czwartek, 15 listopada 2018

Listopadowe ciepło


Jesienią nie na wszystkich jeziorach można je spotkać. Może to zależy od zasobności w ryby, albo od ich gatunków, może od płytkich brzegów, małych wysepek, albo też od ptasich przyzwyczajeń? W zeszły słoneczny czwartek wybrałam się nad jedno z małych jeziorek spełniających wszystkie wymienione warunki. Wiosną i latem to ulubione miejsce czapli siwych, perkozów dwuczubych, łysek, mew śmieszek, kormoranów. Widywałam tu gągoły, perkozki i tracze, a w przybrzeżnych chaszczach trzcinniki, dziwonie, remizy i wiele, wiele innych. 

Nie spodziewałam się zbyt wiele, bo to przecież listopad, a w dodatku wiosną woda była tak wysoka, że śmieszki nie gniazdowały wcale, a i czapli było tylko kilka. Suche lato wszystko zmieniło. Z wody wyłoniły się resztki starego pomostu, na których można odpocząć, a przy brzegach można spokojnie brodzić w poszukiwaniu podwodnych smakołyków.  

Siedzące wysoko na świerku trzy czaple siwy czekały aż ogrzana słońcem woda sprowokuje najpóźniejszy narybek do pławienia się w przybrzeżnych trzcinach tuż pod powierzchnią. 

Kormorany w niemal zupełnej ciszy suszyły pióra. 

Sielski spokój przerwało coraz to wyraźniejsze gęganie i na niebie pojawił się spory klucz gęsi. 

Moje wiercenie się z miejsca na miejsce, ale i gęsie głosy spowodowały małe poruszenie wśród ptactwa. Najpierw poderwała się krzyżówka, 

potem kormoran opuściwszy samotny kołek dołączył do stada, 



a po chwili ruszyły czaple. 


Może chciały pokazać gęsiom czyje to jezioro,  może chciały mnie skłonić bym sobie poszła, a może to była para chcąca się pozbyć tego trzeciego. Najpierw zlustrowały jezioro w okrężnym locie, 




potem przeleciały mi kilkakrotnie nad głową i udały się gdzieś w kierunku Wadąga. Jezioro nasyciło się błękitem i rudością odbitego wspak lasu, 

a na brzegu soczyście pomarańczowy nagietek przechylał główkę do słońca i szeptał, trwaj chwilo ciepła, trwaj.  


czwartek, 8 listopada 2018

Niespodziewany powrót


Zwykle odlatywały na początku października, by wrócić z końcem lutego następnego roku. 

Jednak w ubiegłym roku jeden żuraw wrócił już 28 grudnia. 

Potem dołączył drugi i do połowy lutego popasały na łące i rżysku, a noce spędzały w lesie za Marunką. 


Gdy przyszły mrozy odleciały gdzieś na zachód i wróciły dopiero 6 marca. Najpierw trzy, potem kolejne dwa, a potem jeszcze ze dwadzieścia. 

Było ich dużo więcej niż zwykle. Pamiętam jak dziś dżdżystą sobotę 10 marca, kiedy obudziły mnie ich krzyki i odgłosy walki. Stawały naprzeciw siebie na brzegu skarpy, rozpędzały się, zderzały i tłukły nawzajem skrzydłami, po czym wracały na pozycje i napadały na siebie od nowa. Niestety, nie zasiadłam w czatowni pod sosną przed świtem, bo… padał deszcz. Ech, to co zdążyłam zobaczyć, to właściwie nic, 


a w niedzielę już tylko pasły się na polu i trochę tańcowały.  


Potem towarzystwo rozdzieliło się, część usadowiła się za Biedowem, część nad Pisą, reszta została na maruńskich łąkach. Większość to były młode żurawie, które nie przystąpiły do lęgów. Gniazd było mniej niż zwykle. Nie było gniazda nad żurawim stawem, za to chociaż późny, ale był lęg przy nenufarowym jeziorku w Dąbrówce. 

Była też bezdzietna para kręcąca się przy krowim stawku. 


Młodzież zajmowała się jedzeniem, spacerami po łąkach i nagłych przelotach z miejsca na miejsce. 







Może płoszyły je wilki, które widywałam na łąkach od wczesnej wiosny, a może co innego. Kto wie? Całe lato zdawało mi się, że żurawi jest mało, 


aż przyszedł sierpień, żniwa i nagle z dnia na dzień żurawi zaczęło przybywać. Przylatywały czasem przed świtem, a czasem dobrze po wschodzie słońca i całymi dniami żerowały z małymi przerwami na męskie przepychanki, przechwalanki i podskoki na balotach sprasowanej słomy. 




Pod wieczór podrywały się małymi grupami i odlatywały do swoich ulubionych noclegowni.  Najpierw bezładnie, acz uroczo szczególnie, gdy oświetlały je promienie zachodzącego słońca, 



aż pewnego dnia utworzyły klucz. 

Myślałam, że mam jeszcze dużo czasu na ich podglądanie, bo zwykle odlatywały na początku października, ale niestety, dokładnie w niedzielę 2 września na rżysko, niemal w środek stada ponad stu ptaków wjechał samochód. Nie wiem, czy to myśliwy, czy fotograf, dla nich to było bez różnicy, uznały, że to koniec świętego spokoju, odleciały i więcej nie wróciły. Tak paskudnie i szybko na maruńskich łąkach zakończył się żurawi rok 2018. Dzisiaj po południu okazało się jednak, że żurawie mają inne plany. To brzmiało tak głośno i wyraźnie, że nawet nie pomyślałam, że mam omamy słuchowe tylko rzuciwszy grabie, z tym zwariowanym trzepotem w sercu pobiegłam po aparat i pędem na łąkę. Na rżysku stał sobie żuraw i jak to każdej wiosny bywa krzyczał, że jest. 

Tylko, że dzisiaj jest 8 listopada, a nie koniec lutego. No cóż, ślimaki wprawdzie gdzieś się zaszyły, ale ze dwa tygodnie temu słyszałam na łące grającego świerszcza, a nornic i różnych innych myszy jest zatrzęsienie. Czy żurawie ryzykują, czy może wiedzą, że zima znowu będzie byle jaka i po co się tłuc przez Alpy i Pireneje do Hiszpanii kiedy to Warmię lubią najbardziej. I z wzajemnością!