środa, 3 czerwca 2020

Anomalia


Zimny maj i zimny początek czerwca. Dzień jak czasem, czyli jak świeci słońce to bywa nawet ciepło, tyle że wieje zimny północny wiatr, ale już noce koło 7 stopni to nie jest fajnie, szczególnie dla roślin. Ptactwo nie bardzo zwraca uwagę na temperatury, chociaż ci co wysiadują muszą się do tego pilniej niż zwykle przykładać, ale ci co dzieci nie planowali w tym roku raczej temperaturami się nie przejmują. Na polu za wsią pięknie porośniętym bodaj pszenżytem 


bytuje za dnia para żurków. 


Na pierwszy rzut oka widać, że wiosna jest dla nich łaskawa. Upasione toto, rozleniwione i jakby mniej bojące niż zwykle co udziela się współmieszkańcom najbliższej okolicy. 




Dobrobyt ten wynika nie z mnogości myszy, świerszczy i innych robali w zbożu, a z leżącej na skraju pola wielkiej pryzmy kurzeńca w której wspomnianych wiktuałów zapewne nie brakuje.  Pasą się od świtu, by przed zmierzchem odlecieć na tajne bagienko za Biedowem. 




Wygląda na to, że brak zmartwień choćby tylko żywieniowych znudził się żurawiom, bo zaczęły szukać zmiany. Kilka dni temu postanowiły skosztować życia jakie zwykle wiodą bociany, czyli paść się razem z krowami. Krótko to trwało i okazało się, że nie na ich nerwy krowia ciekawość i chęć natychmiastowego zaprzyjaźnienia się. 





Następnego dnia postanowiły znaleźć szczęście w wysokich trawach na mojej łące, ale i to okazało się być niezbyt interesujące, bo to jedzenia znacznie mniej, a i człowiek wyjdzie zza drzew i się im przygląda. 









Kolejnym krokiem była wizyta na końskim pastwisku. Tym razem w pojedynkę. 


Konie niezbyt chętne do zawierania znajomości wyniosły się do stajni, a ptaszor spokojnie lustrował zupełnie nieznany kawał terenu. 



Pastwisko jest przy drodze, a drogą jak wiadomo chadzają ludzie, no może nie tak wcześnie rano, więc zaskoczony żurek schował się za... mały krzaczek głogu. 


Ostatecznie stwierdziwszy, że to miejsce nie jest takie ciekawe jak przypuszczał, bez pośpiechu oddalił się. 




Co wymyślą, jutro lub za tydzień? Wkrótce zaczną się sianokosy. Czy za kosiarką zamiast stada bocianów będą dumnie kroczyły żurawie, lub co gorsza przyszłej wiosny w gnieździe na sąsiadowej stodole zamiast klekotu rozlegnie się trąbienie. 


Świat się ciągle zmienia, ludzie pędzą jak szaleni nie wiadomo dokąd i po co i to nie prowadzi do niczego dobrego, mam więc nadzieję, że te odmienne zachowania żurawi to tylko mała, sezonowa, temperaturowa anomalia i tego się trzymajmy.

środa, 8 kwietnia 2020

Czarny


Kilka dni temu wybrałam się nad bobrowa tamę przy której żerowały brodźce samotniki, a w poniedziałek miałam nadzieję, że znowu je zobaczę. Cóż, kiedy się wychodzi na spacer w takie niezwykle słoneczne i dość ciepłe kwietniowe popołudnie , a w sosnowej alei przy łąkach pachnie żywicą i słychać jak pękają nabrzmiałe dojrzałymi nasionami szyszki to cel niby jest, ale z każdym krokiem staje się mniej wyraźny. A już całkiem zniknął, kiedy zobaczyłam zmierzającą w tym samym kierunku co ja, czaplę siwą. Kiedy dotarłam na miejsce ona już tam była i brodząc w rozlewisku tuż przy tamie wypatrywała żab. 

Od czasu do czasu zerkała w moim kierunku czując, że nie jest zupełnie bezpieczna.
Kiedy dotarła do wysokich traw nagle zaczęła spoglądać w górę. 



Wreszcie i ja spojrzałam i oniemiała, bo oto do siadania na rozlewisku gotował się niezwykle elegancki, zadbany i jak na wiosnę w świetnej kondycji bocian czarny. 

Zrobił jeszcze raz woltę nad bobrzym gospodarstwem, uznał, że może

i wylądował... tuż przed moim nosem. 

Zlustrował okolicę i zabrał się za łowy. 




Czapla zobaczywszy jak, żaba za żabą znika w ogromnym czerwonym dziobie pomyślała, że nie ma na co czekać i nieco odważniej zaczęła żerować. 

A czarny prezentował się pięknie, pióra w zachodzącym słońcu opalizowały zielonkawo a czerwona otoczka oczu tak hipnotyzowała żaby, że niemal same wpadały mu do dzioba. Jadł i jadł, a ja syciłam oczy. 



To było bez wątpienia spotkanie marzeń. Jednak po nieprawdopodobnej euforii, po godzinie pojawiły się myśli jak by tu po angielsku , nie płosząc nikogo wyleźć z suchych, trzeszczących krzakorów i wtedy jak na zamówienie poderwał się i odleciał. 


Czarne bociany widuję w tamtej okolicy od piętnastu lat. Rok temu przyleciały dopiero 29 kwietnia, Pod koniec maja w pobliżu była prowadzona trzebież, a 2 czerwca zobaczyłam pożegnalny lot nad gniazdem, lęgu nie było. Ta wiosna dla nas tak trudna im zapewnia spokój i dostatek jedzenia. Mam nadzieję, że wkrótce dołączy do niego partnerka i może tym razem uda im się dochować dzieci. Są rzadkie i takie piękne.

środa, 1 kwietnia 2020

Kolacyjka

Zwykle najpierw słychać furczenie, potem można ją zlokalizować po nerwowym drganiu rudej kity i wreszcie zobaczyć, jak tupie łapkami ze złości, że ktoś śmiał zakłócić jej szyszkowe śniadanie. 


Tym razem było inaczej. Siedziała pod sosną w starych trawach, w łapkach miała nie szyszkę, a orzech laskowy i była niewymownie zadowolona.


Słońce świeciło jej w oczy więc chyba niezbyt wyraźnie widziała, że ktoś stoi bardzo blisko i przygląda się jej ucztowaniu. Skończywszy pierwszego orzecha stanęła słupka,


pogładziła się po brzuszku,

zanurkowała w trawy, gdzie zapewne kryła się jej spiżarnia,

odgarnęła łapką liście i wydobyła drugiego orzecha.

Chwyciwszy go w pyszczek przeskoczyła na suchą gałąź, spojrzała na mnie z ukosa i uznała, że nic jej nie grozi.

Może to oślepiające słoneczne światło, a może wspomnienie cudownego słodkawego smaku który za chwilę znowu poczuje spowodowały, że najspokojniej w świecie zaczęła jeść.

Ach nie, jeść to można szyszkę, a ona delektowała się każdym kawałkiem leszczynowego nasionka.


Kiedy skończyła, upuściła skorupkę

i patrząc na puste łapki zastanawiała się czy wrócić po jeszcze jeden. Odwróciła głowę w stronę spiżarni i kiedy oczy znalazły się w strefie cienia zobaczyła, że nie jest sama i nawet jeśli nie jest niebezpiecznie, to jednak żal zdradzić miejsce ukrycia skarbów.

Spokojnie przeszła na koniec gałęzi, jeszcze raz popatrzyła



i dała susa na sosnę by tam poczekać na dogodniejszą porę kolacji.


Pomyślałam, że biednej wiewiórce udało się, zapewne niechcący trafić na zapomnianą spiżarnię, a ja pozbawiłam ją świętego spokoju przy posiłku. W poczuciu winy postanowiłam zgłębić temat, zaczęłam szukać w internecie jak to jest z wiewiórczą pamięcią, czy rzeczywiście trwa tylko trzy dni i natrafiłam na taki ARTYKUŁ Otóż okazuje się, że nie dość, że mają pamięć doskonałą przez cały czas to jeszcze segregują swoje zapasy tak jak my. Ciekawe ilu jeszcze rzeczy nie wiemy o tych rudych szelmach i nie tylko o nich?