Pewien kwietniowy dzień od rana chłodny i
deszczowy stał się koło południa także dramatyczny. Na środku końskiego
pastwiska stała para wron. Obserwowałam je przez lornetkę. On trochę
większy, powłóczący skrzydłem jak głuszec podczas toków, ona drepcząca
wokół niego i zaglądająca w oczy. Siwo-czarne kubraczki nastroszone,
żeby jak najmniej deszczu dostało się pod pióra. Robiło się coraz
zimniej, deszcz zaczął przechodzić w śnieg, a one wciąż tam tkwiły.
Podeszłam do płotu, by bliżej im się przyjrzeć. Ona spłoszona odleciała
na sosnę, a on zaczął niezdarnie oddalać się na piechotę.
Wygląda na to, że dostało się panu wronie w jakiejś bójce. W pobliżu
mieszka para kruków, nieco dalej mają gniazdo myszołowy i najwyraźniej z
którąś z tych par wrony zadarły. A może broniły własnego gniazda przed
atakiem większych pobratymców. Żal rannego ptaka, nawet jeśli to
zazwyczaj bezwzględna wrona. Wróciłam do domu i dalej patrzyłam na nie przez okno. Ona ponownie usiadła na łące, on przykuśtykał do niej.
Wyglądało tak, jakby ona mówiła do niego:
- Kochany robi się coraz zimniej, musimy stąd odlecieć. Tu może przyjść lis albo pies. Proszę, spróbuj, może dasz radę polecieć.
On ze spuszczoną głową najpierw nic nie mówił, potem podszedł do niej bliżej, spoglądał na boki, aż wreszcie wymamrotał.
-Leć sama, ja tu jeszcze trochę postoję.
-Ale ja nie chcę cię tu zostawiać samego. Boję się, że stanie ci się coś złego.
-Nic nie rozumiesz, ja nie mogę latać, mam zwichnięte skrzydło. Leć, schowaj się przed tą zawieruchą, ja sobie jakoś poradzę.
Odleciała, a on kręcił się jeszcze trochę po łące kierując się w stronę zarośli. Ona jeszcze kilka razy do niego podlatywała,
ale w końcu został sam. Szedł pieszo rozglądając się ciągle dookoła, by
nie dać się zaskoczyć i by znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na nocleg.
Drozdy gniazdujące w pobliskich drzewach żerowały kilka metrów od
niego wiedząc, że już im nic nie zrobi. W nocy były 4
stopnie mrozu, śnieg roztopiło dopiero poranne słońce. Poszłam na łąkę
szukać wrony i... nie znalazłam. No cóż, zwierzęta w takich sytuacjach mają
znacznie mniej szans niż ludzie. Wrony nie należą do naszych ulubionych
ptaków. Ich pożywienie stanowią ślimaki, dżdżownice, ale też pisklęta,
także własnego gatunku, czy młodziutkie zajączki. Wrony dają się ostro
we znaki wszystkim gniazdującym w okolicy ptakom. Nie dalej jak tydzień
temu leciała nad pastwiskiem pewnie ta sama wrona z jajem w dziobie. Nie
sądzę, żeby przenosiła swoje, zwyczajnie je komuś ukradła.
Tak sobie myślałam, żeby nie użalać się nad wronim losem. Aż tu koło
południa przyleciała na pastwisko ta zdrowa. Pokręciła się trochę po
łące, a jak podeszłam bliżej żeby zrobić zdjęcie, odleciała na sosnę, a
za chwilę na drugie pastwisko. Ja za nią, a tam przy linii zarośli stał sobie on. Przetrwał zimną, śnieżną noc. Zrobiłam kilka zdjęć, ale z daleka. On się wyraźnie bał i uciekał tak szybko, jak może ptak uciekać na piechotę. Dałam mu spokój. Wieczorem był znowu na pastwisku, na którym zobaczyłam go pierwszy raz. Kiedy podeszłam bliżej, odwrócił się i poszedł na zaorane pole, a potem chciał przejść przez drogę na Dużą Łąkę i wtedy nadleciała ona. Najpierw usiadła na ziemi koło niego, coś tam po wroniemu powiedziała i on zawrócił. Zaczął iść w kierunku swojego wczorajszego noclegowiska. Ona usiadła na linii energetycznej, a pięćdziesiąt metrów dalej przez drogę na Dużą Łąkę przemykał lis. Czy ona widziała lisa i przyleciała ostrzec swojego partnera? Lis biegł prosto nie zwracając na nic uwagi. Ona poderwała się, zatoczyła nad lisem koło, usiadła na brzozie obserwując, aż drapieżca zniknął po drugiej stronie łąki. A on, on już pewnie dotarł do zarośli. Czy i tę noc przetrwał bezpiecznie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz