Kto z nas w dzieciństwie nie zbierał no, kto? Każdy zbierał.
Małe śliczne kamyki, cudne listeczki, kwiatuszki do zasuszenie, skrzydła martwych
motyli, powykręcane dziwacznie korzenie, muszelki, drobne jak ryż bursztyny, piorunowe
groty, ptasie piórka i kto wie, co tam jeszcze. Trzymało się to w pudełeczkach,
słoikach, ozdobnych puszkach, z czasem w jakichś większych kuferkach. Bywało,
że już w dzieciństwie wymieniało się własne skarby na coś, co posiadał brat, siostra
lub kolega. Jedna moja ulubiona Kasia znalazła kiedyś w piasku perłowy koralik i
tak bardzo się nim zachwycała, że jeden mój ulubiony Michał zapałał tak okrutną
chęcią posiadania go, że wymienił wymarzony niegdyś trzykołowy niebiesko-żółty rowerek
na ów koralik. Takie to bywały dziecięce pasje. Z czasem zbieractwo cudeniek
natury zamieniało się, oczywiście według zbierających na coś poważniejszego, z czasem
zanikało, a z jeszcze dłuższym czasem, u niektórych na przykład u mnie nastąpił
powrót do dziecięcych pasji, może tylko w innej formie. Od kiedy wzięłam aparat
fotograficzny do ręki, znowu zbieram. Rok w rok dzień w dzień prócz zwykłych
cudów natury trafia się jakiś skarb, a mijający 2018 był w te skarby wyjątkowo
bogaty. Zobaczyłam kilka perełek, o których nawet nie marzyłam, a kilka, o
których wiedziałam, że je dokładniej zobaczę, znajdę, tylko nie wiedziałam,
kiedy.
Zaczęło się wiosną od tego, że na moim stawie przysiadły na
chwilę tracze. Na wodzie nie udało mi się ich sfotografować, ale w powietrzu i
owszem.
W maju okazało się, że w chaszczach za stawem mieszka
cierniówka.
Także w maju na kanale Kiermas podpatrzyłam brodźce piskliwe.
Jedno z moich największych marzeń by zobaczyć śpiewającego
słowika ziściło się również w maju, w czarnym bzie przy studni.
Pewnego niedzielnego poranka udało mi się przyłapać
czatującego przy bobrzej tamie orlika krzykliwego.
Kolejną zdobyczą były pliszki żółte, które spotkałam przy
rozlewiskach w rezerwacie Ustnik.
Tam też zobaczyłam pierwszy raz w życiu na żywo, bataliony i
rycyka.
Poważną zdobyczą,
chociaż zupełnie niechcianą był największy występujący w Polsce pająk bagnik
nadwodny. Nie dość, że przyłapałam go na resztkach po ważce to jeszcze, niestety
w moim stawie.
A to, skarbeczki bardzo wyczekane, najpierw para młodych, a
nieco później dwa dorosłe samczyki wąsatki w trzcinach przy kanale Kiermas.
Kiermas i Ustnik to niewątpliwie swego rodzaju kopalnie
skarbów, przy czym w Ustniku można jednak zobaczyć więcej. To tam, także pierwszy
raz w życiu zobaczyłam świstuny i zrobiłam najlepsze jak do tej pory zdjęcia gęgaw.
Chociaż na okolice domu też nie mogę narzekać. W czerwcową
noc zobaczyłam magiczne obłoki srebrzyste,
a na łące za Marunką podglądałam polujące wilki.
Wczesną wiosną w porze kwitnienia klonów spotkałam
muchołówkę małą. Może była tylko przelotem, ale kolejne spotkanie wczesną
jesienią odbyło się w tej samej okolicy, więc kto wie, może lubi sobie u mnie
mieszkać.
Do kolekcji dołączam stado czapli białych, które udało mi się
zobaczyć w Ustniku. Niezwykły widok zwłaszcza, jeśli się to widzi pierwszy raz w
życiu.
Jednak moja najcenniejsza tegoroczna zdobycz to żołny. Prędzej
bym się spodziewała spotkać lamę co to uciekła z hodowli niż piątkę tych pięknych
kolorowych ptaków, a tymczasem w sierpniowe popołudnie zaszczyciła mnie jak się
później okazało gniazdujące niedaleko para z trójką młodych.
Rok był fotograficznie niezwykle bogaty, ale tyle jest
jeszcze do zobaczenia, że wystarczy na kilka kolejnych lat, czego sobie, a i
Wam moi mili, jeśli lubicie tu zaglądać życzę. Szczęśliwego Nowego Roku:)