Gapa w październiku 2012 roku skończyła trzy lata. Najprawdopodobniej, bo gdy
przyjechała do nas 20 listopada 2009 roku Ela – moja koleżanka
powiedziała, że ma najwyżej cztery tygodnie. Nigdy nie dowiem się, kiedy
i gdzie się urodziła. Dla mnie urodziła się na drodze niedaleko miejsca
gdzie mieszkamy.
Tamten dzień nie był zbyt zimny, ale deszczowy jak to w listopadzie. Znajomy Eli jechał do pracy samochodem. Jechał ostrożnie, powoli, bo szosa była śliska od deszczu i opadłych liści. Nagle coś wyskoczyło z pobocza i wpadło prosto pod samochód. Zdenerwował się, za nic nie chciałby zrobić krzywdy żadnemu zwierzęciu. Natychmiast zatrzymał się, wysiadł i zajrzał pod auto a tam siedział mały czarny szczeniak i trząsł się z zimna i pewnie ze strachu. Z trudem udało mu się wydostać stworzonko spod samochodu. Na oko wyglądało, że nic się mu nie stało. Jest weterynarzem obejrzał je dokładnie, okazało się, że to suczka, cała, trochę wychudzona. Skąd znalazła się sama na drodze w środku lasu i dlaczego wbiegła pod jadący samochód? Może z takiego samochodu przez przypadek uciekła a może została wyrzucona. Podobno w tym wbiegnięciu pod auto była jakaś determinacje, jakby chciała powiedzieć
- Ja chcę do domu, zabierz mnie stąd a jeśli nie to przejedź na śmierć, bo jeśli tu zostanę to i tak nie przeżyję.
Znajomy pogłaskał drżące cały czas stworzenie, uspokoił, posadził w samochodzie na kocyku a to natychmiast zabrało się za czyszczenie języczkiem ubłoconych nóg i brzuszka, skończywszy zwinęło się w kłębek jak kot i zasnęło. Kiedy dojechał do pracy, suczka obudziła się i wciąż skulona spojrzała na niego smutno. Wziął ją na ręce i wniósł do firmy. A tu zaraz zebrało się głównie babskie konsylium, co ze szczeniakiem zrobić. Znajomy ma w domu nielichą menażerię, wiedział, że żona nie zgodzi się na jeszcze jednego psa. Ale ta moja wspomniana koleżanka Ela wiedziała, że mieszkam na wsi i że od pół roku mamy tylko jedną leciwą suczkę a wiadomo, że w towarzystwie to zawsze weselej i zdrowiej. Zadzwoniła i opowiada historię, że w mojej okolicy znaleziona i, że śliczna, że czyściutka, że do labradora podobna, że duża nie będzie, choć łapy trochę grube i że Dulce przyda się towarzystwo. No i co było robić. Właściwie jak pół roku temu nasz czternastoletni malamut odszedł do Psiej Krainy Wiecznych Łowów postanowiliśmy, że Dulka nam wystarczy i do kochania i do pilnowania obejścia.
Ale jak tu nie być wrażliwym na okrutny los wyrzuconego szczeniaka. Syn pojechał wsadził kundla do koszyczka i tak oto zostaliśmy obdarowani małą czarną kupką szczęścia, radości, wariactwa, melodyjnego wycia do wtóru karetkom pogotowia, gonitw dzikich bez celu, szczekania zajadłego na rowerzystów oraz miłości bezwarunkowej jak tylko kundle kochać potrafią.
Chodzę z nią na spacer w pobliże miejsca gdzie została znaleziona, biega za tropem, węszy, szaleje i nie widać żeby jej się coś źle kojarzyło. Ale, choć od tamtego listopadowego poranka minął rok potem drugi a wkrótce trzeci, kiedy Gapa jedzie z nami samochodem i zbliżamy się do Tego Miejsca, robi się nieswoja, wślizguje mi się na kolana, wtula się i patrzy błagalnie.
Czy kiedyś zniknie smutek z tych bursztynowych oczu, czy zapomni …? Gapciu! Nie musisz się bać, będziesz z nami aż po kres twojego psiego żywota.
Tamten dzień nie był zbyt zimny, ale deszczowy jak to w listopadzie. Znajomy Eli jechał do pracy samochodem. Jechał ostrożnie, powoli, bo szosa była śliska od deszczu i opadłych liści. Nagle coś wyskoczyło z pobocza i wpadło prosto pod samochód. Zdenerwował się, za nic nie chciałby zrobić krzywdy żadnemu zwierzęciu. Natychmiast zatrzymał się, wysiadł i zajrzał pod auto a tam siedział mały czarny szczeniak i trząsł się z zimna i pewnie ze strachu. Z trudem udało mu się wydostać stworzonko spod samochodu. Na oko wyglądało, że nic się mu nie stało. Jest weterynarzem obejrzał je dokładnie, okazało się, że to suczka, cała, trochę wychudzona. Skąd znalazła się sama na drodze w środku lasu i dlaczego wbiegła pod jadący samochód? Może z takiego samochodu przez przypadek uciekła a może została wyrzucona. Podobno w tym wbiegnięciu pod auto była jakaś determinacje, jakby chciała powiedzieć
- Ja chcę do domu, zabierz mnie stąd a jeśli nie to przejedź na śmierć, bo jeśli tu zostanę to i tak nie przeżyję.
Znajomy pogłaskał drżące cały czas stworzenie, uspokoił, posadził w samochodzie na kocyku a to natychmiast zabrało się za czyszczenie języczkiem ubłoconych nóg i brzuszka, skończywszy zwinęło się w kłębek jak kot i zasnęło. Kiedy dojechał do pracy, suczka obudziła się i wciąż skulona spojrzała na niego smutno. Wziął ją na ręce i wniósł do firmy. A tu zaraz zebrało się głównie babskie konsylium, co ze szczeniakiem zrobić. Znajomy ma w domu nielichą menażerię, wiedział, że żona nie zgodzi się na jeszcze jednego psa. Ale ta moja wspomniana koleżanka Ela wiedziała, że mieszkam na wsi i że od pół roku mamy tylko jedną leciwą suczkę a wiadomo, że w towarzystwie to zawsze weselej i zdrowiej. Zadzwoniła i opowiada historię, że w mojej okolicy znaleziona i, że śliczna, że czyściutka, że do labradora podobna, że duża nie będzie, choć łapy trochę grube i że Dulce przyda się towarzystwo. No i co było robić. Właściwie jak pół roku temu nasz czternastoletni malamut odszedł do Psiej Krainy Wiecznych Łowów postanowiliśmy, że Dulka nam wystarczy i do kochania i do pilnowania obejścia.
Ale jak tu nie być wrażliwym na okrutny los wyrzuconego szczeniaka. Syn pojechał wsadził kundla do koszyczka i tak oto zostaliśmy obdarowani małą czarną kupką szczęścia, radości, wariactwa, melodyjnego wycia do wtóru karetkom pogotowia, gonitw dzikich bez celu, szczekania zajadłego na rowerzystów oraz miłości bezwarunkowej jak tylko kundle kochać potrafią.
Chodzę z nią na spacer w pobliże miejsca gdzie została znaleziona, biega za tropem, węszy, szaleje i nie widać żeby jej się coś źle kojarzyło. Ale, choć od tamtego listopadowego poranka minął rok potem drugi a wkrótce trzeci, kiedy Gapa jedzie z nami samochodem i zbliżamy się do Tego Miejsca, robi się nieswoja, wślizguje mi się na kolana, wtula się i patrzy błagalnie.
Czy kiedyś zniknie smutek z tych bursztynowych oczu, czy zapomni …? Gapciu! Nie musisz się bać, będziesz z nami aż po kres twojego psiego żywota.
Cudna psinka i piękne ma oczyska :-). Mój pierwszy wymarzony psiak też był porzuconym gdzieś na osiedlu błąkającym się szczeniakiem. Dobrze, że Gapcia trafiła do takiego domku. Zapomnieć pewnie nie zapomni, co ją kiedyś spotkało, tak jak moje kudłate pamiętają, który zakręt prowadzi do weterynarza i zapierają się ze wszystkich sił, aby tam nie dojść.
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz i przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam ale, nie wiem dlaczego wrzuciło mi go do moderacji. Piszesz, że Twój pierwszy pies też był znaleziony. Dobrze, że są na świecie tacy ludzie jak Ty, wrażliwi na niedolę zwierzaków. Moje też muszę wnosić do weterynarza ale, jak wet. przychodzi z towarzyską wizytą do domu to ją lubią.
Usuń