Dlaczego zakochał się w niej poeta to zasługa tylko jemu
wiadomych sposobów na szczególnie upojne czerwcowe noce na Mazurach. Nie
musiałam się raczyć nektarem, co to w owych przewróconych flaszkach z poematu „Pieśń
o nocy czerwcowej” był. Wywabił mnie z domu słodki zapach jaśminu, mięty i
macierzanki, duszący zapach kwitnącego ligustra i mający się ukazać w pełnej
krasie księżyc.
Powinien wzejść o 21.17, ale warmińskie górki i lasy zawsze
zabierają dwadzieścia minut dla siebie. Te dwadzieścia minut czekania potrafi
obedrzeć człowieka ze wszystkich wyobrażeń, westchnień, natchnień i różnych
takich, bo na skraju łąki o tej porze komary są bezlitosne, złaknione krwi, nie
koniecznie bydlęcej. I nie pomogło kląskanie słowika, o którym się myślało, że już
umilkł. I nie pomogło słuchanie głosu dojrzałego pana żaby, co to mówił, że kuma,
o co w tych nocnych ciągotach do księżyca chodzi, ale nie powie, bo to jest
jego prywatny, tajny sposób na żabie dziewczyny. Dobrą stroną ciągłego
oganiania się i klaskania było wypłoszenie myśliwego czekającego w samochodzie na
dzika. Po jego odjeździe komary jakby trochę odpuściły, a może to widok Jowisza
z jego czterema księżycami spowodował, że komary przestały być istotne,
a może piękny
zmierzch na północnym niebie.
Nareszcie wzeszedł, wielki srebrem i złotem błyszczący
i snuł się powoli w górę jakby chciał się przytulić do chmurek, które tak jak i
ja na niego czekały,
przysiąść na chwilę na gałęzi starej suszki, na której za dnia
siadają ptaki by popatrzeć na łąkę.
Na chwil kilka ułożył się między klonami opromieniając
je czerwono złotym blaskiem.
Jowisz
tymczasem nabierał ostrości,
w powietrzu czuć było chłód a nad łąkami ścielił się
cieniutki welon mgieł.
Północna, dość jeszcze jasna strona nieba była
czyściuteńka. Tak, to tak, koniec spektaklu, pora do domu. W domu pod wpływem
jak zwykle niedosytu, bo może coś jeszcze się wydarzy, rzut oka przez okna i …
aż trudno uwierzyć, to chyba srebrzaki.
Wiedząc, że są kapryśne i równie szybko
jak się pojawiły mogą zniknąć, pędem najpierw do dolinki koło studni, ale tam
linia,
więc szybki powrót na łąkę i… ciągle są i pięknie stroją srebrem
czerwcową noc.
A ona „idzie krokiem
tanecznym” przez łąkę i śpiewa
„Ja jestem noc czerwcowa,
królowa jaśminowa,
zapatrzcie się w moje ręce,
wsłuchajcie się w śpiewny chód.
Oczy wam snami dotknę,
napoje dam zawrotne
i niebo przed wami rozwinę
jak rulon srebrnych nut.”
królowa jaśminowa,
zapatrzcie się w moje ręce,
wsłuchajcie się w śpiewny chód.
Oczy wam snami dotknę,
napoje dam zawrotne
i niebo przed wami rozwinę
jak rulon srebrnych nut.”
ale gdy wróciłam do domu znowu wyjrzałam przez okno. Po srebrnych obłokach nie było śladu, a
gdzieś miedzy niebem a ziemia unosił się cichy, śpiew, a może śmiech?
„Oplącze was to niebo,
klarnet uczynię z niego
i będzie buczał i huczał,
i na manowce wiódł”
klarnet uczynię z niego
i będzie buczał i huczał,
i na manowce wiódł”
Ech, piękne te czerwcowe warmińskie nocne manowce.
W poście wykorzystałam fragmenty poematu "Pieśń o nocy czerwcowej" K.I.Gałczyńskiego