środa, 31 maja 2017

Owoce tej wiosny

Chciałam tylko usiąść na pieńku pod świerkiem, popatrzeć na wodę, usłyszeć leśną ciszę, odpocząć, ale tego, że dostanę od natury aż tyle nie spodziewałam się. Spośród szuwarów jakby czekając na moje przyjście wysunęła się łabędzia rodzina. 



Wiedziałam, że ona siedzi na gnieździe, on nieustannie pilnuje i kiedyś muszą się pojawić łabędziaki, dwa, może trzy, a tu siedem.  Rodzice patrzyli na dzieci z taką dumą i czułością. 



W niepamięć poszły wszystkie trudne chwile, jakie zgotowała im wiosna i ludzie, a było tego trochę. Pierwszy raz zobaczyłam je 15 marca na częściowo jeszcze zamarzniętym stawie. Spały spokojnym snem jakby całe życie tu spędziły i wiedziały, że to bezpieczne miejsce dla ich dzieci. 


Dwa dni później samiec zdecydowanie pokazał mi, że denerwują go moje bezceremonialne wizyty, ale co było robić, kiedy nie wszędzie rosły świerki, a liści na drzewach wciąż nie było. 


Z czasem, gdy większość energii pochłonęły, zaloty, budowa gniazda, a potem, kiedy tuż nad stawem zaczął się wyrąb, trzeba było to piękne gniazdo opuścić i zbudować nowe w innym miejscu, na moje rzadkie wizyty reagował niemal obojętnie. 


Ona od początku była jakby nieobecna, zajęta żerowaniem, by jaja były jak najzdrowsze i najmocniejsze.


 Kiedy nowe gniazdo w pobliżu starego żeremia było gotowe, on podpłynął i powiedział,
- teraz nadchodzi trudny czas, ona będzie znosić jaja, a ja będę musiał pilnować by nikt ich nie ukradł i by nikt jej nie zrobił krzywdy, będę nerwowy. Uważaj! 


Zajrzałam, więc dopiero po dwóch tygodniach. Obserwował mnie zza trzcin i nagle dostał furii. 


Wszyscy schodzili mu z drogi, krzyżówki, krakwy, kaczka gągoła, a nawet dziki, o czym pisałam w poście http://warmiapieknajaksen.blogspot.com/2017/05/szczescie-o-krok.html . Majowe wizyty były do siebie podobne, ona twardo siedziała, 


on patrolował, a każdy patrol kończył się demonstracją siły.  Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, co on przez te wszystkie dni przeżywał. A teraz, kiedy przypłynęły by pokazać mi przychówek, ona popatrzyła na mnie i powiedziała
- Nie miej mu za złe, on to robił z troski o mnie i nasze dzieci.


- Jakże miałabym mieć za złe, nawet gdybyście w ogóle nie mieli dzieci, też bym się cieszyła, że mogę obserwować wasze życie.
- To popatrz i teraz jak będziemy je uczyć pierwszych kroków.



I zaczęło się pokazywanie, jak odbić się łapkami by dać nura, jak nadążyć za rodzeństwem, jak czyścić puch. Mama, jak to mama była najważniejsza i znacznie więcej mówiła niż tata, a one słuchały i próbowały. Niby wszystkie takie same, ale już można było zobaczyć, że jeden był najodważniejszy pokazywał, że jest samodzielny i jeden najsłabszy, który chciał żeby mama go woziła, bo zimno i bolą nóżki.  





Przeszły też pierwsza próbę alarmową. Co się stało nie wiem, usłyszałam tylko mocne chlupnięcie za wyspą. Rodzice rozpostarli skrzydła, wyciągnęli szyje i wydali ostrzegawczy syk, przestraszyłam się tak jak i oni, coś musiało być na rzeczy, bo tata zarządził odwrót, a dzieciaki jeden po drugim zaczęły się wdrapywać na maminy grzbiet. Był moment, że cała siódemka się tam zmieściła, po chwili jeden zrezygnował i w końcu cztery na grzbiecie, a trzy za panią matką asekurowane przez ojca nie pożegnawszy się popłynęły w bezpieczne okolice gniazda. 









Wracałam myśląc, że rok temu los sprzyjał gągołom, a w tym roku uszczęśliwił łabędzie. Kaczka gągoła pływała po stawie sama bo kaczor zniknął by odbyć pierzenie i wiadomo, dzieci nie będzie. Przyroda jednak spłatała mi figla. Wszystko wskazuje na to, że dziupla, o której rok temu myślałam, że nadaje się na gągołowe gniazdo została wykorzystana przez parę z nowego bobrzego jeziorka. Po jednym z bobrzych kanałów kaczka wodziła dziewięć gągolątek.  


Uciekła przede mną i być może przed norką, która w przelocie mignęła mi na pniu zwalonego świerka.  Czy po takich spotkaniach można jeszcze czegoś oczekiwać? Można nie chcieć niczego, ale do wyjścia z lasu trzeba być czujnym, a ja nie byłam i gdy wychyliłam się zza zakrętu wpadłam wprost na wracającą na noc do gniazda żurawią parę z dwójką dzieci. 


Wszyscy zrobiliśmy w tył zwrot i minęliśmy się w bezpiecznej odległości. Ta wiosna tak niefortunnie się zaczęła, a tak szczęśliwie kończy. Rodzicielski trud przyniósł wspaniałe owoce, dużo ślicznych owoców i oby rodzicielskie serca były jak najdłużej szczęśliwe i jak najwięcej owoców dojrzało.

12 komentarzy:

  1. Piękna historia i piękne zdjęcia. Jednak najbardziej spodobało mi się zdjęcie ostatnie, gdyż to taka kwintesencja (mojej) fotografii przyrodniczej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałuję bardzo, bo wracałam rozkojarzona, a one były tak blisko, potem martwiłam się, czy czasem któreś się nie zgubiło, ale widuję je, ciągle wodzą dwójkę :)) Dziękuję!

      Usuń
    2. Sądząc po zdjęciu, raczej nic złego się nie wydarzyło, choć bywa różnie. Ostatnio fotografowaliśmy klępę z bliźniakami, a rano był już tylko jeden.

      Usuń
    3. Zgubiłam wtedy osłonę i musiałam wrócić do lasu i po drodze słyszałam popiskiwanie, ale to świstunka udawała ranną, a wczoraj widziałam je na skraju mojej łąki w komplecie.

      Usuń
  2. świetny ten łabędź po zwodowaniu :)
    i w ogóle! :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było kilka takich demonstracji, że nie mieścił się w obiektywie, szkoda, że ucięło kawałek skrzydła.Rok temu było miej wody i musiał szybciej lądować, a w tym ma znacznie więcej miejsca. Dzięki :)))

      Usuń
  3. Ojej! jak pieknie! labedziatka, szare kuleczki i w takiej ilosci...wzuszajace, piekne obrazy. Pewnie bedziesz sledzic los rodziny, czekam. Sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Rozkoszne były, jak to maluchy, ale tam znowu wyrąb, nawet w sobotę i nie ma możliwości spokojnych odwiedzin. Serdeczności :))

      Usuń
  4. Niesamowicie piszesz o przyrodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to przyroda jest niesamowita, a ja tylko staram się to dostrzegać. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Rzeczywiście ilość maluchów imponująca.Pamiętam jak chyba z 7 lat temu na miejskiej plaży w Ostródzie przypłynęła para łabędzi z dzieciakami ,a właściwie łabędzią młodzieżą.Na plaży wprawdzie nie było dużo ludzi ale kilkanaście na pewno .Łabędzie z dzieciakami wyszły z wody i...i zaczęły buszować po torbach plażowiczów ,podchodziły do każdej leżącej na plaży rodziny i zaglądały do każdej torby,wsadzały głowy szukając smakołyków.
    Natomiast w okolicy w której mieszkam bytują również łabędzie krzykliwe.
    Serdeczności:)
    Agnieszka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyzwyczajone do obecności ludzi zachowują się zupełnie inaczej. Te moje to "leśne dzikusy", krzykliwych w tym roku jeszcze nie widziałam. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń