- Co byś powiedziała na psa?
Nie, nie i jeszcze raz nie. Naszą pierwszą suczkę Jagę
musieliśmy uśpić z powodu nękającej ją choroby. Nieustanna pamięć o tym, na co
się poważyliśmy jest straszna i ukojenia nie przynosi myślenie, że skróciliśmy zwierzęciu
cierpienie. Postanowiliśmy, że więcej w domu psa nie będzie. Chomik, rybki,
papużki proszę bardzo, ale pies nie. Ale dzieci jak to dzieci
- Jak się nie zgodzisz to go uśpią, oddadzą do schroniska
albo nie wiadomo, co się z nim stanie. Pomyśl, przecież w przyszłym roku
przeprowadzicie się na wieś to i tak będzie potrzebny pies.
Może te argumenty, a
może niedające spokoju poczucie winy wobec Jagi spowodowało, że zapytałam
- A, co to za pies, duży?
- Nie, nie duży, no może średni, taki raczej średni
- No, ale czy to jakaś rasa, czy mieszaniec?
- Alaskan malamut
No przecież to duży pies. Wykonałam telefon do kumpeli Eli –
lek. wet., a ona potwierdziła, że to kawał psa.
- No, ale błagam, pozwól, chociaż go przywieźć żebyś
zobaczyła, może wcale nie jest taki duży.
No i zgodziłam się. Kiedy wyskoczył z
samochodu ręce mi opadły, to był wielki pies. Wesoły, chętny do zabawy, zadbany,
ale wielki pies. Wabił się Czako.
Mąż od razu powiedział, że nie. Jednak daliśmy się namówić,
żeby pobył z nami przez dzień. Najpierw pojechaliśmy za miasto. Jechał z przodu,
bo nigdzie indziej się nie mieścił. W aucie było gorąco, jego wilgotny nos
dotykał maski, kierownicy, szyby. Awantura wisiała w powietrzu. Syn z
chusteczką w ręku błyskawicznie wycierał wszystkie mokre ślady, Córka siedziała cichutko jak trusia. Dojechaliśmy na
miejsce, pies radośnie wyskoczył z auta, biegał, skakał, cieszył się, jak to
pies. Trochę silny, ale posłuszny. Wróciliśmy do domu i nagle okazało
się, że jest jeszcze większy niż nam się wydawało, wypełniał sobą cały
przedpokój. Mąż kategorycznie odmówił zgody na to by pies został.
-Zadzwoń do właścicieli, że zaraz przyjedziemy i go
przywieziemy. I usiadł w fotelu.
Dzieci zmartwiały, Czako położył się naprzeciwko męża,
ułożywszy łeb między przednimi łapami i patrząc mu w oczy mówił
- Wiem, że mój los zależy od ciebie. Ludzie kupili mnie, gdy
byłem szczeniakiem. Spodobała im się mała, biała puchata kulka. Ale ja szybki
rosłem i wkrótce byłem już tak duży jak teraz, w dodatku jestem, malamutem więc
mam inny charakter niż większość psów. Ludzie tego nie rozumieją. A ja przecież
jestem stworzony do bycia z ludźmi. Potrafię kochać, okazywać uczucia, być
wierny jak pies. Będę się smucił z tobą, gdy będziesz smutny i będę szalał z radości,
gdy będziesz wesoły, będę pilnował twojego domostwa i ogrzeję ci stopy, gdy
będzie ci zimno. Proszę daj mi szansę. Ta minuta, kiedy człowiek i pies patrzyli sobie w oczy
zmieniła nasze życie na zawsze.
- Nie dzwoń, niech zostanie z nami.
Ciężar, który dźwigałam odkąd Czako wyskoczył z samochodu
nagle spadł mi z ramion. Jaga na
fotografii stojącej na komodzie uśmiechała się bardziej radośnie. No i zaczęło się ustalanie zasad i warunków, na jakich pies
zostaje. Miał pięć lat. Nie znaliśmy jego upodobań i nawyków. Ustaliliśmy, że ja karmię, dzieci sprzątają, czeszą i wychodzą
na spacery. Oczywiście wkrótce okazało się, że ja karmię i sprzątam i na zmianę
z mężem wychodzimy na spacer, bo zbliża się matura, bo pies ma kłopoty
żołądkowe i chce wyjść o 2.00 w nocy, a przecież dzieci idą rano do szkoły wiec
muszą się wyspać. Bez dwóch zdań życie dużego psa w bloku to udręka. Sąsiedzi,
bardzo mili, nigdy się nie skarżyli, ale kiedy przenosiliśmy się na wieś
powiedzieli, że pies często wył, kiedy nas nie było w domu. Tak to już jest,
pies to zwierzę stadne i kiedy jest sam tęskni i nudzi się. Pewnego dnia, gdy wróciliśmy
do domu, w legowisku Czaka znaleźliśmy pogryzioną na kawałki rolkę papieru
toaletowego. Odgryzał kawałek, mielił w pysku kulkę, wypluwał i brał się za
następny. Wyprodukował sobie zabawki i zajmował się ich pilnowaniem a kiedy chciałam je posprzątać, nieprzyjemnie
warczał. W końcu znudziły mu się i dopiero wtedy mogłam je wyrzucić.
- Uchuchuchu, chacha, uchu, idziemy na spacer, będziemy
biegać po łące, będziemy skakać i wąchać, śledzić i szaleć aż się zmęczymy,
uchu chuchu, cha. Uwielbiał wyjazdy na wieś. Gdy wjeżdżaliśmy na wiodącą do
domu polną drogę, wołał w psim języku
Więc puszczaliśmy go a on biegł te pół kilometra za
samochodem, szczęśliwy, szalony, z pyskiem uśmiechniętym od ucha do ucha. Chwilę
odpoczywał a potem wyciągał mnie na kolejny spacer na okoliczne łąki. Łąki na których wypasano krowy, łąki pełne wielkich, miękkich zielonych placków. Czako, wytarł sobie kiedyś takim plackiem szyję i miejsca za uszami, miejsca, które kobiety zwykle skrapiają
perfumami, by zapach długo się trzymał. No i trzymał się na nim ten krowi
zapach i zielony kolor dobry tydzień. Wreszcie na stałe
przeprowadziliśmy się na wieś i wydawało się, że Czako będzie już ciągle
szczęśliwy. Jednak, gdy my jechaliśmy do pracy, pies usychał z tęsknoty i
snuł się wzdłuż ogrodzenia.
- Zostaw natychmiast to świństwo.
A ten, natychmiast, ale chytrze skręcił w bok, pędem pognał
do domu i wciągnął sobie to trofeum do budy. Mąż się nieźle nabiedził, żeby mu
to zabrać. Innym
razem, gdy wracaliśmy ze spaceru Czako dość długo zabawiał pod rosnącą koło
domu brzozą. Znużona oczekiwaniem
wymamrotałam
- Czako, czego tam do jasnej ciasnej… szukasz, chodź
wreszcie do domu.
Ten ruszył w moim kierunku niosąc w pysku wielkie czarne
pióro z bocianiego skrzydła. Podszedł i podniósłszy głowę podał mi je. Był romantykiem, lubił wąchać kwiaty na rabatach,
jego nos często był usmarowany pyłkiem lilii. A może to nie romantyzm? Wiosną pracowałam na rabacie pod domem a Czako gwałtownie
namawiał mnie do zabawy. Podbiegał, kładł przednie łapy na ziemi utrzymując zad
w górze i nagle zrywał się do ucieczki. Obiegał dom dookoła i powtarzał to do chwili,
aż pobiegłam za nim, chcąc się dowiedzieć, o co mu chodzi. Gdy wróciłam, stał nad wygrzebanym z ziemi martwym mazurkiem, dobrze pamiętał gdzie ukrył łup. Miał z lekka złodziejskie ciągoty podkradał skarpetki, rękawiczki, czapki, zanosił do legowiska i pilnował. Kiedyś przyszedł majster do naprawy komina.
Przed wejściem na dach zdjął kurtkę i powiesił na drabinie, Czako tylko na to czekał, zwędził ciuch, zaniósł do budy i ... pilnował. Majster odzyskał kurtkę dopiero, kiedy wróciliśmy do domu.
Psy mimo tego, że miały zagwarantowany pół hektara do biegania, ciągle marzyły o tym by wydostać się za bramę. Więc „spacerowaliśmy” je dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Kiedyś taki wieczorny spacer zakończył się tym, że Czako zgubił się. Pobiegł na łąkę, myszkował w krzakach, wreszcie zniknął z oczu. Zapadł zmrok, chodziliśmy po lesie i łące i wciąż go wołaliśmy, bezskutecznie. Wróciliśmy do okropnie pustego domu. Zostawiliśmy na noc otwartą furtkę i drzwi tarasowe, żeby mógł wejść, kiedy wróci. Rano wstaliśmy, ale Czaka nie było. Więc jak to, to tak psy odchodzą, gubią się na spacerze. To przecież niemożliwe, to nie mogło się przydarzyć wielkiemu, mądremu malamutowi, to nie mogło przydarzyć się mojemu Czako. Przed wyjazdem do pracy, zadzwoniłam do znajomego leśniczego, że Czako zgubił się, że może szwęda się po lesie i żeby czasem myśliwi go nie zastrzelili. Nie minęła godzina i dzwoni telefon. Jest, znalazł się, leżał pod drzewem jakiś kilometr od naszego domu. Był tak zmęczony tą wyprawą, że kiedy wróciliśmy po pracy do domu nawet się nie ucieszył. Spał przez dwa dni z przerwami na jedzenie i picie.
Czako miał dziwne upodobania kulinarne. Gdy jadłam jabłko domagał się
swojej części i do tego byłam przyzwyczajona, ale kiedyś, w przydomowym sadzie,
zobaczyłam jak sam się obsługuje zrywając pyskiem jabłka rosnące na
niższych gałęziach. Gdy obierałam marchewkę Czako też musiał jedną dostać.
Chwytał ją, jak kość, między łapy i zjadał. Kiedyś przyszedł za mną do warzywnika i zobaczył jak wyrywam marchewki z ziemi. Wcześniej widział jak pod uderzeniem łapy z ziemi wyskakują myszy. Bardzo podekscytowany stał nad grządką marchwi i wpatrując się uważnie, uderzał łapą w ziemię oczekując, że marchewka sama wyskoczy. Nie lubił kotów. Gonił je niemiłosiernie i pewnie gdyby dogonił byłoby z nimi krucho. Od tej reguły były dwa wyjątki. Pierwszym była Mi, birmańska kotka Eli i Michała. Nie przepadali za sobą, ale też nie wchodzili sobie w drogę.
Chwytał ją, jak kość, między łapy i zjadał. Kiedyś przyszedł za mną do warzywnika i zobaczył jak wyrywam marchewki z ziemi. Wcześniej widział jak pod uderzeniem łapy z ziemi wyskakują myszy. Bardzo podekscytowany stał nad grządką marchwi i wpatrując się uważnie, uderzał łapą w ziemię oczekując, że marchewka sama wyskoczy. Nie lubił kotów. Gonił je niemiłosiernie i pewnie gdyby dogonił byłoby z nimi krucho. Od tej reguły były dwa wyjątki. Pierwszym była Mi, birmańska kotka Eli i Michała. Nie przepadali za sobą, ale też nie wchodzili sobie w drogę.
Drugim była kotka Marii, Czarna. Wracaliśmy kiedyś ze spaceru i Czako
nagle pognał w krzaki, a po chwili dała się słyszeć kocio psia
awantura. Za jakieś pięć minut Czako wrócił, podszedł i położył mi głowę na
kolana - ukosem przez nos biegła różowa lekko opuchnięta rysa. Nic innego tylko
Czarna strzeliła go czubkiem pazura przez pysk. Od tamtej pory Czako
demonstracyjnie nie zwracał na nią uwagi.
Lubił konie. Jeździliśmy z nim do stajni znajomych i kiedy
dzieci czyściły kopyta podchodził i obwąchiwał je z lubością. Kiedyś
zafascynowany podniesioną do czyszczenia nogą klaczy Laury objął ją
delikatnie szczęką w pęcinie i popatrzył pytająco na Paulinkę, na co ta uroczo wypaliła
- Chybaś oszalał, myślisz, że mogę ją odkręcić i dać ci do
zabawy.
Innym razem siedział posłusznie przy nodze i przyglądał się Synowi
kłusującemu na pięknym siwku Raybanie. Kiedy
para weszła w galop, nie wytrzymał poderwał się wbiegł na padok i zaczął
galopować do rytmu razem z nimi a na pysku miał wypisane
- Patrzcie ja też tak umiem i czy nie jestem taki piękny jak
on.
Dulka zawsze była o niego zazdrosna. Gdy wracali ze spaceru pierwsza wbiegała
do domu i starała się zająć ulubione miejsca Czaka. Kiedy był młody i zdrowy
wybierał sobie inne miejsce, ale na starość lubił leżeć na dywaniku pod
tarasowym oknem i gdy Dulka tam się po spacerze kładła przychodził do mnie i
spoglądając w oczy mówił
- Powiedz jej żeby sobie stamtąd poszła, ja tak lubię tamto
miejsce, lubię patrzeć na łąkę, tak niewiele czasu już mi zostało.
A ja nie słyszałam, co do mnie mówi, rozumiałam tylko, że
chce się tam położyć, wołałam Dulkę do siebie a on wdzięczny układał się
wygodnie i zasypiał.
Potem przyszła ta ostatnia wiosna. Zdarzało się, że
wychodził wieczorami do ogrodu, powoli, ostrożnie, szedł pod żywopłot, stawał, myślał,
myślał, patrzył jakby w głąb siebie. Tak patrzy stary człowiek, któremu przed
oczami staje dzieciństwo, młodość, całe życie. Aż pewnego majowego dnia
odszedł. Śpi, tak jak lubił, w cieniu sosny. I ja lubię usiąść czasem przy
kamieniu leżącym w tym miejscu i powspominać, jaki to był miły, mądry, zabawny,
wspaniały pies ten nasz Czako.
Piękna, wspaniała, wzruszająca historia. Popłakałam się czytając te piękne wspomnienia o przecudownym Przyjacielu Pani rodziny. Coś pięknego.
OdpowiedzUsuńDziękuję! To rzeczywiście był przyjaciel, a nawet więcej, członek rodziny. Niestety psy żyją znacznie krócej niż my, dobrze, że wspomnienia zostają na dłużej.
Usuń