Zawsze myślałam, że zasypiają na zimę, a tymczasem spotkałam
je kiedyś w lutym. Pięć wiewiórek piło wodę z rurki odprowadzającej nadmiar
wody ze studni. Okazało się, że są aktywne przez cały rok, a tylko większe mrozy
przeczekują w dziupli. W lutym zaczyna się u wiewiórek okres godowy. Samiczka może
wydać i trzy mioty w roku, a w każdym z nich średnio 4 młode. Przeżywa najczęściej
tylko jedno, reszta pada łupem kun lub ptaków drapieżnych. Nie tylko dziupla
jest jej mieszkaniem. Czasem zajmuje opuszczone gniazda ptaków, które uzupełnia
do kształtu kuli z 5 centymetrowym otworem wejściowym i w takim właśnie
gnieździe na sośnie mieszkała ta prześliczna rudaska.
Spotykałam ją też w lasku
Marii, buszującą w sosnowych gałęziach w poszukiwaniu szyszek z których przy
pomocy pazurków i języczka wydostaje nasiona. Wiewiórka to drapieżnik i oprócz
szyszek i orzechów zjada także ptasie jaja i pisklęta. Tej wiosny kilka
razy widziałam jak wyprawiała się w rosnące obok mojej studni chaszcze pełne
ptasich gniazd. A jest duże prawdopodobieństwo, że zajęła ptasią budkę lęgową.
Powiesiliśmy ja na dębie nad stawem i czekaliśmy, kiedy ktoś w niej zamieszka.
Kręciła się tam para szpaków. Cierpliwie robiłam zdjęcia wystających z niej źdźbeł trawy.
Aż pewnego popołudnia podczas pracy w warzywniku zobaczyłam to.
Wielka kula siana zasłaniająca otwór wejściowy (zdjęcie zrobione jest już po tym co się zdarzyło).
Jak zwykle zamiast lecieć po aparat gapiłam się nie mogąc pojąć,
co przywlokło taki kłąb na taką wysokość i wtedy z budki wysunęła się wiewiórka.
Najpierw stała zaciekawiona, a po chwili dostała furii. Zaczęła tupać, fukać,
stroszyć ogon, no po prostu zrobiła mi dziką awanturę. Przeniosła się w końcu
na sosnę dalej się złoszcząc. Wreszcie zrozumiałam co tracę i pobiegłam po
aparat. Gdy wróciłam jej już nie było. Po kilku dniach zniknął też kłąb siana i
została tylko odwrócona pod wiewiórczym ciężarem fajeczka do siadania dla ptaków.
W budce do dziś nikt nie zamieszkał. Przez całe lato nie spotkałam ani jednego rudzielca,
ale niedawno jakby worek się rozsypał. Najpierw wieczorem nad bobrzym
bagienkiem czatowałam na uganiające się w zaroślach sarny. Niestety nie udało się
i kiedy zrezygnowana wracałam nagle coś mi tam na sośnie mignęło.
Wiewiórka wybrała się na kolację i pewnie stałam w miejscu gdzie schowała zapasy,
bo znowu zostałam obsztorcowana i obtupana i tak długo się złościła aż sobie
poszłam.
Kolejne spotkanie w piękny środowy poranek najpierw w zagajniku nad
łąką, a potem w moim młodniku przy domu.
Ta z zagajnika była bardzo miła, ale ta
przydomowa już nie.
Furczała i tupała na mnie spoglądając, co chwila na siedzącą
na czubku brzozy modraszkę.
Tym razem nie zamierzałam odejść i pstrykałam,
pstrykałam aż się stworzonko najpierw przyczajone, następnie zaciekawione, wreszcie zniecierpliwione, wściekło na dobre.
Przeskoczyło na sosnę, na drugą
sosnę, na ziemię i chyłkiem wyniosło się z młodnika warcząc
- Nawet śniadania zjeść spokojnie nie można.
Wiewiórka pamięć ma krótką. Miejsca gdzie zachomikowała jedzenie
pamięta tylko przez kilka dni może więc i o tym, że przeze mnie była w środę
rano głodna także zapomni.