Chciałam tylko usiąść na pieńku pod świerkiem, popatrzeć na
wodę, usłyszeć leśną ciszę, odpocząć, ale tego,
że dostanę od natury aż tyle nie spodziewałam się. Spośród szuwarów jakby
czekając na moje przyjście wysunęła się łabędzia rodzina.
Wiedziałam, że ona
siedzi na gnieździe, on nieustannie pilnuje i kiedyś muszą się pojawić
łabędziaki, dwa, może trzy, a tu siedem. Rodzice patrzyli na dzieci z taką dumą i czułością.
W
niepamięć poszły wszystkie trudne chwile, jakie zgotowała im wiosna i ludzie, a
było tego trochę. Pierwszy raz zobaczyłam je 15 marca na częściowo jeszcze
zamarzniętym stawie. Spały spokojnym snem jakby całe życie tu spędziły i
wiedziały, że to bezpieczne miejsce dla ich dzieci.
Dwa dni później samiec zdecydowanie
pokazał mi, że denerwują go moje bezceremonialne wizyty, ale co było robić,
kiedy nie wszędzie rosły świerki, a liści na drzewach wciąż nie było.
Z czasem,
gdy większość energii pochłonęły, zaloty, budowa gniazda, a potem, kiedy tuż
nad stawem zaczął się wyrąb, trzeba było to piękne gniazdo opuścić i zbudować
nowe w innym miejscu, na moje rzadkie wizyty reagował niemal obojętnie.
Ona od
początku była jakby nieobecna, zajęta żerowaniem, by jaja były jak najzdrowsze i najmocniejsze.
Kiedy nowe gniazdo w pobliżu starego żeremia było gotowe, on podpłynął i powiedział,
- teraz nadchodzi trudny czas, ona będzie znosić jaja, a ja
będę musiał pilnować by nikt ich nie ukradł i by nikt jej nie zrobił krzywdy,
będę nerwowy. Uważaj!
Zajrzałam, więc dopiero
po dwóch tygodniach. Obserwował mnie zza trzcin i nagle dostał furii.
Wszyscy schodzili mu z drogi,
krzyżówki, krakwy, kaczka gągoła, a nawet dziki, o czym pisałam w poście http://warmiapieknajaksen.blogspot.com/2017/05/szczescie-o-krok.html . Majowe
wizyty były do siebie podobne, ona twardo siedziała,
on patrolował, a każdy
patrol kończył się demonstracją siły.
Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, co on przez te wszystkie dni
przeżywał. A teraz, kiedy przypłynęły by pokazać mi przychówek, ona
popatrzyła na mnie i powiedziała
- Nie miej mu za złe, on to robił z troski o mnie i nasze
dzieci.
- Jakże miałabym mieć za złe, nawet gdybyście w ogóle nie
mieli dzieci, też bym się cieszyła, że mogę obserwować wasze życie.
- To popatrz i teraz jak będziemy je uczyć pierwszych kroków.
I zaczęło się pokazywanie, jak odbić się łapkami by dać
nura, jak nadążyć za rodzeństwem, jak czyścić puch. Mama, jak to mama była
najważniejsza i znacznie więcej mówiła niż tata, a one słuchały i próbowały.
Niby wszystkie takie same, ale już można było zobaczyć, że jeden był
najodważniejszy pokazywał, że jest samodzielny i jeden najsłabszy, który chciał
żeby mama go woziła, bo zimno i bolą nóżki.
Przeszły też pierwsza próbę alarmową. Co się stało nie wiem, usłyszałam
tylko mocne chlupnięcie za wyspą. Rodzice rozpostarli skrzydła, wyciągnęli
szyje i wydali ostrzegawczy syk, przestraszyłam się tak jak i oni, coś musiało
być na rzeczy, bo tata zarządził odwrót, a dzieciaki jeden po drugim zaczęły
się wdrapywać na maminy grzbiet. Był moment, że cała siódemka się tam zmieściła,
po chwili jeden zrezygnował i w końcu cztery na grzbiecie, a trzy za panią
matką asekurowane przez ojca nie pożegnawszy się popłynęły w bezpieczne
okolice gniazda.
Wracałam myśląc, że rok temu los sprzyjał gągołom, a w tym
roku uszczęśliwił łabędzie. Kaczka gągoła pływała po stawie sama bo kaczor zniknął
by odbyć pierzenie i wiadomo, dzieci nie będzie. Przyroda jednak spłatała mi figla.
Wszystko wskazuje na to, że dziupla, o której rok temu myślałam, że nadaje się
na gągołowe gniazdo została wykorzystana przez parę z nowego bobrzego jeziorka.
Po jednym z bobrzych kanałów kaczka wodziła dziewięć gągolątek.
Uciekła przede mną i być może przed norką,
która w przelocie mignęła mi na pniu zwalonego świerka. Czy po takich spotkaniach można jeszcze
czegoś oczekiwać? Można nie chcieć niczego, ale do wyjścia z lasu trzeba być
czujnym, a ja nie byłam i gdy wychyliłam się zza zakrętu wpadłam wprost na
wracającą na noc do gniazda żurawią parę z dwójką dzieci.
Wszyscy zrobiliśmy w tył
zwrot i minęliśmy się w bezpiecznej odległości. Ta wiosna tak niefortunnie się
zaczęła, a tak szczęśliwie kończy. Rodzicielski trud przyniósł wspaniałe owoce,
dużo ślicznych owoców i oby rodzicielskie serca były jak najdłużej szczęśliwe i jak najwięcej owoców dojrzało.
Piękna historia i piękne zdjęcia. Jednak najbardziej spodobało mi się zdjęcie ostatnie, gdyż to taka kwintesencja (mojej) fotografii przyrodniczej:)
OdpowiedzUsuńŻałuję bardzo, bo wracałam rozkojarzona, a one były tak blisko, potem martwiłam się, czy czasem któreś się nie zgubiło, ale widuję je, ciągle wodzą dwójkę :)) Dziękuję!
UsuńSądząc po zdjęciu, raczej nic złego się nie wydarzyło, choć bywa różnie. Ostatnio fotografowaliśmy klępę z bliźniakami, a rano był już tylko jeden.
UsuńZgubiłam wtedy osłonę i musiałam wrócić do lasu i po drodze słyszałam popiskiwanie, ale to świstunka udawała ranną, a wczoraj widziałam je na skraju mojej łąki w komplecie.
Usuńświetny ten łabędź po zwodowaniu :)
OdpowiedzUsuńi w ogóle! :))))
Było kilka takich demonstracji, że nie mieścił się w obiektywie, szkoda, że ucięło kawałek skrzydła.Rok temu było miej wody i musiał szybciej lądować, a w tym ma znacznie więcej miejsca. Dzięki :)))
UsuńOjej! jak pieknie! labedziatka, szare kuleczki i w takiej ilosci...wzuszajace, piekne obrazy. Pewnie bedziesz sledzic los rodziny, czekam. Sciskam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję! Rozkoszne były, jak to maluchy, ale tam znowu wyrąb, nawet w sobotę i nie ma możliwości spokojnych odwiedzin. Serdeczności :))
UsuńNiesamowicie piszesz o przyrodzie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, to przyroda jest niesamowita, a ja tylko staram się to dostrzegać. Pozdrawiam!
UsuńRzeczywiście ilość maluchów imponująca.Pamiętam jak chyba z 7 lat temu na miejskiej plaży w Ostródzie przypłynęła para łabędzi z dzieciakami ,a właściwie łabędzią młodzieżą.Na plaży wprawdzie nie było dużo ludzi ale kilkanaście na pewno .Łabędzie z dzieciakami wyszły z wody i...i zaczęły buszować po torbach plażowiczów ,podchodziły do każdej leżącej na plaży rodziny i zaglądały do każdej torby,wsadzały głowy szukając smakołyków.
OdpowiedzUsuńNatomiast w okolicy w której mieszkam bytują również łabędzie krzykliwe.
Serdeczności:)
Agnieszka.
Przyzwyczajone do obecności ludzi zachowują się zupełnie inaczej. Te moje to "leśne dzikusy", krzykliwych w tym roku jeszcze nie widziałam. Pozdrawiam serdecznie.
Usuń