poniedziałek, 29 października 2018

Wędrówka

Takie jest ich życie. Wędrują lasem, polem, łąką od zmierzchu poprzez noc do świtu szukając popasu, a za dnia od kryjówki w leśnej gęstwie do innej kryjówki by ochronić się przed drapieżnikami i człowiekiem. Od jesieni do końca lata trwa ten monotonny marsz, aż nastaje czas rykowiska. Wtedy wszystko się zmienia. Życie samców przestaje być wartością sama w sobie, liczy się pokonanie przeciwnika, a przypadkowa, bo nigdy nie celowa śmierć konkurenta na nikim nie robi wrażenia. Kiedy wszystko wraca do dawnego rytmu ci, którym się nie udało zdobyć rodziny zaszywają się w leśnych ostępach by leczyć rany i nabrać masy przed zimą, a inni? Inni znowu wędrują. Przodem idzie najważniejsza łania licówka za nią gromadka drugich żon i dzieci, a na końcu w pewnej odległości od reszty ojciec przyszłych pokoleń. Taki pochód obserwowałam w pewien pochmurny dzień.


Wracały z łąk nad Pisą kierując się w stronę maruńskich lasów. Podgryzając młode źdźbła oziminy, zagadane, zadowolone ze spokojnego poranka przemieszczały się powoli jakby czegoś szukając. 


Licówka skręciła lekko na północ i po chwili wiadomo było, że celem poszukiwań była całkiem spora gliniana kałuża. 

Położyła się w niej i zaczęła tarzać z lubością. Pozostali najpierw patrzyli ze zdziwieniem, i nagle nabrali ochoty na gliniane SPA.  




Łania wstała, otrzepała się i ustawiła tak by kontrolować wzrokiem okolicę, 

a reszta rodziny po kolei kładła się w kałuży wcierając glinę w grzbiety i wyciągając nogi do nieba. Zabawa trwała w najlepsze póki i byk nie nabrał ochoty na kąpiel, a że coraz bardziej się zbliżał reszta zażywała błota parami a nawet trójkami byle tylko zdążyć nim on zajmie kałużę dla siebie. 











Babranie się w glinie sprawiało mu równie wielką radość, młodzi patrzyli z zazdrością, że ich kąpiel trwała tak krótko. 








Wreszcie wstał, bo licówka dawała sygnały, że najwyższa pora ruszać dalej.  

Wszystkie patrzyły na mnie niechętnie i mimo, że licówka ruszyła do ucieczki stały jeszcze przez chwilę, mając nadzieję, że zginę, przepadnę, a wtedy one będą mogły wrócić do kałuży. 

Wreszcie ruszyły i tylko byk stał trzymając mnie wzrokiem w miejscu. 

Gdy stado dobiegało do miedzy ruszył i on. 

Więcej już naocznie ich nie spotkałam, a że wędrowały jeszcze tym szlakiem, a raczej bliższą domu ścieżką wiem po śladach pod starymi jabłoniami i późnonocnym porykiwaniu byka, że niby te zjedzone jabłka to taka rekompensata za niedogodności psychiczne podczas tamtej kąpieli.

13 komentarzy:

  1. Och jej, jak ja sie cieszę, że Ty wróciłaś tu do nas z tymi swoimi opowieściami, na prawdę. Nie miałam okazji podziwiać nigdy stadka jeleni, tylko jedną w tym roku, nim wodę ze stawu spuścili, łanię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Marysiu! Mam podobnie jeśli chodzi o spotkanie stada, to drugie od nastu lat lat, a rykowisko było pod oknami ogniste, ale i mgliste i tyle:))

      Usuń
  2. Coraz bardziej przekonuje się do takiej stylistyki zdjęć. Atlasów ci u nas dostatek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam wyboru, zobaczyłam je z domu, miałam przypięte 300mm, a to na 300m stanowczo zbyt mało i w dodatku z ręki bo statyw był w samochodzie, a w takiej sytuacji czasu nie ma.

      Usuń
    2. I bardzo dobrze, że miałaś 300!

      Usuń
  3. Grazynko! patrze i patrze, i czytam, jakie cudowne zdarzenie, piekne sfotografowane, i nie szkodzi, ze tak daleko, wszystko widac i opowiedzialas reszte. Sliczne zdjecia ach!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszyłam się ze spotkania, bo ostatni raz takie stado widziałam naście lat temu i że mogłam to wszystko spokojnie zobaczyć. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  4. jaki piękny reportaż wędrowny... miło wrócić i posłuchać Twoich opowieści :)

    OdpowiedzUsuń