Jak to zwykle bywa w trochę bardziej pogodny zimowy dzień,
temperatura godzinę przed wschodem słońca spadła o kilka stopni, a długie
pomarańczowe pasma chmur nie wróżyły czystego, pięknego wschodu słońca.
Myszołów nocujący nad łąkami wiedząc, na co się zanosi przeniósł się do starego
lasu by, choć przez chwilę, gdy słońce wychyli się zza horyzontu zakosztować
jego ciepła.
Miał rację, bo od zachodu zaczęły zasnuwać niebo kłęby trochę
niższych chmur.
Mazurki, sikory i kowaliki zwiedziawszy się, że w karmnikach
jest słonecznik natychmiast zabrały się za jedzenie,
by mieć siłę do ucieczki
przed regularnie odwiedzającym okolice domu krogulcem.
Słońce nie mając wyboru,
godzina po godzinie brnęło przez srebrno szare barany
spoglądając od czasu do
czasu przez maleńkie szparki na pasące się na rżysku sarny.
Do czystego,
bezchmurnego nieba dotarło dopiero po południu kładąc się srebrną wstęga na
kołysane leciutkim wiatrem wody jeziora.
Do zachodu została już tylko godzina.
O czym myślał siedzący na przydrożnym drzewie myszołów? Może o tym, że pora
pożegnać słońce i poszukać miejsca na nocleg, a może o tym, że jeden z
ostatnich dni mijającego roku, mimo, że tylko w połowie słoneczny, był bardzo piękny.