Lubię odkrywać małe tajemnice świata. Lubię myśleć o tym, że kiedyś
to czy tamto zobaczę, i na własne oczy przekonam się, jakie jest
wspaniałe, piękne. Jedną z takich rzeczy, które chciałam zobaczyć było rykowisko.
O jelenich zalotach opowiadali mi znajomi myśliwi. Czasami zbierając w lesie grzyby słyszałam daleko ryczącego byka. Ale żeby tak osobiście na własne oczy z bliska, to dłuższy czas było w sferze marzeń. Widać na wszystko musi być odpowiednia pora. A taka nadarzyła się kilka lat temu. Pewnego wrześniowego przedpołudnia zbierałam w przydomowym ogrodzie maliny. Na zachód od ogrodu, w miejscu gdzie teraz znajduje się staw, było mokradło porośnięte gęsto wierzbą, tarniną, bzem czarnym. Od południowej strony powyżej mokradła rozciąga się ogrodzone końskie pastwisko, na którym spokojne skubały trawę konie - Franek - kary wałach rasy wielkopolskiej i Ruda - przecudnej urody jak mawia jeden znajomy Piotrek, klacz trakeńska. Było cieplutko, słonecznie, maliny piękne, dojrzałe, więc rwałam je garściami i mruczałam pod nosem „ W malinowym chruśniaku, przed ciekawym wzrokiem zapodziani po głowy …”.Gdy doszłam do „bąk złośnik huczał basem…” i wymamrotało mi się to trochę głośniej, z mokradłowych krzaków jak tornado wyskoczył wielki jeleń, jednym susem przesadził półtorametrowe ogrodzenie i znalazł się na końskim pastwisku. Ruda i Franek stanęły jak wryte, mnie miska z malinami wypadła z rąk, jeleń zarył kopytami przed Rudą popatrzył, po czym wykonał zwrot na zadzie i pognał w pobliskie zarośla. Pojęcia nie mam czy to ja go wypłoszyłam, czy też może miał zamiar zaproponować randkę Rudej, a zorientowawszy się, że to nie łania, zawstydzony zdezerterował. Jeszcze tego samego dnia zachciało mi się pójść na grzyby. Mam takie swoje ulubione miejsce, sporą kępę starych drzew i przylegający do niej młodnik, rosnące na środku śródleśnej łąki. Rosną tam prawdziwki, i podgrzybki, kanie, i koźlarze. Zaraz na wejściu pod leszczyną trafiłam pięknego borowika, a potem już tylko chodziłam, chodziłam i nic, gdy wtem z młodnika wyskoczył, wypisz wymaluj, taki sam jeleń, co to do południa był na moim pastwisku. Wyskoczył i wali prosto na mnie. Ogłupiała ze strachu, wrzeszcząc - Ratunku! - schowałam się za drzewem i nie wiedzieć czemu zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam po jeleniu nie było śladu. Nie lubię się bać. Po cichutku grzecznie wróciłam do domu. Odechciało mi się grzybów i bliskich rykowiskowych spotkań trzeciego stopnia.
Odechciało się do następnego września, gdy pewnego dnia przyszedł wnuk sąsiadów i powiedział:
- Zaczęło się, duży byk i ryczy na łące za rzeczką.
Błyskawicznie wskoczyłam w gumiaki i dalej na łąkę. Usłyszałam go od razu, a jak doszliśmy do Krzywej Sosny to nawet zobaczyłam.
Stał w prześwicie między olchami za strumieniem, a dobry kawałek przed nim pasł się spokojnie jego harem. Dostałam jakiegoś dziwnego dygotu. Więc stało się. Widzę pięknego jelenia ze stadem łań i słyszę jego tęskną, z głębi trzewi płynącą, pieśń. Przez długą chwilę napawałam się szczęściem. Po czym pomyślałam, że jeśli podejdę bliżej, to może zobaczę więcej. Deszcz padał cały dzień, trawa na łące wysoka do pół uda i mokra, ale co tam, zmierzch zapadnie lada moment i czar pryśnie, nic nie będzie widać. Stado łań niespiesznie przeszło przez rzeczkę i zaczęło wspinać się na górę, a on wciąż jeszcze stał i ryczał. Wreszcie także się przeprawił i szedł za stadem, powoli, dostojne, dźwigając na głowie potężną koronę – Król Mazurskich Lasów. Zaczął wspinać się pod górkę, my w ślad za nim. W końcu zniknął za linią horyzontu, a w każdym razie tak nam się zdawało. Zaczęliśmy iść trochę szybciej i rozmawiać ciut głośniej. Nagle, gdy dochodziliśmy do krzaka głogu, rozległ się potężny ryk. Podnieśliśmy głowy i oto jakieś piętnaście metrów przed nami, z góry, znakomicie widoczny na tle nieba, patrzył na nas wielki rogaty łeb i grzmiał:
- To moja łąka i moje łanie. Czy ja do cholery mogę spokojnie odprawić to rykowisko, czy też będziecie za mną łazić całą noc?
Zamarliśmy, a on jeszcze dwa razy rykiem obwieścił światu swą moc i spokojne odszedł. Był taki moment, kiedy zamierzałam ze strachu wleźć na ten kolczasty głóg. Na zawsze zostanie mi w pamięci sylwetka potężnego jelenia na tle ciemnego nieba, patrzącego na mnie z tak bliska. Moja ciekawość osiągnęła stan nasycenia. Od tamtej pory, kiedy przychodzi wrzesień i jelenie odprawiają odwieczny rytuał, wystarcza mi, że słyszę jak ryczą, wiem, gdzie ryczą i niech sobie ryczą, w końcu to ich bardzo intymna, przepiękna, ale prywatna jelenia sprawa.
Nie udało mi się nigdy zrobić zdjęć podczas rykowiska jeleni ale mam kilka z godów saren , jelenie w letnim scypule i sarny pasące sie na łące.
O jelenich zalotach opowiadali mi znajomi myśliwi. Czasami zbierając w lesie grzyby słyszałam daleko ryczącego byka. Ale żeby tak osobiście na własne oczy z bliska, to dłuższy czas było w sferze marzeń. Widać na wszystko musi być odpowiednia pora. A taka nadarzyła się kilka lat temu. Pewnego wrześniowego przedpołudnia zbierałam w przydomowym ogrodzie maliny. Na zachód od ogrodu, w miejscu gdzie teraz znajduje się staw, było mokradło porośnięte gęsto wierzbą, tarniną, bzem czarnym. Od południowej strony powyżej mokradła rozciąga się ogrodzone końskie pastwisko, na którym spokojne skubały trawę konie - Franek - kary wałach rasy wielkopolskiej i Ruda - przecudnej urody jak mawia jeden znajomy Piotrek, klacz trakeńska. Było cieplutko, słonecznie, maliny piękne, dojrzałe, więc rwałam je garściami i mruczałam pod nosem „ W malinowym chruśniaku, przed ciekawym wzrokiem zapodziani po głowy …”.Gdy doszłam do „bąk złośnik huczał basem…” i wymamrotało mi się to trochę głośniej, z mokradłowych krzaków jak tornado wyskoczył wielki jeleń, jednym susem przesadził półtorametrowe ogrodzenie i znalazł się na końskim pastwisku. Ruda i Franek stanęły jak wryte, mnie miska z malinami wypadła z rąk, jeleń zarył kopytami przed Rudą popatrzył, po czym wykonał zwrot na zadzie i pognał w pobliskie zarośla. Pojęcia nie mam czy to ja go wypłoszyłam, czy też może miał zamiar zaproponować randkę Rudej, a zorientowawszy się, że to nie łania, zawstydzony zdezerterował. Jeszcze tego samego dnia zachciało mi się pójść na grzyby. Mam takie swoje ulubione miejsce, sporą kępę starych drzew i przylegający do niej młodnik, rosnące na środku śródleśnej łąki. Rosną tam prawdziwki, i podgrzybki, kanie, i koźlarze. Zaraz na wejściu pod leszczyną trafiłam pięknego borowika, a potem już tylko chodziłam, chodziłam i nic, gdy wtem z młodnika wyskoczył, wypisz wymaluj, taki sam jeleń, co to do południa był na moim pastwisku. Wyskoczył i wali prosto na mnie. Ogłupiała ze strachu, wrzeszcząc - Ratunku! - schowałam się za drzewem i nie wiedzieć czemu zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam po jeleniu nie było śladu. Nie lubię się bać. Po cichutku grzecznie wróciłam do domu. Odechciało mi się grzybów i bliskich rykowiskowych spotkań trzeciego stopnia.
Odechciało się do następnego września, gdy pewnego dnia przyszedł wnuk sąsiadów i powiedział:
- Zaczęło się, duży byk i ryczy na łące za rzeczką.
Błyskawicznie wskoczyłam w gumiaki i dalej na łąkę. Usłyszałam go od razu, a jak doszliśmy do Krzywej Sosny to nawet zobaczyłam.
Stał w prześwicie między olchami za strumieniem, a dobry kawałek przed nim pasł się spokojnie jego harem. Dostałam jakiegoś dziwnego dygotu. Więc stało się. Widzę pięknego jelenia ze stadem łań i słyszę jego tęskną, z głębi trzewi płynącą, pieśń. Przez długą chwilę napawałam się szczęściem. Po czym pomyślałam, że jeśli podejdę bliżej, to może zobaczę więcej. Deszcz padał cały dzień, trawa na łące wysoka do pół uda i mokra, ale co tam, zmierzch zapadnie lada moment i czar pryśnie, nic nie będzie widać. Stado łań niespiesznie przeszło przez rzeczkę i zaczęło wspinać się na górę, a on wciąż jeszcze stał i ryczał. Wreszcie także się przeprawił i szedł za stadem, powoli, dostojne, dźwigając na głowie potężną koronę – Król Mazurskich Lasów. Zaczął wspinać się pod górkę, my w ślad za nim. W końcu zniknął za linią horyzontu, a w każdym razie tak nam się zdawało. Zaczęliśmy iść trochę szybciej i rozmawiać ciut głośniej. Nagle, gdy dochodziliśmy do krzaka głogu, rozległ się potężny ryk. Podnieśliśmy głowy i oto jakieś piętnaście metrów przed nami, z góry, znakomicie widoczny na tle nieba, patrzył na nas wielki rogaty łeb i grzmiał:
- To moja łąka i moje łanie. Czy ja do cholery mogę spokojnie odprawić to rykowisko, czy też będziecie za mną łazić całą noc?
Zamarliśmy, a on jeszcze dwa razy rykiem obwieścił światu swą moc i spokojne odszedł. Był taki moment, kiedy zamierzałam ze strachu wleźć na ten kolczasty głóg. Na zawsze zostanie mi w pamięci sylwetka potężnego jelenia na tle ciemnego nieba, patrzącego na mnie z tak bliska. Moja ciekawość osiągnęła stan nasycenia. Od tamtej pory, kiedy przychodzi wrzesień i jelenie odprawiają odwieczny rytuał, wystarcza mi, że słyszę jak ryczą, wiem, gdzie ryczą i niech sobie ryczą, w końcu to ich bardzo intymna, przepiękna, ale prywatna jelenia sprawa.
Nie udało mi się nigdy zrobić zdjęć podczas rykowiska jeleni ale mam kilka z godów saren , jelenie w letnim scypule i sarny pasące sie na łące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz