Ptaki, które wcześnie złożyły jajeczka teraz mają pełne dzioby
roboty. W pasie drzew za stajną szaleją sikory.
Pod domem jest niemożliwy ruch. O dwóch tygodni znajduję skorupki jaj,
kupki w pampersach. Mazurki i szpaki zachowują się jak opętane.
Na łąkę, nad staw, na
Dużą Łąkę, na drogę, na okno po ćmę, która z zimna zapomniała odlecieć, a jak
się uda to i w locie można złapać motyla.
Nad stajnią pod dachówkami są trzy
szpacze gniazda, pod dachówkami domu pięć. Wystarczy przejść w pobliżu, by
malutkim głodomorom wydało się, że to rodzice. Wrzeszcząc w niebogłosy domagają
się jedzenia, a rodzice jak to rodzice, spocenie, w pośpiechu pakują w
wystawione dzioby to, co uda się im złowić, i lecą po następną porcję. Czasem
jest tak, że kiedy jedno karmi, drugie stoi z robalem w dziobie i czeka by
dostać się do gniazda.
Potem jest
ekwilibrystyka z wydostaniem się spod dachówek,
a potem ma się tego wszystkiego
dość,
i z okrzykiem za chwilę zwariuję, znowu leci się po jedzenie.
Mam wrażenie, że od nieustannego szukania robaków w trawie, niektórym szpakom wydłużają się dzioby. Nie wszyscy się tak śpieszą i są tacy hałaśliwi. Dzwońce robią, a raczej robiły to
bardziej dyskretnie, można nawet powiedzieć, że po cichutku. Przez pewien czas
było widać tylko samczyka,
aż kilka dni temu na czubku jałowca, w którym miały
gniazdo przysiadła samiczka
i zaczęła cichutko nawoływać
- Nuui, nuui, nuui.
Opuszczała przy tym
skrzydła i potrząsała nimi.
W zeszłym roku, kiedy
zobaczyłam takie zachowanie i usłyszałam to nawoływanie, nie bardzo wiedziałam,
co ono oznacza,
dzień po tym jak napisałam posta „Pogawędka z dzwońcem” okazało
się, że namawiała w ten sposób młode do opuszczenia gniazda i opuściły, co
widziałam na własne oczy, szkoda, że nie na własny aparat. Kiedy teraz usłyszałam taki właśnie śpiew zaczaiłam się z
nadzieją, że zrobię zdjęcia młodym wylatującym z gniazda. Niestety, maluchy w
żaden sposób nie chciały wychylić się zza zasłony jałowcowych gałązek.
Wykazałam się kompletnym brakiem cierpliwości, bo kiedy samiczka przeleciała z
tui na brzozę,
poszłam do domu, a po godzinie z głębi świerka słychać było
proszące głosy maluchów i stare dzwońce przylatywały by je nakarmić.
Od dwóch
dni mama już wysiaduje drugi lęg, a dokarmianiem młodych zajmuje się tylko
tata.
Nad Żurawim Stawem prawdopodobnie to samo robią kruki. Ostatnio jedno
wykonało lot patrolowy i usadowiło się dokładnie nade mną delikatnie pokrakując,
a drugie poleciało po jedzenie na brzeg lasu, po czym wzywane głosami młodych
wracało.
O zrobieniu zdjęć młodym krukom mogę tylko pomarzyć, ale pod domem
różnie może być zwłaszcza, że ostatnio widuję na beczce z wodą wpadającego na
drinka kopciuszka. No i najważniejsza sprawa w poniedziałek rano na łące
zastałam taki oto widok.
Zdjęcie zrobione z 200 albo i więcej metrów jest,
jakie jest, ale istotne są widoczne na nim dwa żurawie kurczaki. I większy i
mniejszy dzielnie, choć troszkę niezdarnie maszerowały za mamą, która mnie
zobaczyła i tak szybko jak się dało starała się zapewnić dzieciom bezpieczne
schronienie. Rodzinę asekurował ojciec, dla zmyłki skręcając coraz to w innym
kierunku. Nie miałam serca niepokoić ich. To najtrudniejszy okres w życiu
wszystkich małych stworzeń. Naturalna selekcja i tak zrobi swoje, ale życzę
wszystkim maluchom, by się im udało.
I znowu wór ptaków. To najlepszy czas na fotografowanie przy gniazdach, który jednak niestety zaraz się skończy. Gratuluję marchwiaków. Wbrew pozorom niełatwo je zobaczyć. Mimo, że trochę łażę po terenie, widziałem je zaledwie kilka razy.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ja pierwszy raz je zobaczyłam, niestety wczoraj i dzisiaj widziałam już tylko jednego, albo trawa urosła i małego nie widać i taką wersję wolę. Marchwiaki? Jak mało jeszcze wiem i żurawiach.
UsuńCudne dzwońce i historia wychowu młodych wszelakich. Zachwyciłam się marchwiakami. Co roku próbuję je wypatrzeć i zwykle dorosłym żurawiom udaje się je skutecznie ukryć.
OdpowiedzUsuńDziękuj! Cudownie jest patrzeć na to wszystko, ile maja siły i jakie sa zaradne. Marchwiaki, nie wiedziałam, że tak sie na nie mówi i nie przypuszczałam, że uda mi sie je zobaczyć. Liczyłam na te troche większe. Dzisiaj rano dorosłe też były na łace ale małe siedziały schowane w chaszczach przy rowie i dopiero jak szły po górkę za rowem zobaczyłam je.
UsuńZazdroszczę takich widoków z okolic ptasiego gniazda. Wspaniałe obserwacje, świetnie uchwycone i pokazane. Najtrudniejsze w tym obcowaniu z ptaszętami jest martwienie się i obawa, by maluchom nic złego się nie przytrafiło.
OdpowiedzUsuńKiedyś i ja miałam w ogrodzie i okolicy dużo ptasich gniazd; w tym sezonie jakoś z tym słabo. Sroki tylko niedawno zbudowały gniazdo na gruszy, 5 metrów od okna. Ale jest schowane w gęstwinie liści i nie wiem, co tam się dzieje. Jeżeli wyklują się młode, to pewnie ruch będzie wielki i będę mogła się przyglądać sroczemu życiu. I choć nie pałam miłością do srok, mimo że są piękne (ech, ile już okolicznych gniazd spustoszyły!), to pewnie będę im serdecznie kibicować. I przyjdzie czas, że będę pilnowała, żeby moja Debisia pozwoliła młodym sroczkom spokojnie nauczyć się latania :-)
Ach, świergot jest od rana do nocy, a i nocą słychać jak się wiercą. Są też tragedie, nie wszystkim sie udaje, ale tak to życie wygląda. Nie udało sie kilku kaczkom, bo wczoraj nad stawem odbył sie pierwszy kruczy lot z trójką młodych, im się udało.
Usuń