poniedziałek, 31 grudnia 2018

Zbieractwo


Kto z nas w dzieciństwie nie zbierał no, kto? Każdy zbierał. Małe śliczne kamyki, cudne listeczki, kwiatuszki do zasuszenie, skrzydła martwych motyli, powykręcane dziwacznie korzenie, muszelki, drobne jak ryż bursztyny, piorunowe groty, ptasie piórka i kto wie, co tam jeszcze. Trzymało się to w pudełeczkach, słoikach, ozdobnych puszkach, z czasem w jakichś większych kuferkach. Bywało, że już w dzieciństwie wymieniało się własne skarby na coś, co posiadał brat, siostra lub kolega. Jedna moja ulubiona Kasia znalazła kiedyś w piasku perłowy koralik i tak bardzo się nim zachwycała, że jeden mój ulubiony Michał zapałał tak okrutną chęcią posiadania go, że wymienił wymarzony niegdyś trzykołowy niebiesko-żółty rowerek na ów koralik. Takie to bywały dziecięce pasje. Z czasem zbieractwo cudeniek natury zamieniało się, oczywiście według zbierających na coś poważniejszego, z czasem zanikało, a z jeszcze dłuższym czasem, u niektórych na przykład u mnie nastąpił powrót do dziecięcych pasji, może tylko w innej formie. Od kiedy wzięłam aparat fotograficzny do ręki, znowu zbieram. Rok w rok dzień w dzień prócz zwykłych cudów natury trafia się jakiś skarb, a mijający 2018 był w te skarby wyjątkowo bogaty. Zobaczyłam kilka perełek, o których nawet nie marzyłam, a kilka, o których wiedziałam, że je dokładniej zobaczę, znajdę, tylko nie wiedziałam, kiedy.
Zaczęło się wiosną od tego, że na moim stawie przysiadły na chwilę tracze. Na wodzie nie udało mi się ich sfotografować, ale w powietrzu i owszem.

W maju okazało się, że w chaszczach za stawem mieszka cierniówka.

Także w maju na kanale Kiermas podpatrzyłam brodźce piskliwe.

Jedno z moich największych marzeń by zobaczyć śpiewającego słowika ziściło się również w maju, w czarnym bzie przy studni.


Pewnego niedzielnego poranka udało mi się przyłapać czatującego przy bobrzej tamie orlika krzykliwego.

Kolejną zdobyczą były pliszki żółte, które spotkałam przy rozlewiskach w rezerwacie Ustnik.


Tam też zobaczyłam pierwszy raz w życiu na żywo, bataliony i rycyka.


Poważną zdobyczą, chociaż zupełnie niechcianą był największy występujący w Polsce pająk bagnik nadwodny. Nie dość, że przyłapałam go na resztkach po ważce to jeszcze, niestety w moim stawie.

A to, skarbeczki bardzo wyczekane, najpierw para młodych, a nieco później dwa dorosłe samczyki wąsatki w trzcinach przy kanale Kiermas.





Kiermas i Ustnik to niewątpliwie swego rodzaju kopalnie skarbów, przy czym w Ustniku można jednak zobaczyć więcej. To tam, także pierwszy raz w życiu zobaczyłam świstuny i zrobiłam najlepsze jak do tej pory zdjęcia gęgaw.




Chociaż na okolice domu też nie mogę narzekać. W czerwcową noc zobaczyłam magiczne obłoki srebrzyste,

a na łące za Marunką podglądałam polujące wilki.

Wczesną wiosną w porze kwitnienia klonów spotkałam muchołówkę małą. Może była tylko przelotem, ale kolejne spotkanie wczesną jesienią odbyło się w tej samej okolicy, więc kto wie, może lubi sobie u mnie mieszkać.


Do kolekcji dołączam stado czapli białych, które udało mi się zobaczyć w Ustniku. Niezwykły widok zwłaszcza, jeśli się to widzi pierwszy raz w życiu.

Jednak moja najcenniejsza tegoroczna zdobycz to żołny. Prędzej bym się spodziewała spotkać lamę co to uciekła z hodowli niż piątkę tych pięknych kolorowych ptaków, a tymczasem w sierpniowe popołudnie zaszczyciła mnie jak się później okazało gniazdujące niedaleko para z trójką młodych.



Rok był fotograficznie niezwykle bogaty, ale tyle jest jeszcze do zobaczenia, że wystarczy na kilka kolejnych lat, czego sobie, a i Wam moi mili, jeśli lubicie tu zaglądać życzę. Szczęśliwego Nowego Roku:)

środa, 26 grudnia 2018

Gwiazdkowy prezent


Kiedy 23 grudnia wieczorem zaczął sypać 

mało kto wierzył, że zostanie na dłużej, a już tego, że w Wigilię błękit nieba podkreśli jego biel, blask i miękkość nie spodziewał się nikt. 

Nazbyt przelotny, kapryśny, niestały, ale tak bardzo wyczekany i taki urokliwy, że zostanie nam w pamięci jak najpiękniejszy gwiazdkowy prezent. Tegoroczny świąteczny śnieg.













czwartek, 6 grudnia 2018

Tacy sami?


Jest ich dwóch, ogrodowy i leśny, ale którego spotykam koło domu nie wiem. Różnią się przede wszystkim głosem. Co jednak począć, kiedy najczęściej spotykam je w listopadzie i one nie odzywają się prawie wcale, a jak już to przez kilka sekund i w dodatku zaraz zapominam jak to brzmiało. Różnią się też długością kciukowego pazura, ale czy przy ich nieustannym wierceniu można mu się dokładnie przyjrzeć, nie mówiąc o przyłożeniu linijki i zmierzeniu? Ogrodowy ma rudy kuper, a leśny biały i kiedy już mi się wydaje, że wiem którego z nich spotkałam, na jednym zdjęciu ten sam ptak ma kuper rudy, na kolejnym biały. Jest jeszcze brew która u leśnego jest biała, dłuższa i sięgająca nasady dzioba, a u ogrodowego krótsza i ciemniejsza i z brwią niestety jest tak samo jak z kuprem. Są także różnice w rysunku na pokrywach skrzydeł, ale to już dla mnie jest kompletnie nie do ogarnięcia. Ostatnio wyczytałam, że leśny woli drzewa iglaste, a ogrodowy liściaste. Oba w poszukiwaniu pokarmu przemierzają pnie drzew spiralnie poczynając od dołu, ale jeśli ktoś im przeszkadza na przykład fotograf, to spirala zmienia się w półpłaską sinusoidę po niewidocznej stronie drzewa. Do spirali wracają gdy dotrą do pierwszej wyższej bocznej gałęzi gdzie mogą się czuć bezpiecznie. Nagle, uznawszy, że na kolejnym drzewie jest znacznie więcej jedzenia przelatują do jego podstawy i poszukiwania zaczynają się na nowo. Ileż w tym zaangażowania, by nie przegapić, żadnego jaja, żadnej larwy ukrytej w drzewnych zakamarkach, ile nasłuchiwania i zapuszczania żurawia w podkorowe czeluści, a wszystko po to by w słoneczny, ale wietrzny i mroźny ranek uzupełnić poziom życiodajnego białka. Oba są urocze, oba szybciutkie, oba znakomicie się maskują. Dwa lata temu w listopadzie przyglądałam się jednemu na dębie, 






a wczoraj obejrzawszy wyrazisty wschód słońca, 

wracałam  sosnową alejką i tam spotkałam  tego drugiego. 











Jednak czy ten drugi to inny, czy oba  ogrodowe, czy może jeden z nich to leśny, a może oba leśne? Pewnie, że fajnie byłoby wiedzieć, ale może przez listopadową ptasią posuchę, może przez zimno i deszcze i przez żurawia co to pojawia się i znika i trzeba się martwić czy daje sobie radę, cieszyłam się do zwariowania, że go spotkałam i, że pozwolił spokojnie towarzyszyć sobie przy śniadaniu. Pełzacz, jaki? A nie wiemJ