Do wiosny, tej kalendarzowej jeszcze ho, ho, a ta zwyczajna,
czyli prawdziwa już od tygodnia nocami i rankami bierze się za bary z zimą, ale za dnia
króluje coraz bardziej niepodzielnie.
Klucze gęsi malują na niebie esy floresy,
a te które wróciły już do domu pasą się na oziminie.
Łabędzie niezwykle czymś zaaferowane przelatują co rano i wieczór z miejsca na
miejsce,
skowronki podśpiewują nad polem,
a żurawie już dobrane w pary żerują
przeszukując łąki, bo pora budowy gniazd i składania jaj zbliża się wielkimi
krokami.
Zakończył się sezon polowań na sarny i coraz częściej na łąkach można zobaczyć
spokojnie pasące się całkiem spore rudle.
Przy domu skończył się czas sikor i
mazurków które zajęły się swoimi tajnymi sprawami, zięby też rzadko zaglądają. Za to na brzozie od rana siedzi paszkot i
wyśpiewuje partię Marii z West side story "I feel pretty",
a w karmniku pod jabłonką rządzą
dzwońce i grubodzioby.
O ile dzwońce są prawie zawsze zgodne i nawzajem
uprzejme o tyle grube czasem mają dzwońcom za złe, że szybciej znalazły większe
lub smaczniejsze ziarno.
Bywa, że z hałasem zakołują nad domem szczygły,
a
ostatnio stadem przysiadły na brzozie makolągwy. Pomyślałam sobie, że to być
może wszystkie dzieci które się u mnie wylęgły odwiedziły swój rodzinny dom i chociaż
wiem, że to nieprawda miło było tak o tym pomyśleć.
Ech, tylko
patrzeć jak przylecą rudziki, muchołówki, śpiewaki i cała reszta wiosennej ptasiej
menażerii. Chyba można powiedzieć, że w tym roku wiosna nastała w lutym, chyba tak?
Wprawdzie wieczorami pohukuje jeszcze zimowo puszczyk, ale wiatr już taki
cieplutki.