piątek, 27 lutego 2015

Post postny


Postny bo nic się nie działo, ale jak zrobiłam przegląd tygodnia to okazało się, że trochę się wydarzyło. Staram się pokazywać zdjęcia, które mi się, choć trochę udały, ale też te marne, jednak istotne z powodów dokumentacyjnych. W ostatnim poście o spotkaniu z sarnami od razu zrezygnowałam z nieostrego zdjęcia ucieczki, a tu okazało się, że to, co się działo między mną a sarnami obserwował, wygodnie usadowiony na starej beli siana, lisek chytrusek.


Niedzielny spacer został sprowokowany krzykiem żurawia. Darł się gdzieś całkiem blisko i mimo dżdżu i późnej pory (16.30) postanowiłam spróbować. Na Dużej Łące nic, po zejściu na Maruńskie Łąki, za rzeczką zobaczyłam sarnę i parę sarniaków, 


a on stał gdzieś dalej i krzyczał
- Ja, ja, ja …
Jakby chciał wszystkim oznajmić, że przyleciał i jak co roku obejmuje te łąki w posiadanie na całą wiosnę, lato i pół jesieni, na ranki, wieczory i noce, a za dnia …, za dnia to różnie będzie. Wypatrywałam, ale o takiej szarówce ciężko było coś zobaczyć, gdy nagle na górce przy zaroślach, jakieś 200 metrów ode mnie coś drgnęło. Pstryknęłam, po chwili drgnęło jeszcze raz i jakby biało błysnęło, nie to nie może być żuraw. 



Przyspieszyłam kroku nie siląc się na ostrożność i wtedy poderwał się, był w odległości nie całych 100 metrów pod górką, a ja zdjęcia robiłam sarnie. Pech!



W poniedziałek nie było go na łąkach za to zobaczyłam niewielkie stado żurawi lecące na wschód.


W środę od rana było piękne słońce. Kręcąc się koło domu ciągle słyszałam gęganie. Zadzierałam głowę do góry, ale niebo było puste. Wreszcie od strony wsi usłyszałam żurawie, już dwa. Kiedy dochodziłam do połowy drogi, zza drzew rosnących przy szosie wyleciało stado … ponad 100 gęsi. 



Prawdopodobnie nocowały na polu za wsią i trzeba było tam iść świtem, a nie o 11.00. Żeby zrekompensować sobie żal poszłam do lasku za bagnem szukać pełzacza, którego nie mogę sfotografować, bo nie chce usiedzieć ani chwili w jednym miejscu. Pełzacza nie było za to w gąszczu pojawił się mysikrólik bardzo podobny do pełzacza, jeśli chodzi o usiedzenie.


Wczorajszy piękny dzień także nie przyniósł żadnych rewelacji. Paszkoty, trznadle i sikory od rana śpiewały miłosne pieśni, mazurki zajmowały najlepsze miejsca na gniazda, a sikory ubogie objadały się słonecznikiem.




Dziś rano wybrałam się na łąki za szosą, gdzie bobry urządziły sobie nowe lokum. Zrobiły to jeszcze w grudniu i widać, że się zadomowiły na dobre.




A to nie bobrza robota, to jakieś wyższe zwierzę.


Gdy wracałam do domu, z łąki w pobliżu wsi znowu usłyszalam krzyk żurawi i po chwili, we mgle zobaczyłam ich sylwetki.



Były zbyt daleko i leciały zbyt szybko. Jak post to post.

czwartek, 19 lutego 2015

Tęskniłam za tym spotkaniem


Tak to już bywa. Człowiek może całymi dniami czekać na słońce i nic, a jak tylko ma coś ważnego na głowie to proszę bardzo. Tak było wczoraj, wróciłam do domu późno i już mi się nie chciało chodzić na łąki, mimo, że słońca było jeszcze dość. Aż tu po 17 mąż wrócił ze stajni i mówi, że żuraw krzycz. O rany! Zerwałam się jak oparzona, sweter, kurtka czapka, buty, sprzęt i już jestem na łące i już jest o 5 minut za późno. Żurawia ani widu ani słychu. Obeszłam wszystkie możliwe żurawiowe kąty, ale tylko sarnę wypłoszyłam z krzaczorów przy wąwoziku. Dziś od rana zaczaiłam się pod starym świerkiem, ale nie przyleciał, przeszłam się na nowe bagienko, też nic. Wiadomo, że jak już nigdzie nic to pod domem zawsze coś. Łąkowo leśną pustkę powetowałam sobie obserwacją dzięcioła, co to połasił się na sikorkową słoninę. 


Tak gdzieś koło 15 z okna na piętrze popatrzyłam na Dużą Łąkę i błogie szczęście spłynęło na moja głowę, w kącie łąki pasła się sarna. Nareszcie! Saren nie widziałam tam od jesieni. Pomyślałam, że niech sobie dzisiaj się popasie, przyzwyczai, poczuje się bezpieczna to za jakieś dwa dni może się spotkamy. Dzisiaj liczyłam na drugi przelot żurawia. Wiatr wiał od zachodu. zamiast od razu iść na Maruńskie Łąki  tak jakoś niechcący spojrzałam na południowy wschód, a ona wciąż tam była. 


Co robić, zaczęłam powolutku podchodzić. Okazało się, że są dwie sarny i koziołek. 


Młodsza od razu zawróciła a koziołek i ta druga zaczęły mi się przyglądać. 




Po chwili koziołek też zawrócił, a tylko starsza sarna została, jakby na czatach. Wreszcie i ona zawróciła. 






Wszystkie trzy zwierzaki zeszły w małą dolinkę a ja korzystając z tego, że mnie nie widzą szybko podeszłam w ich kierunku starając się nie trafić na linię wiatru. 






 Wszystkie trzy przesuwały się tak by wreszcie poczuć, co to się do nich zbliza. Niby pasły się, ale co chwila któreś zerkało, co robię. A, że na łące nie ma się za czym schować to niespodzianie można zerknąć i zza własnego kuperka.



Doszły do pasa tarnin, w których mają swoje tajne tunele i nagle uznając, że nie dadzą rady zajść mnie z wiatrem, w podskokach, łyskając białymi kuperkami uciekły kawałek dalej. 



Nie chciałam ich więcej niepokoić, zwłaszcza, że słońce także chowało swój złoty kuperek za horyzont. 


Tęskniłam za tym spotkaniem i cieszę się, że przyszły, że smakuje im moja trawa i mam nadzieję, że jeszcze parę razy się zobaczymy. Teraz mogę spokojnie czekać na żurawia.

niedziela, 15 lutego 2015

Czyścioszek

Sobota była bez wątpienia zapowiedzią rychłej wiosny. Poranny szron, pozostałość po nocnym -4, skrzył się cudnie na olchach.


Grzechem byłoby siedzieć w domu zwłaszcza, że po piątkowym spacerze pozostał … e tam niedosyt, nic nie zostało przez tę gęstą mgłę. Nad rozlewiskiem gdzie jesienią spotkałam łosia, w rosnących przy Marunce olchach siedział dzięcioł czarny. Wiem, bo słyszałam, ale tylko słyszałam, bo mimo okularów na nosie w żaden sposób nie mogłam go wypatrzeć. Większość znanych mi ptaków spotkałam kiedyś w okolicach mojego domu. Tak było i z dzięciołem czarnym. Pewnej wiosny wywabiło mnie z domu rozpaczliwe wysokie wołanie – klij, klij, klij, klij. Dochodziło z sosny nad stawem. Przez lornetkę zobaczyłam czarnego ptaszora z czerwoną plamką na głowie a zaraz potem usłyszałam - quik, quik, quik, quik, …. Sąsiad twierdzi, że on ciągle u mnie mieszka, ale nie widuję go. Za to słyszałam głos, pewnie innego dzięcioła czarnego w pasie drzew za Dużą Łąką, a w dużym lesie przy drodze do Lamkówka słyszałam jego słynne bębnienie z częstotliwością 17 razy w ciągu sekundy. Dzięcioł czarny jak już się dobębni do korytarza z owadami, wyciąga je za pomocą języka. Ten język to fenomen natury. Oplata od góry czaszkę dzięcioła i być może stanowi rodzaj dodatkowej ochrony mózgu przed wstrząsami spowodowanymi kuciem. Język przytwierdzony jest w okolicy otworów nosowych i wysuwa się na trzykrotną długość dzioba. Nie dość, że jest pokryty jakąś lepka substancją to jeszcze ma na obrzeżach specjalne zadziorki, którymi zahacza znalezione owady. W zeszłym roku wiosną widziałam dzięcioła czarnego nad Bobrzym Bagnem, a jesienią właśnie nad rozlewiskiem. W sobotę alarm klij, klij, zaczął się jak tylko wychyliłam się zza górki. Zobaczyłam go, siedział na ciemnym pniu olchy jakiś metr nad ziemią. 



Kiedy podeszłam nazbyt blisko posuwiście wspiął się wyżej i tam rozkoszując się ciepłem, iskał się, wietrzył, trzepał, drapał pod skrzydłami i na brzuszku, natłuszczał piórka. Każdy mój ruch powodował przerwę w pielęgnacji i przelot na inny pień. 















Wreszcie przytulił się do pnia i znieruchomiał. 


Czekał aż się ruszę i wtedy z głośnym peri, peri, peri, odleciał poszukać jakiegoś fajniejszego, spokojnego miejsca gdzie słońce grzeje równie mocno i nikt upierdliwy nie stoi pod drzewem.
Po południu jeszcze raz przeleciałam się na łąki. Słońce ogrzewało ciepłym światłem wejście do lasu,


zaglądało na skute lodem Bobrze Bagno



a olchy, które jeszcze rankiem chroniły kwiaty pod łuskami po południu wyglądały już całkiem inaczej.