Fascynowało mnie kiedyś wytwarzanie nalewek. Ich kolory, smaki i zapachy
czarowały degustatorów, a tym samym wynagradzały mi pracę włożoną w zbiór o
odpowiedniej porze i przy właściwej pogodzie, cierpliwość podczas przygotowania
i dojrzewania. Ostatnio jakoś to zarzuciłam i właśnie wczoraj, patrząc na krzewy
tarniny przypomniałam sobie, że chciałam kiedyś zrobić pączkówkę. Na zrobienie
pączkówki brzozowej, topolowej czy porzeczkowej jest już jednak zbyt późno, na
nich pączki już się rozwinęły, ale na tarninie nie. Uważam, że pączki to jakby
komórki macierzyste przyszłego owocu, więc jest w nich koncentrat sił witalnych
i substancji czynnych. Moje rozmyślania przerwała buszująca wśród gałązek tarniny
modraszka. Zajadała się tarninowymi pączkami przeskakując z gałązki na gałązkę
i od czasu do czasu łypiąc na mnie okiem.
Na odchodne powiedziała
- Ja je zjadam w określonym celu i z umiarem, my ptaki wiemy jak to robić,
ale ty zanim zrobisz tę swoją nalewkę lepiej trochę poczytaj o tarninie.
I
poczytałam. Kwiaty maja działanie słabo przeczyszczające, wykrztuśne, napotne i
moczopędne, uszczelniają też naczynia krwionośne, ale nasiona jak wszystkie
śliwy zawierają cyjanowodór, a w tarninie jest jego największa koncentracja.
Niewielkie ilości cyjanowodoru znajdują sie także w kwiatach, więc modraszka
mogła je zjadać w celu pozbycia sie jakichś pasożytów wewnętrznych, bo chyba
nie po to żeby sie wypocić. Tak sobie myślałam, ale jak zwykle coś mnie tknęło i zaczęłam szperać w googlach. Wychodzi na to, (to wyłącznie moje przypuszczenie) że modraszka potrzebuje wspomnianego cyjanowodoru do pięknego wybarwienia piórek godowych na wyjątkowo intensywny błękitny kolor. Niestety nie mam daru tłumaczenia rzeczy zawiłych w prosty sposób, zamieszczam więc link do artykułu który pozwolił mi taki wniosek wyciągnąć : http://nowaalchemia.blogspot.com/2011/10/bekitne-mundury-i-cyjanek-w-soli.html . A pączkówkę
lepiej zrobię na głogu.