Ten pierwszy o był piękny poranek majowy. Wybrałam się na
spacer bez konkretnego celu, bo i po co kiedy wiosna była w pełni. Kwitł rdest
wężownik,
latały czerwończyki uroczki,
po drodze kicał zając,
na klonie
koncertował pan zięba,
a na łąkę żurawka wyprowadziła całkiem już sporego marchwiaka.
Jakby tego było mało za Dużą Kępą przy bobrowiskach popasał bocian czarny.
Oczywiście zobaczył mnie pierwszy, wzbił się w powietrze, zrobił kilka kółek i
odleciał.
Bałam się, że podczas tych masowych wycinek starych drzew także gniazdo
czarnych bocianów zostało zniszczone, a tu proszę, był sam, a to oznaczało, że
małżonka wysiaduje. Od tamtej pory byłam tam jeszcze ze dwa razy, ale jakoś nie
udało mi się go spotkać. W dzisiejszy mglisty poranek jak i w tamten majowy nogi
jakoś tak same mnie poniosły na łąki za szosą. Mgła mówiła, że ze zwierzyną
może być krucho, ale i dla samej mgły warto było iść.
Przy Dużej Kępie okazało się,
że nie jest tak źle,
a gdy tylko wychyliłam się zza zakrętu zobaczyłam tego oto
eleganta.
Młody, nogi i dziób niewybarwione, pomyślałam, że może gdzieś blisko
jest rodzic. Przyglądaliśmy się sobie chwilę,
a gdy zrobiłam krok na przód
okazało się, że za pokrzywami był drugi. Oba poderwały się i odleciały do
starego lasu.
Deszczowa wiosna i taka sama połowa lata pozwoliła bocianom czarnym
wyprowadzić dwójkę młodych. To nie żaden rekord, ale jest się z czego cieszyć,
bo rok temu był tylko jeden młody. Bociany czarne odlatują dwa tygodnie po białych,
więc mam jeszcze cały sierpień by je spotkać i spokojnie im się przyjrzeć. A w
przyszłym roku może uda się usłyszeć klekot, zobaczyć zaloty, karmienie. Kto wie,
co przyniesie przyszły rok?