„Tej nocy mrok był duszny i od żądzy parny,
I chabry, rozwidnione suchą błyskawicą,
Przedostały się nagle do oczu tej sarny,
Co biegła w las, spłoszona obcą jej źrenicą, —
A one, łeb jej modrząc, mknęły po sarniemu,
I chciwie zaglądały w świat po chabrowemu.”
I chabry, rozwidnione suchą błyskawicą,
Przedostały się nagle do oczu tej sarny,
Co biegła w las, spłoszona obcą jej źrenicą, —
A one, łeb jej modrząc, mknęły po sarniemu,
I chciwie zaglądały w świat po chabrowemu.”
(B.Leśmian Łąka)
Już w lipcowe poranki widywałam na łąkach sarnie pary. Takie
tam wspólne spacery, śniadania czy poobiednie drzemki. Teraz zaczęło się na
dobre. Ona wabi go zapachem i głosem, on z pyszczkiem przy ziemi szuka tego
zapachu i nasłuchuje. Niby jest zajęty jedzeniem, niby obojętny, ale cały czas
zmierza do celu. Kiedy nadchodzi właściwy moment, czyli ów „mrok duszny i od żądzy parny”, prawie nie rozstają się ze sobą. Pędzą po łąkach w szalonym
galopie przerywanym przez nagłe zwroty, udawane ucieczki, zawsze z sygnałem „jak
mnie nie dogonisz, to będę za drugim z brzegu krzaczkiem tarniny”. Ta gwałtowna
faza zalotów odbywa się późnym wieczorem, albo jeszcze przed wschodem słońca. Potem
przychodzi zmęczenie i czas na regeneracje sił. Czasem kolejna porcja amorów
zaczyna się już koło południa. Jednak minionej niedzieli koło południa odbywało
się pławienie w prześlicznych okolicznościach przyrody.
Ona
na górce, zatopiona po uszy w miękkim łanie żyta delikatnie zgryzała co dojrzalsze
kłosy.
On w dolince wylegiwał się po zapewne upojnym poranku.
Dzisiaj wczesnym
rankiem w lucernie spotkałam pana kozła samopas.
Tak to już u nich jest,
wykonał obowiązki małżeńskie, zaraz potem bezszelestnie i bez żalu rozwiódł się,
wpadł do domu na śniadanie, po czym ruszył na poszukiwanie nowej partnerki.
Czy
mu się to udało opowiem innym razem.