Najpierw są przyloty, zaraz potem zaloty,
potem budowa,
potem znoszenie, dalej siedzenie, wykluwanie, pierwsze nieśmiałe piski no a
potem to nieustanny wrzask, krzyk, lament.
- Teraz ja, ja jestem głodny, ja.
- Ja mam pusty brzuszek, on już dostał, a ja nie
- Mamo, tato, jestem głodny, głodny, głodny.
Czyli karmienie, karmienie i nieustanne karmienie.
Pod dachówkami mojego domu mają stałe siedziby mazurki,
szpaki, pliszki siwe i parka nietoperzy. W stajni rezydują szpaki, kopciuszki i
jaskółki. A sikory, gile, zięby, kowaliki, skowronki, dzięcioły, drozdy i
dziesiątki innych, ( kiedyś zrobię zestawienie wszystkich ptaków, które
widziałam w mojej okolicy) mają gniazda, gniazdeczka, dziuple, na drzewach, w
stodołach i budkach lęgowych. Wiosną cała ta menażeria uwija się od rana do
nocy. Aż wreszcie przychodzi ten wspaniały dzień, kiedy młode wylatują z
gniazda i karmienie przez ten jeden moment schodzi na drugi plan.
Tak było w pewien majowy poranek. Siedziałam sobie na
tarasie z poranną kawą i zachwycałam się wszystkim, co mi w oko wpadło. Aż tu
nagle w powietrzu zaczęły latać żółciutkie kurczaki. Jeden usiadł na śliwie,
jeden do góry nogami zawisł na krawędzi dachu, jeden na rynnie, jeden próbował
wlecieć do domu. I wszystkie wołały
- Mamo ja latam, zobacz ja latam, zobacz siedzę na drzewie,
zobacz przeleciałem na dach, zobacz fruwam, fruwam, fruwam.
Trwało to dobra chwilę nim pomyślałam, że jak nie zrobię zdjęć
to nie będę wiedziała, co narobiło tyle hałasu.
W pośpiechu kilka pstryków i
tyle tego było, bo zamieszanie spowodowało przylot sroki a wtedy
rodzice „kurczaków” podnieśli alarm i cała gromadka schroniła się w gęstwie, rosnącej
nad stawem, sosny. A ja myk, myk do
komputera i okazało się, że to sikora modraszka wyprowadziła spora gromadkę dzieci,
które we wczesnej młodości są żółte nie tylko na brzuszku, ale i gardło i opaskę na głowie mają żółtą.
Modraszki są dość wojowniczymi ptakami.
Zimą parka przylatująca
do mojego karmnika i na rozwieszone słoninki powoduje, że wkoło robi się pusto.
Nawet większe od modraszek bogatki czekają na swoja kolej,
tylko sikora uboga
ma odwagą biesiadować razem, z modraszką.
Są nieustraszone. Mogę całkiem blisko
podejść z aparatem i spokojne robić zdjęcia. Są też zaborcze, jeśli chodzi o
terytorium, więc pewnie to moja zimowa parka modraszek wychowawszy w pobliżu
dzieci przyleciała pod dom. W pierwszej chwili pomyślałam, że dumni rodzice
przywiedli młode by pochwalić się jak piękny lęg udało się im wyprowadzić i
pokazać dzieciom, że zimą można tu dobrze zjeść. Ale gdy dzieci nauczą się same
zdobywać pokarm, będą musiały poszukać własnego terytorium.
Młoda Pliszka siwa
A bliskie okolice
domu to po prostu bezpieczne miejsce na pierwszy lot niedoświadczonych
maluchów. Sroka przyleciała, ale usiadła za płotem na wysokiej brzozie i nie śmiała
zaatakować.
Młode modraszki cały dzień słyszałam w koronach drzew nad
stawem. Kiedy już się nasyciły pierwszym w życiu wiatrem w piórkach, zaczęły na
powrót wołać
- Mamo, tato jeść!
Dwa dni później, na krzywą sosnę przy Dużej Łące przywiodły swoje
dzieci sikory ubogie, a wczoraj na pierwszy lot z tegorocznymi dziećmi wybrała
się para kruków. O ile młode sikorki latały bardzo sprawnie, to młode kruki nie
mają tak łatwo. Z gniazda wyleciały razem z rodzicami, ale jeden po kilkudziesięciu
metrach postanowił przysiąść na wierzchołkowej gałązce dębu. Ciężki ptak nie
mógł utrzymać równowagi machał skrzydłami i darł się w niebogłosy
- Nie dam krrrrrrady, ja jestem za ciężki,
zarrrrrraz spadnę, krrrrrratunku
Ale rodzice spokojnie prowadzili
drugie dziecko, które dało radę dolecieć jakieś 200 metrów dalej. Po krótkim
odpoczynku na brzozie rodzice najwyraźniej powiedzieli
- Wrrrrrrracamy
A młody, który siedział na dębie dalej
wrzeszczał
- Ja nie dam rrrrrady, krrrrrratunku
I dopiero, gdy usłyszał nawoływania
rodziców z okolicy gniazda, zdesperowany poderwał się i dalej lamentując dotarł
do gniazda. Tam jeszcze się trochę skarżył a potem wszystko ucichło. Stare
kruki jeszcze trochę się namęczą nim młode pójdą "na swoje". Ta para
kruków to może być Kacper i Malwina, o których nam opowiadali nasi sąsiedzi.
Ale o tym, co się zdarzyło na Maruńskich Łąkach z ich udziałem będzie inne
opowiadanie.
bardzo się cieszę, że widzisz tak wiele, że chcesz się tym dzielić i że robisz to tak "lekko"
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością będę tu zaglądał :)
Dziękuję, rzeczywiście takie może trochę babskie pisanie ale fajnie jest opowiadać innym jaki świat jest piękny.
UsuńBardzo ciekawa i wzruszająca opowieść :-)
OdpowiedzUsuńModraszki to też moje ulubione, zadziorne sikory karmnikowe, a kruki to moja wielka miłość!
Dziękuję za ciepły komentarz. Jeśli chodzi o kruki to po ich ostatnich wyczynach, o których będzie wkrótce, jednak się
OdpowiedzUsuńodkochałam
Witam, postanowiłam przeczytać całego Pani bloga jak dobra książkę, bo takich książek o przyrodzie mi brak. A Pani ma lekkie pióro i ładne zdjęcia i dobrze mi tu na tym blogu. Zazdroszczę okolic w których się to rozgrywa. A najbardziej mnie wzruszyła opowieć o wiernej wronie i o Czako. Pozdrawiam i bardzo się cieszę, ze tu zajrzałam.
OdpowiedzUsuńPieknie dziękuję, to naprawdę bardzo miłe, mam nadzieje, że będzie Pani miała z tego tyle przyjemności ile ja z oglądania tego wszystkiego i opisywania. Pewnie każda okolica za miastem jest tak samo piękna, wystarczy tylko uważnie patrzeć. Pozdrawiam!
Usuń