Pierwsze tegoroczne poważniejsze przymrozki pojawiły się koło
10 października. Nad ranem było nawet -7 st. Po południu wybrałam się na spacer
i na krowim stawku niemal nadepnęłam na ubarwionego jesiennie, młodego kaczora
krzyżówki. Ten, zamiast poderwać się do lotu najpierw zaczął uciekać na
piechotę, potem próbował płynąć, a potem wyszedł na wciąż jeszcze skuty lodem
fragment stawu i zniknął w szuwarach.
Nie odleciał, bo coś się stało z jego
skrzydłami. Wyglądały jakby ktoś je obciął nożyczkami, ale kto by złapał
kaczora, obciął mu część piór i wypuścił. Do tej pory nie mam pojęcia jak to
się stało, czy to strzał myśliwego poszedł po piórach czy może lis zaskoczył samotnego,
niedoświadczonego, śpiącego ptaka. Byłam tam następnego dnia i następnego, ale
już go nie zobaczyłam. Nie było też resztek piór, więc może jednak udało mu się
jakoś przedostać w bardziej bezpieczne miejsce. Niemal trzy tygodnie później pokazywałam
córce Nenufarowe Jeziorko, nagle podpłynął do nas młody łabędź.
Pisałam już
kiedyś, że gniazdująca tam para podzieliła się obowiązkami i jeden rodzic
wodził trójkę starszych a drugi jedno młodsze. Teraz rodziców nie było,
rodzeństwa też. Został sam, bo jego
skrzydła nie były na tyle wykształcone by mógł polecieć, widocznie wykluł się z
najpóźniejszego jaja gdzieś pod koniec czerwca.
Młody łabędź potrzebuje na to
4-5 miesięcy, więc ten i miałby jeszcze miesiąc żeby dorosnąć. Z jedzeniem
radził sobie nieźle, a gdyby przyszły mrozy to koleżanka obiecała pomoc w
przeniesieniu go do azylu dla ptaków.
Poszłam sprawdzić po dwóch tygodniach,
niestety ptaka nie było,
nie było go także w minioną sobotę.
Nie ma co
złowieszczyć, mam nadzieję, że przez ten miesiąc skrzydła rozwinęły się na
tyle, że pozwoliły mu polecieć i tylko żałuję, że tego nie widziałam. A wczoraj
na rajskiej jabłoni pod domem przysiadła młoda kapturka, choć dawno powinna
odlecieć w cieplejsze rejony.
Bardzo wczesna wiosna, długie ciepłe lato i takaż
jesień spowodowały, że ptaki w zamian za lepsze warunki do życia decydowały się
na powtarzanie lęgów i znacznie więcej dzieci niż zwykle. Może przeszarżowały,
a może to jednak potwierdzenie teorii ocieplenia klimatu. W rodzicach instynkt
migracji tkwi głęboko, ale w tegorocznych najmłodszych, najpóźniejszych
dzieciach kiełkują już zupełnie nowe zwyczaje.