środa, 27 lutego 2019

Chyba wiosna


Do wiosny, tej kalendarzowej jeszcze ho, ho, a ta zwyczajna, czyli prawdziwa już od tygodnia nocami i rankami bierze się za bary z zimą, ale za dnia króluje coraz bardziej niepodzielnie. 

Klucze gęsi malują na niebie esy floresy, 





a te które wróciły już do domu pasą się na oziminie.

Łabędzie niezwykle czymś zaaferowane przelatują co rano i wieczór z miejsca na miejsce, 



skowronki podśpiewują nad polem,


a żurawie już dobrane w pary żerują przeszukując łąki, bo pora budowy gniazd i składania jaj zbliża się wielkimi krokami. 





Zakończył się sezon polowań na sarny i coraz częściej na łąkach można zobaczyć spokojnie pasące się całkiem spore rudle. 


Przy domu skończył się czas sikor i mazurków które zajęły się swoimi tajnymi sprawami, zięby też rzadko zaglądają. Za to na brzozie od rana siedzi paszkot i wyśpiewuje partię Marii z West side story "I feel pretty", 

a w karmniku pod jabłonką rządzą dzwońce i grubodzioby. 





O ile dzwońce są prawie zawsze zgodne i nawzajem uprzejme o tyle grube czasem mają dzwońcom za złe, że szybciej znalazły większe lub smaczniejsze ziarno. 



Bywa, że z hałasem zakołują nad domem szczygły, 

a ostatnio stadem przysiadły na brzozie makolągwy. Pomyślałam sobie, że to być może wszystkie dzieci które się u mnie wylęgły odwiedziły swój rodzinny dom i chociaż wiem, że to nieprawda miło było tak o tym pomyśleć.  

Ech, tylko patrzeć jak przylecą rudziki, muchołówki, śpiewaki i cała reszta wiosennej ptasiej menażerii. Chyba można powiedzieć, że w tym roku wiosna nastała w lutym, chyba tak? Wprawdzie wieczorami pohukuje jeszcze zimowo puszczyk, ale wiatr już taki cieplutki.

środa, 6 lutego 2019

Strzyżykowe śniadanie

Pogoda miała być słaba, chmury, lekki minus i jakiś drobny opad. Drobny śnieg koło szóstej rano był, ale zaraz po wschodzie zrobiło się podejrzanie ciepło. Wróble i mazurki siedzące w tarninie rosnącej przy drodze do wsi darły się, że chyba wiosna blisko, że ciepło się robi i coraz cieplej, a może nawet słońce wyjdzie.

Koło dziewiątej słońce próbowało się przedzierać przez szare chmurzyska i nawet kilka razu udało mu się. 

Na słoneczna plamę trafił wracający z porannego polowania lis. 

Las na wejściu także błysnął słonecznym szczęściem i na tym się skończyło. 

Słońce się skończyło, bo ciepło zostało i dokoła leciały z drzew śniegowe placki sprawiając wrażenie, że to ptaki, a upadając na ziemię łudziły, że za chwilę zza drzewa wyjrzy dziczy ogon, sarni kuperek, jelenie uszy, albo i łosie chrapy. Nic z tego w lesie ani żywego ducha. Dopiero nad Żurawim Stawem zaczęły wiosennie podśpiewywać sikory, ale gdy zaczął padać deszcz i one umilkły. Zajrzałam jeszcze nad nowe bobrze bagienko, że może jakaś orzechówka się trafi, albo czarny dzięcioł. Nic, tylko te śnieżne bombki. Przysiadłam na chwilę na pieńku, bo to też jest fajna rzecz, usiąść i gapić się i chłonąć las.  Ciszy i chłonięcia starczyło może na minutę, bo oto niemal przed samym nosem pojawił się pan i władca krainy przybrzeżnego sitowia i traw. 

Wychylił się z jednej z niezliczonych kęp okalających bobrze bagienko i dalej z pretensjami, że to jego okolica, że był tu pierwszy, i że jestem za duża żeby się pakować do tych wszystkich zasobnych w larwy, owadzie jaja i pająki miejsc. 






Co prawda to prawda. Kępy situ, w które się zanurzał były dla niego tym, czym dla mnie dobrze wyrośnięty acz gesty młodnik. 

Wchodził z jednej strony, przeszukiwał teren koło minuty, wychodził jakimś innym wyjściem, przysiadał na gałązce i widząc, że wciąż jestem ostrzegał, bym zbyt blisko nie podchodziła, bo ucieknie. 








Posuwaliśmy się tak trawa za trawą, sit za sitem, gdy nagle zanurkował w kępę przy ogromnym spuszczonym przez bobry dębie. Czekałam i czekałam, minuty mijały, a strzyżyka nie było. Pomyślałam, że pewnie pod nieuwagę poleciał gdzieś dalej, ominęłam pniak i przyglądałam się pobliskim trawom, gdy ptaszor odezwał się za plecami.  Przysiadł na wspomnianym dębie, wykonał kilka dygnięć i oznajmił, że nie najgorzej mu się ze mną spacerowało, ale, że podczas jedzenie ceni sobie spokój i samotność, 


po czym poleciał na druga stronę bagna. Tak to tak mój strzyżyku, pofrunąć za tobą nie dam rady, ale niech się tylko trafi słoneczny ciepły dzień, a ty nie będziesz aż tak głodny to jeszcze razem pospacerujemy.