Tej pierwszej wiosny po przeprowadzce na wieś tyle było
spraw, że nie zauważyłam, kiedy przyleciały, ale od chwili, kiedy spotkany na
drodze sąsiad zagadnął
- A widziała, że wczoraj bociany przylecieli?
zupełnie zwariowałam. Zawładnęły moim życiem.
Ważny był
każdy klekot, każda niesiona do gniazda gałązka. A czy biorą z naszych brzóz,
czy latają gdzieś dalej? Czy gniazdo jest dość mocne i czy wiatr go nie zwali?
Czy żab i myszy jest dosyć, żeby nie były głodne? Czy już zniosły jaja i ile? Czy
mróz nie przyjdzie i jaja się nie przeziębią? Czy zdążą wysiedzieć tak, by
młode wylęgły się i urosły? Dla uspokojenia nerwów odbyło się liczenie.
Przyleciały 15 marca. Tydzień dałam im na odpoczynek i regenerację sił. 22 Powinny
znieść pierwsze jajo. Wymyśliłam sobie, że zniosą ich trzy( i nie pomyliłam
się), więc od 25 powinny zacząć wysiadywać. Koło 25 kwietnia, czyli po 33
dniach powinny się wykluć młode. Przez dwa miesiące rodzice będą je karmić w
gnieździe a potem jeszcze 2 tygodnie poza gniazdem. Wyszło na to, że 10 lipca
muszą być samodzielne by po następnych dwóch tygodniach lecieć na sejmik
młodych i odlecieć do Afryki. Niemal każdy dzień zaczynał się od patrzenia
przez okno, czy siedzą na gnieździe. A potem zaczęło się jeszcze większe wariactwo,
kiedy z gniazda zaczęły wystawać białe główki. Czy na pewno mają dość jedzenia,
a czy któreś młode niechcący nie wypadnie z gniazda, czy nie zmokną w czasie
deszczu, czy im słońce nie doskwiera? Miałam szczęście. Cały ten pierwszy rok
był niemal idealny. Wszystko o czasie, co do dnia. Wszystkie młode przeżył.
Widziałam jak dorastały, jak stawały na nogi, jak uczyły się podrywać lekko w
górę, potem przeskakiwać z gniazda na dach, potem z dachu na komin. Widziałam
pierwsze loty i kłopoty z lądowaniem w gnieździe i pierwszą rozkosz zabawy z
wiatrem. Odleciały z innymi młodymi, które pewnego lipcowego południa pojawiły
się nad naszym domem. W połowie sierpnia odleciała ona a on tydzień później.
Nastała pustka. Wiedziałam, że już ich nie ma a jeszcze przez kilka dni
podchodziłam do okna i spoglądałam na gniazdo na stodole sąsiada w nadziei, że
czas się odwróci i, że znowu je tam zobaczę. Czas jednak był bezwzględny, ale
na pocieszenie szepnął do ucha
- Nie martw się, jesień, zima szybko mną, przyjdzie wiosna i
one znowu przylecą.
Przylatywały przez siedem kolejnych lat. Każdy przylot
wywoływał dziką radość w sercu, że nic im się nie stało, nie zapomniały drogi
do domu i, że życie zaczyna się na nowo. Nie zawsze było jak za pierwszym
razem. Kiedyś rok był suchy, jedzenia mało i jedno młode z gniazda zostało wyrzucone,
ale to się zdarzyło tylko raz. Za to doszły nowe sprawki jak nocowanie na
słupie, na naszej stajni, na naszym domu, chodzenie z krowami po pastwisku,
ucztowanie po żniwach i sianokosach.
Niby wszystko normalne, ale dla mnie pierwsze,
wzruszające i piękne, bo oglądane na własne oczy. No i sejmiki na Dużej Łące
gdzie kiedyś naliczyłam ich ponad sto.
A potem przyszedł rok 2009 i bociany nie
przyleciał. Przyrodniczy porządek mojego świata legł w gruzach. Nie ważne, że
inne ptaki były, że pojawiały się nowe, że w międzyczasie początek wiosny
zaczęła wyznaczać para żurawi. Nie było bocianów. Pojawiały się od czasu do czasu,
ale nie para i nie gniazdowały.
Po jakimś czasie zrozumiałam, że moich bocianów
już nie ma. To mogło być wszystko, wojna w Iraku, starość, linia energetyczna,
pożar w buszu. Została nadzieja, że dzieci wychowane na Maruńskich Łąkach
zechcą tu wrócić i odbudować nieużywane od lat gniazdo. Zechciały. Przyleciały
w tym roku 3 kwietnia
i były przez cały sezon. To
była trochę dziwna para. Gniazdo odbudowywały przez cały pobyt i klekotały
także do ostatnich dni. Były wszystkie rytuały godowe, ale dzieci nie było. Razem siedziały na gnieździe, tuliły się do siebie,
wymieniały czułości i razem je opuszczały lecąc na żerowisko. Podobno
tak postępują młode bociany. Taka przymiarka do dorosłego życia. Najpierw
gniazdo zasiedlają a dopiero w kolejnych latach mają potomstwo. Od dwóch dni na
gnieździe nocował już tylko on. Dzisiaj o 9.45 zobaczyłam jak kołuje nad moim domem.
To było pożegnanie. Jest 21.30 a na gnieździe nikt nie stoi, jest puste. Szczęśliwej
podróży moje boćki i … uważajcie na Libańczyków.
To rzeczywiście para młodych bocianów. Życzę Ci, żeby w przyszłym roku przeszły kompletny cykl rozrodu i zakończonego sukcesem wyprowadzenia młodych z gniazda.
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo bym chciała żeby znowu zaczęły tu wracać jak do siebie.
UsuńO jejciu, szukałem ich na łąkach i nie widziałem, żeby tylko już nie odleciały i z mojej okolicy... Liczyłem na ostatnie ich zdjęcie :-)
OdpowiedzUsuńFajną masz kolekcję boćków :-)
Pozdrawiam
Dziękuję. W okolicznych wsiach jeszcze są i na gniazdach i na łąkach.
UsuńPiękny post, wielu rzeczy o bocianach nie wiedziałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, ja także z Warmii, a konkretnie z Olsztyna :)
Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń