Jest szósta rano, od południowego zachodu ciągną obiecujące
deszcz chmury. Wychodzę na spacer by w resztkach słońca zobaczyć co tam na
łąkach. Zaraz za drogą na kępach lucerny wdzięczą się pokląskwy,
za miedzą para
żurawi żeruje z pięknie dorastającym dzieckiem. Są zaniepokojone moim
pojawieniem się, one nie mogą latać, bo się pierzą, dziecko jeszcze nie umie.
Zawracam,
niech się najedzą w spokoju. Idąc na łąki
z drugiej strony, na końcu sosnowej alei dostrzegam bociana.
Kiedy wychodzę na
otwartą przestrzeń właśnie przelatują czaple.
A nad łąkami szaleją skowronki i
nie tylko.
W drodze nad krowi stawek spotykam zająca,
a przy samym stawku w
zielonej gęstwie małego ptaszorka, który ze złowioną wielką zieloną liszką
próbuje w tajemnicy przede mną zanurkować w ten gąszcz, bo gdzieś tam przy
ziemi jest gniazdeczko i czekająca na niego samiczka, a może i młode.
Na olsze
przy drodze gawędzą młode grubodzioby, jednego udaje mi się wypatrzeć.
Na
pastwisku rodzina paszkotów, poszukuje robali, by dietę owocową, codziennie
przed czwartą rano ucztują w dojrzewającej świdośliwie, uzupełnić białkiem.
Maki wciąż jeszcze kwitną i wciąż czarują.
Jaskółki
dymówki wyprowadziły leg. Trójka młodych usadowiona na linii czeka na dostarczających
pokarm rodziców.
Przy kolejnym karmieniu, dorosły ptak nagle rezygnuje,
bo równie nagle
pojawia się jaskółcze nieszczęście, złotodzioba błyskawica w mgnieniu oka
chwyta w locie młodą jaskółkę i szczęśliwa, że będzie czym nakarmić własne dzieci, odlatuje w kierunku lasu.
Kiedy siedzę przy komputerze i opisuję, co widziałam
podczas spaceru, z kępy drzew za stawem rozlega się nerwowy terkot paszkotów.
To na poranny patrol przyleciał samiec błotniaka, on też musi nakarmić młode.
Taki to i piękni i straszny poranek, jak cały ten nasz świat.