Na łąki nie wchodzę już od dawna, bo to żurawie się pierzą i wodzą młode,
a i sarny karmią schowane w trawach dzieci.
Dzisiaj jednak strasznie mnie korci i mimo
kolejnego dnia skwaru, duchoty i żaru z nieba postanawiam zaryzykować wypad do
lasu. Na Żurawim Stawie nie byłam już ze dwa tygodnie, a jak byłam to i tak
pustki, ale coś mi mówi, że jeśli nie krakwy, cyranki czy perkozki to może w taki
upał któreś zwierzę zechce się schłodzić. Łąka porosła trawą sięgającą ramion i
droga w zaniku, skutecznie przeorana przez dziki to takie małe kłody pod nogi
zaraz na początku.
Tuż pod lasem w cieniu komary, które nareszcie się pojawiły
i dobrze, będzie czym wykarmić drugi lęg. W lesie przyjemny chłodek, wietrzyk i
oczywiście komary. Nad stawem pustka i bzycząca cisza, czyli setki mieniących się w
słońcu ważek,
żabie gadanie i brodziec samotnik na brzozowej suszce zapewne kontemplujący
złożoność egzystencji.
Tak to tak, kawałek dalej jest nowe bobrowe bagienko. Niestety
i tam już z daleka widać taflę równo pokrytą rzęsą. Jeśli nawet jakieś ptactwo
chowa się w przybrzeżnych zaroślach, nie ma sensu przeszkadzać. Jednak już sam spacer
po lesie, słuchanie ptaków wraca równowagę umysłu i spokój duszy. Nagle
dostrzegam w trawie uszy, dzicze, jelenie? Eee, znowu dałam się nabrać, to
obrobiony przez bobry pniak.
Już, już mam wracać, gdy do uszu dociera konkretny
chlupot. Patrzę w kierunku skąd dochodzi, niestety słychać, że blisko, ale nic
nie widać. Wchodzą na mała górkę między świerki i tym razem…, to nie bobry, to najprawdziwszy przepiękny łoś.
Wlazł sobie do bagna po kolana i pożywiając się trawą chłodzi nogi i
podbrzusze.
Ogląda się,
wykręcając uszy robi kilka kroków do przodu,
wreszcie cały odwraca się próbując
zobaczyć źródło niepokoju, ale źródło jest schowane za świerkiem.
Chowa
się za gałązkami i powtarza manewr oglądania się w lewo i prawo, zły, że nie
może w spokoju siedzieć sobie w bagnie.
Jeży sierść na karku, a nawet wydaje
coś w rodzaju szczeknięcia, warkotu i ostatecznie odchodzi.
Nie jestem pewna
czy odchodzi, czy raczej robi koło by podejść mnie z drugiej strony. Wprawdzie
jestem nienasycona jego widokiem niczym kozucha kłamczucha trawą, ale wolę i
dać mu spokój i nie ryzykować nagłego spotkania. Wychodząc z lasu, wpadam na krążącego
nad maruńskimi łąkami złego myszołowa.
Ciągle pokrzykując siada w ścianie lasu
by przeczekać traktory, które przyjechały zbierać siano.
Jeszcze tylko rzut oka na zadumanego gąsiorka
i wracam do domu.
Dzisiaj wprawdzie nie piątek, ale trzynastego i dzisiaj
wiosna twoje ma imię panie Łosiu.
No to sobie poogladalam, czuje zar lejacy sie z nieba, zreszta taki sam jak w Warszawie, ale warto bylo zniesc upal by sie napawac takimi widokami, Los to dopiero piekna niespodzianka! MAsz szczescie! fajnie masz!
OdpowiedzUsuńTaki upał to udręka, ale warto było. Miałam przeczucie, że nie tylko mnie to dokucza i trochę szczęścia, że przyszłam jak już był w bagnie:))
UsuńPowtórzę za Grażyną - masz szczęście ! I fajnie masz :))! Zdjęcia wspaniałe ale zazdroszczę Ci tego widoku i przeżycia !
OdpowiedzUsuńBarbara
Dziękuję! Emocje są nieprawdopodobne, a najlepsze jest to, że nie trzeba jechać o trzeciej rano i siedzieć w chaszczach czatując:)
UsuńEwidentnie, łoś nie wygląda na zadowolonego.
OdpowiedzUsuńSierść na kłębie jak u złego pas i ten warkot:)) Trochę mi głupio, mam nadzieję, że zaraz wrócił:)
UsuńWspaniałe spotkanie!!! Piękne zdjęcia i jakże wspaniały ten łoś. Chciałabym zobaczyć kiedyś łosia w naturze. Ale czy będzie mi dane.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Spotkanie bezcenna zwłaszcza, że ostatnio widziałam łosia trzy lata temu. Podobno są w okolicy, ale ja nie widzę:))
Usuń