobiety, żona Zosia, która prowadzi go przez prozę życia i córka Sonia, która od dzieciństwa dreptała za tatą, dłubiąc w drewnie, malując i w końcu studiując …. fotografię.
Album nosi tytuł Warmia Ptasie Impresje a mógłby być zatytułowany Warmia Piękna Jak Żurawi Sen. Większość zdjęć jest zrobiona nocą z kilku a nawet kilkunastominutowym czasem naświetlania. Nie ma sensu opowiadać, trzeba zobaczyć. Album wydało PHU Wenecja, słowo wstępne napisał Marian Szymkiewicz a autorem wszystkich zdjęć jest Andrzej Waszczuk.
Poświęciłam mu tego posta, bo to za jego namową zaczęłam robić zdjęcia. To on pomógł w wyborze aparatu i pożyczył pierwsze obiektywy. To jego zdjęcia są dla mnie wzorem do naśladowania. Małgorzata Musierowicz napisała kiedyś „Na to, kim jesteśmy i czegośmy dokonali, składa się suma świateł i suma cieni, którymi obdarowali nas wszyscy ludzie, przesuwający się przez naszą drogę.
Andrzeju, za piękne światła i cienie twoich zdjęć, dziękuję.
Oto przykłady tego co znalazło się w najnowszym albumie Andrzeja "Szczurka" Waszczuka "Warmia Ptasie Impresje"







Zdjęcie opublikowałam za zgodą autora albumu „Warmia ptasie impresje” Andrzeja Waszczuka.


piątek, 11 lipca 2014

Jestem trawożercą czyli moje spotkania z sarnami.

To wydarzyło się kilka lat temu jesienią. Wybrałyśmy się z koleżanką na spacer Maruńskimi Łąkami aż pod Szynowo, tam weszłyśmy w młodniki sosnowe i na przesiece spotkałyśmy sarnę. Stała w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów i patrzyła na nas. W pewnym momencie kiwnęła głową w dół. My także kiwnęłyśmy głowami i, z głupia frant powiedziałyśmy
- Dzień dobry
Sarna powtórnie kiwnęła głową i zrobiła krok w naszym kierunku. Więc my także kiwnęłyśmy i podeszłyśmy klika kroków. Sarna skubnęła raz czy dwa trochę trawy, popatrzyła na nas i ponownie kiwnęła. My odkiwałyśmy. Popatrzyła na nas, jeszcze raz powtórzyła skubanie kiwanie i spojrzenie i doczekawszy się od nas tylko kiwania i kilku kroków do przodu, nagle przestraszyła się i uciekła. Roznałyśmy to zachowanie z lektury książki Monty Robetrsa „Zaklinacz koni” ( nie mylić z powieścią Nicholasa Evansa, bo to dwie różne historie). Ten gest kiwania głową i skubania trawy to informacja „nie zrobię ci krzywdy, jestem roślinożercą, pokaż, kim ty jesteś”. Zrobiłyśmy coś źle albo nie do końca tak jak oczekiwała sarna, dlatego uciekła. Pamiętam z „Zaklinacza…” opis powrotu do stada niesfornego źrebaka. Także kiwał głową w kierunku najważniejszej klaczy w stadzie, która wcześniej z tego bezpiecznego stada, wychowawczo, przepędziła go. A to jego kiwanie oznaczało „ już nie musisz się mnie obawiać, już będę grzeczny, nie będę kopał i gryzł, pozwól mi wrócić, jestem trawożercą”.
Kiedyś potrzebowałam gwałtownie zdjęcia saren do umieszczenia na stronie internetowej, wybrałam się na łąkę, na której je często widywałam. Nie umiem podchodzić, pamiętałam tylko, że muszę iść od strony nawietrznej. Wyszłam zza lasu, bez żadnego maskowania z aparacikiem marki Olympus  S700. By zrobić nim wyraźne zdjęcia musiałam podejść bardzo blisko. Na łące pasły się dwie sarny. Zatrzymałam się na dłuższa chwilę. Jedna zobaczyła mnie, kiwnęła w moja stronę głowa. Natychmiast jej odkiwnęłam i udałam, że skubię trawę. Sarna pochyliła się i z dalej jadła. 


Podeszłam kilka kroków do przodu. Ona znowu popatrzyła i kiwnęła głową, po czym wciągnęła chrapami powietrze. Odpowiedziałam jej kiwaniem i markowaniem skubania, znowu podeszłam kilka kroków. Taki swoisty taniec trwał do chwili, gdy zauważyła mnie druga sarna i rzuciła się do ucieczki. Ale to było tylko kilka susów. Zatrzymała się i zobaczywszy, że stoję nieruchomo i, że jej towarzyszka dalej spokojnie skubie trawę sama także wróciła do jedzenia. W ten sposób podeszłam tę pierwsza sarnę na odległość około sześciu metrów. Niestety, gdy tylko wiatr przywiał jej w nozdrza mój zapach, porwała się do ucieczki a z nią jej koleżanka. Od tej pory większość saren tak właśnie podchodziłam. Pokazywałam się im, pozwalałam oswoić, i powoli skracałam dystans. Zawsze w końcu pojawiał się jakiś wir powietrzny, który niósł w ich stronę zapach człowieka i wtedy uciekały. 

Zeszłej jesieni, wybrałam się na szczygły a trafiłam na odpoczywającą po drugiej stronie Marunki sarnę, która całkiem spokojnie pozwoliła sobie zrobić zdjęcie. 

Tak też było zeszłego roku w sierpniu podczas sarniej rui. Kozioł i koza biegały po łące kompletnie się mną nie interesując no, ale ruja to wyjątkowa sytuacja.

 Myślę, że jeśli Polak jest w stanie nauczyć się chińskiego a Chińczyk polskiego to wszyscy jesteśmy w stanie nauczyć się kilku podstawowych gestów, znaków, mowy ciała zwierząt byśmy się czuli nawzajem bezpieczni. Wszyscy prócz niektórych myśliwych, bo kiedy jednemu z nich opowiedziałam, że podeszłam sarnę oko w oko na sześć metrów, skwitował to
- Młoda i głupia
Czy zdąży zmądrzeć? 

A to moje spotkania z sarnami