Takie jest ich życie. Wędrują lasem, polem, łąką od
zmierzchu poprzez noc do świtu szukając popasu, a za dnia od kryjówki w leśnej
gęstwie do innej kryjówki by ochronić się przed drapieżnikami i człowiekiem. Od
jesieni do końca lata trwa ten monotonny marsz, aż nastaje czas rykowiska.
Wtedy wszystko się zmienia. Życie samców przestaje być wartością sama w sobie,
liczy się pokonanie przeciwnika, a przypadkowa, bo nigdy nie celowa śmierć konkurenta
na nikim nie robi wrażenia. Kiedy wszystko wraca do dawnego rytmu ci, którym się
nie udało zdobyć rodziny zaszywają się w leśnych ostępach by leczyć rany i nabrać
masy przed zimą, a inni? Inni znowu wędrują. Przodem idzie najważniejsza łania licówka
za nią gromadka drugich żon i dzieci, a na końcu w pewnej odległości od reszty
ojciec przyszłych pokoleń. Taki pochód obserwowałam w pewien pochmurny dzień.
a reszta rodziny po kolei kładła się w kałuży wcierając glinę w grzbiety i wyciągając nogi do nieba. Zabawa trwała w najlepsze póki i byk nie nabrał ochoty na kąpiel, a że coraz bardziej się zbliżał reszta zażywała błota parami a nawet trójkami byle tylko zdążyć nim on zajmie kałużę dla siebie.
Wracały z łąk nad Pisą kierując się w stronę maruńskich lasów. Podgryzając
młode źdźbła oziminy, zagadane, zadowolone ze spokojnego poranka przemieszczały
się powoli jakby czegoś szukając.
Licówka skręciła lekko na północ i po chwili
wiadomo było, że celem poszukiwań była całkiem spora gliniana kałuża.
Położyła się
w niej i zaczęła tarzać z lubością. Pozostali najpierw patrzyli ze zdziwieniem,
i nagle nabrali ochoty na gliniane SPA.
Łania wstała, otrzepała się i ustawiła
tak by kontrolować wzrokiem okolicę,
a reszta rodziny po kolei kładła się w kałuży wcierając glinę w grzbiety i wyciągając nogi do nieba. Zabawa trwała w najlepsze póki i byk nie nabrał ochoty na kąpiel, a że coraz bardziej się zbliżał reszta zażywała błota parami a nawet trójkami byle tylko zdążyć nim on zajmie kałużę dla siebie.
Babranie się w glinie
sprawiało mu równie wielką radość, młodzi patrzyli z zazdrością, że ich kąpiel
trwała tak krótko.
Wreszcie wstał, bo licówka dawała sygnały, że najwyższa pora
ruszać dalej.
Wszystkie patrzyły na mnie
niechętnie i mimo, że licówka ruszyła do ucieczki stały jeszcze przez chwilę,
mając nadzieję, że zginę, przepadnę, a wtedy one będą mogły wrócić do kałuży.
Wreszcie ruszyły i tylko byk stał trzymając mnie wzrokiem w miejscu.
Gdy stado
dobiegało do miedzy ruszył i on.
Więcej już naocznie ich nie spotkałam, a że wędrowały
jeszcze tym szlakiem, a raczej bliższą domu ścieżką wiem po śladach pod starymi
jabłoniami i późnonocnym porykiwaniu byka, że niby te zjedzone jabłka to taka
rekompensata za niedogodności psychiczne podczas tamtej kąpieli.