czwartek, 30 kwietnia 2015

Buszująca w tarninie

Fascynowało mnie kiedyś wytwarzanie nalewek. Ich kolory, smaki i zapachy czarowały degustatorów, a tym samym wynagradzały mi pracę włożoną w zbiór o odpowiedniej porze i przy właściwej pogodzie, cierpliwość podczas przygotowania i dojrzewania. Ostatnio jakoś to zarzuciłam i właśnie wczoraj, patrząc na krzewy tarniny przypomniałam sobie, że chciałam kiedyś zrobić pączkówkę. Na zrobienie pączkówki brzozowej, topolowej czy porzeczkowej jest już jednak zbyt późno, na nich pączki już się rozwinęły, ale na tarninie nie. Uważam, że pączki to jakby komórki macierzyste przyszłego owocu, więc jest w nich koncentrat sił witalnych i substancji czynnych. Moje rozmyślania przerwała buszująca wśród gałązek tarniny modraszka. Zajadała się tarninowymi pączkami przeskakując z gałązki na gałązkę i od czasu do czasu łypiąc na mnie okiem. 

















Na odchodne powiedziała
- Ja je zjadam w określonym celu i z umiarem, my ptaki wiemy jak to robić, ale ty zanim zrobisz tę swoją nalewkę lepiej trochę poczytaj o tarninie. 



I poczytałam. Kwiaty maja działanie słabo przeczyszczające, wykrztuśne, napotne i moczopędne, uszczelniają też naczynia krwionośne, ale nasiona jak wszystkie śliwy zawierają cyjanowodór, a w tarninie jest jego największa koncentracja. Niewielkie ilości cyjanowodoru znajdują sie także w kwiatach, więc modraszka mogła je zjadać w celu pozbycia sie jakichś pasożytów wewnętrznych, bo chyba nie po to żeby sie wypocić. Tak sobie myślałam, ale jak zwykle coś mnie tknęło i zaczęłam szperać w googlach. Wychodzi na to, (to wyłącznie moje przypuszczenie) że modraszka potrzebuje wspomnianego cyjanowodoru do pięknego wybarwienia piórek godowych na wyjątkowo intensywny błękitny kolor. Niestety nie mam daru tłumaczenia rzeczy zawiłych w prosty sposób, zamieszczam więc link do artykułu który pozwolił mi taki wniosek wyciągnąć : http://nowaalchemia.blogspot.com/2011/10/bekitne-mundury-i-cyjanek-w-soli.html . A pączkówkę lepiej zrobię na głogu.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Nowi

Kiedy zimą zawędrowałam nad Żurawi Staw przeczuwałam, że wiosną, latem a nawet jesienią będą tam na mnie czekały różne niespodzianki, ale to, co sie dzieje wiosną, że na takim małym śródleśnym jeziorku może być takie bogactwo, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Każda wyprawa kończy się obserwacją czegoś nowego, dla mnie nowego. Pierwszy raz świadomie oglądałam gągoły, cyraneczki, a o tym, że istnieje taka kaczka jak rożeniec nie miałam pojęcia. Dziś krótki wypad zaowocował obserwacją budujących gniazdo perkozków, ale o tym będzie oddzielny post. 


A dzisiaj zdarzyło się coś, co pewnie żyjącym na Żurawim Stawie stworzeniom nie było obce, a jednak zmąciło toczące się we względnym spokoju życie. Nagle wszystkie ptaki zaczęły bardzo głośno gadać, każdy w swoim języku, ale każdy to samo

- Uwaga, uważajmy, leci, będzie niebezpiecznie, trzeba uważać, ratujmy się.

A po chwili to delikatne kwakanie przerodziło się w cos w rodzaju zbiorowego krzyku

- Czego tu chcesz, wynocha, precz, precz, precz, ratunku.

I do tego dołączył chór żab. Pomyślałam, że jakimś cudem nad staw dostała sie koszmarnie wielka wycieczka podglądaczy ptaków, gdy nagle i ja zobaczyłam, kto jest powodem owego zamieszania. Staw okrążył (dziękuję Krzysiu!) myszołów. Zlustrował sytuację z góry, po czym przysiadł na sterczącej ze stawu brzozie. Nie mogłam zrobić zdjęcia, bo AF szalał na gałęziach i dopiero, kiedy zmieniłam obiektyw udało się tylko tyle, bo myszołów poderwał się i odleciał. 


A kiedy już odleciał pomyślałam, że w tym całym wrzasku czegoś mi brakowało i w tym samym momencie usłyszałam krzyk żurawia. Wyglądało to tak jakby pani żurawka umęczona wysiadywaniem i może z wiekiem przygłucha, zdrzemnęła się i obudziła jak już było po wszystkim. Dla mnie najważniejszym efektem wizyty myszołowa, a może i czegoś innego było pojawienie się na środku stawu pary, której do tej pory nie widziałam.











To krakwy, nowi mieszkańcy Żurawiego Stawu. Mogłam ich nie widzieć, bo może polubiły akurat drugą strony stawu. Mogłam też je z daleka widzieć i brać za brązowawe samiczki krzyżówki czy cyranki, a może dopiero teraz przyleciały z zimowisk. Dodaję krakwy do listy obecności i mam nadzieję, że to nie koniec.


piątek, 24 kwietnia 2015

„W jeżyny nura daj lub usiądź na mrowisku…”

Jakiś tydzień temu, wcześnie rano zauważyłam stojące na tym oto mrowisku trzy szpaki.  


Stały tam jak na pagórku i czyściły pióra. Nim chwyciłam aparat odleciały. Byłam zdziwiona, że gustują w mrówkach. Widziałam na własne oczy jak wiosną zjadają dżdżownice, a latem wiśnie i czereśnie. Wyczytałam, że zjadają także ślimaki, gąsienice, larwy i owady, ale żeby mrówki. Następnego dnia zobaczyłam szpaka stojącego przy jeżynowym krzewie i wykonującego przedziwne ewolucje ze swoim małym ptasim ciałkiem. Szukał czegoś w trawie a potem wcierał to w piórka, które jak widać były w nie najlepszej kondycji.









Po kilku dniach spotkałam następnego chodzącego po łące i robiącego dokładnie to samo, co ten spod jeżyny, ale jego piórka były w o wiele lepszym stanie.







W kompie na zbliżeniu okazało się, że jeden i drugi trzyma w dziobie mrówkę i to nią smaruje sobie pióra. Wygooglałam, że szpaki i nie tylko one wykorzystują produkowany przez mrówki kwas mrówkowy, którym smarują sobie nogi i piórka, co zabezpiecza je przed różnym ptasim paskudztwem jak roztocza, pleśnie, grzyby i insekty. To jest super patent, ciekawa jestem czy kwas mrówkowy odstrasza kleszcze. Czasem taka mrówka w odwecie za eksterminację pryska kwasem, dlatego pewnie na tym zdjęciu szpak przymknął powiekę. 


Szpaki dbają także o higienę swoich gniazd znosząc do nich rożne aromatyczne kwiatki i zioła jak np., fiołki, wrotycz, krwawnik i w ten sposób pozbywają się wspomnianego robactwa. Wszystkie wymienione rośliny rosną u mnie w dużych ilościach jak np. fiołki, to i szpaków w tym roku rekordowa liczba.


Przy okazji wyczytałam jeszcze ciekawostkę, że szpaki mogą bezkarnie alkoholizować się gdyż mają bardzo wysoki poziom dehydrogenazy alkoholowej, czyli enzymu rozkładającego alkohol. My mamy go aż 14 razy mniej i przez to nadużywając alkoholu w jakiejkolwiek postaci następnego dnia mamy kaca. Ja na pewno mam jeszcze mniej niż inni ludzie i trochę mi żal, bo trunki cenię ze względu na smak a nie na skutki, jakie wywołują, a jednak wypicie nawet niewielkich ilości wpędza mnie w gastryczno-kacowe kłopoty. Może jednak ktoś wymyśli tabletkę zawierającą dehydrogenazę alkoholową i wreszcie bezboleśnie nasmakuję się, np. likieru orzechowego. A tymczasem będę bacznie obserwować szpaki i może wyśledzę, co powoduje u nich takie urocze predyspozycje oraz to, że żyją nawet 20 lat. Czyżby na jedno i drugie miały wpływ mrówki?