Większość ludzi już dawno zatraciła umiejętność obserwowania przyrody
i wyciągania z tych obserwacji właściwych wniosków. Ludzie tak, ale zwierzęta
wciąż kierują się instynktem i sobie tylko znanymi sposobami potrafią odczytywać
znaki na niebie i ziemi, które kierują ich życiem i które już w lutym zasugerowały, że … wiosna idzie. Początek lutego niby nic nie
zapowiadał, ale dał się zauważyć nieco większy ruch wśród ptactwa.
Mazurki, dotąd przylatujące tylko na noc do domu, zaczęły w ciągu dnia przesiadywać na wierzchołku tui i gadać ze sobą.
Obserwując grubodzioba podjadającego
owoce głogu nagle zobaczyłam tego tu osobnika. Bielik, jak gdyby nigdy nic,
zasiadł na czubku świerka i obserwował okolicę.
Na łące gdzie zwykle pasło się kilka saren
było pusto. Taki stan trwa, od kiedy myśliwi postawili tam nową ambonę. Czasem
tylko, przy przepuście na rzeczce można z daleka zobaczyć koziołka z małżonką.
Gdzieś
w połowie lutego wędrując wzdłuż pokrytej lodem rzeczki zatrzymywałam się przy
bobrowych tamach licząc na to, że uda mi się zobaczyć zimorodka.
Zimorodka nie było ale coś mi
mignęło w trzcinach. Przyjrzałam się uważnie i oto, co zobaczyłam.
Z jednej
strony mordka a z drugiej puszysty ogonek, reszta w tunelu pod trzcinami. To norka,
pod brodą miała białą plamkę, więc serce mi drgnęło, że może oto odkryłam
uważaną za wymarłą norkę europejską. Wprawdzie widziano ją ostatnio w 1926 roku
pod Elblągiem, ale to przecież niedaleko i może kryjąc się umiejętnie, jakoś te
88 lat przetrwała. Jeszcze kilka zdjęć i zadowolona z łupu wracałam do domu nie
licząc na nic więcej. Aż tu nagle usłyszałam kilkakrotne pipipipi tiiiiiiiiiii.
To trznadel, siedząc na czubku świerka śpiewał piosenkę godową. Trznadle u nas
zimują. Żywią się nasionami na niekoszonych łąkach, zbierają ziarno w okolicach końskich stajni albo przylatują do karmnika.
Dość szybko przystępują do lęgów, ale żeby
tak w połowie lutego. Pomyślałam, że jeden trznadel wiosny nie czyni i już
miałam iść do domu, gdy najpierw dał się słyszeć srebrny głos sikory vicevicevicevice..., a zaraz potem usłyszałam paszkota. Siedział na samym czubku oszronionego
nocnym mrozem klona i czyściutkim, fletowym, czarownym śpiewem nakłaniał
samiczkę do uległości.
Także wiewiórka, czując, że coś się święci, kręciła się po sośnie przegryzając szyszki.
No to już nie przelewki. Wiosna spóźniona w ubiegłym
roku, w tym nadrabia zaległości. I rzeczywiście dwa dni później usłyszałam
żurawie.
I tak już, co dnia aż do początku marca ich krzyk przeplatał się z
uprzykrzonym głosem trznadli, sikor i paszkotów. A
dokładnie 2 marca na świerku pod domem usiadły cztery szpaki, poplotkowały troszkę
i odleciały. Zima nie była mroźna, więc robaczków, larw i owadzich jaj jest pod
dostatkiem by wyprowadzić trzy a może nawet cztery lęgi. Szpaki nie próżnują.
Wczoraj widziałam jak z budki lęgowej wiszącej w ogrodzie sąsiadki Marii, przepędziły
sikorę ubogą i same zasiedliły budkę wyśpiewując przy tym przepięknie jakby tym
śpiewem chciały udokumentować prawo do jej zamieszkania.
Nad łąką zobaczyłam
przelatujące skowronki. Ciągle widać wracające stada gęsi i żurawi i jeśli
przylecą bociany to będzie pewne, że w ptasim świecie nastała wiosna. A jeśli
chodzi o norkę to moje marzenia o odkryciu wymarłego gatunku rozwiała Pani Maja
Szymańska-Łukszo asystent hodowlany z Działu Ssaków Drapieżnych poznańskiego
ZOO, zdecydowanie rozpoznając na zdjęciu norkę amerykańską. Mówią, że to
urodzony morderca a jest taka milutka i tak jej dobrze z oczu patrzy.
Ptaki świergolą od rana do wieczora :)
OdpowiedzUsuń