Żurawi Staw jakby opustoszał. Myślałam, że to ja chodzę o złej
porze i nie mogę trafić nawet na kaczki, nie mówiąc o perkozkach, czaplach czy
czymś grubszym. Wstałam, więc bladym świtem i 4.15 byłam na miejscu. Mgła
dopiero zaczynała kręcić się po łąkach, choć w niektórych miejscach było jej
pełno.
Nad stawem też.
Po niespełna godzinie nareszcie coś drgnęło przyleciała
bogatka z młodymi i urządziła awanturę, że co ja tu robie o tej porze, że ona
musi dzieci karmić, i nie może jednocześnie uważać na mnie i na nie. Młode
rozsiadły się nad daszkiem czatowni i wtórowały matce.
Harmider usłyszała
czajka i też zaczęła pokrzykiwać gdzieś z wnętrza mgły. Słońce już wstało i zaciekawione
bogatkowym jazgotem zaczęło przedzierać się przez gałęzie drzew by zobaczyć na
własne złote oko, co się nad stawem dzieje.
A tam nic, przyleciał brodziec i w
oczekiwaniu na słońce podjadał jakiś przybrzeżny drobiazg, po chwili także na
prędkie śniadanie przyleciał drugi.
No a potem na złamanym sosnowym pniu, tuż
obok czatowni zaczął się zlot ciekawych jaj.
Im więcej słońca zaglądało nad staw tym bliżej siadały.
Brodziec przeniósł się na
oświetloną kępkę i wygrzewał piórka na piersi,
a one ciągle przylatywały i
starały się usiąść jak najbliżej, by zobaczyć, co to tak pstryka.
Brodziec
wysuszywszy brzuszek wrócił do śniadania,
a one były coraz ciekawsze.
W końcu postanowiłam się ujawnić, a niech sobie ptaszyny
obejrzą człowieka. Okazało się, że w pobliskich chaszczach siedziało ich całe
stadko i kiedy stanęłam między świerkowymi gałęziami, odleciały kawałek dalej,
by spoglądać na mnie z innej perspektywy.
Pożegnalna fota na koniec, bo to pora
do domu,
gdy wtem … z brzegu naprzeciwko doleciało do mnie chrumknięcie.
O choinka, to dziki, jakieś 100 metrów ode mnie. Dwa
podjadające liście pałki wodnej dziki. Jedno jadło,
a drugie spoglądało na mnie. Stałam bez ruchu i tylko aparat pstrykał. Były spokojne póki nie pojawił się ten Małyrudy. Jeden z dzików, pewnie mama,
zezłościła się okropnie i chrumknęła,
- proszę mi natychmiast wracać do lasu, my tu jesteśmy
bliziutko i zaraz wracamy,
po czym wróciła do jedzenia. Spokój trwał tylko chwilę, bo
głodny Małyrudy znowu wylazł i zamarudził
- mamo, głodny jestem, tu jest tak cieplutko a tam zimno.
Tym razem oba dziki wściekły się i pędem zagnały małego do
lasu. No i niestety nie wiem, co tam się działo, słyszałam tylko jakieś skargi
i popiskiwania, a ponieważ nigdy w życiu, poza chrumkaniem nie słyszałam
dziczego gadania, i drugie ponieważ, to gadanie zdawało się zdążać w moim
kierunku, postanowiłam iść do domu, kiedy się odwróciłam, żeby jeszcze raz
spojrzeć na staw, na brzegu w cieniu stał jeden dorosły dzik a w prawo w stronę
słonecznej plamy biegła ruda czwórka.
Trzeba było siedzieć w czatowni to zdjęcia byłyby lepsze, trochę żal, ale tak będzie lepiej, podchody i piękne zdjęcia zostawiam Leśnemu, mnie wystarczy ta mała 100 metrowa adrenalinka, a i do domu pora zwłaszcza, że słońce nad łąkami było już wysoko.
Świetna opowieść i fajne zdjęcia. Mgła, budzący się do życia staw, ciekawskie ptaszki, a na deser dzicza rodzinka - czego chcieć więcej :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Niczego więcej, zwłaszcza jeśli się idzie na ptactwo wodne. Dochodzę do wniosku, że najlepiej nic nie planować i wtedy, cokolwiek sie zdarzy, jest fajne.
UsuńAle fajna historia :). Dzikuny bezbłędne, Małyrudy najlepszy, przecież fajniej w ciepełku :). No i te puchate kulki zaglądające prawie w obiektyw. Zazdroszczę, ale w pozytywnym znaczeniu. Bardzo mi się podobają również zdjęcia pejzażowe 2 i 18. Lubię takie klimaty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kasia z Olsztyna.
Mgły zawsze robią klimacik, a dziczy maluch był świetny. Ptaki w większości młode, jeśli zawsze były tam tak rano, to z pewnością nigdy nie widziały człowieka. Dziękuje i pozdrawiam.
Usuń4.15 - podziwiam:)
OdpowiedzUsuńMiło mi. Dziekuję!
UsuńMgly i takie ladne swiatlo, magiczny swiat , tylko przyroda tak potrafi, ciagle podziwiam Twoja wole by rano wstac, ja po boreliozie i kilku ukaszen, ostatnio, przez kleszcze troche sie boje, wiec z niejaka zazdroscia ogladam te cuda..
OdpowiedzUsuńOch nie, w lipcu dopiero drugi raz poszłam o tak wczesnej porze:)) Sa miejsca na łąkach, gdzie jest bardzo dużo kleszczy, nauczyłam się je widzieć i jeśli mogę omijam, a i tak po powrocie dokłądnie sprawdzam i siebie i ubranie. Nie chcę zapeszyć, ale w czatowni ani kleszczy ani komarów, ani nawet strzyżaków, nie ma, sa pojedyńcze muchy i osy. Nie wiem dlaczego tak jest, ale to jeszcze jedna ogromna zaleta tego miejsca:)) Dziękuję i pozdrawiam.
UsuńKapitalne zdjęcia z tą rozświetloną wodą! Świetne spotkanie. Gratuluje dzików (nieco się rumienię - dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetnie się Ciebie czyta!
Dziękuję! No cóż, boję się bliższego spotkania, kiedyś obeszłam ten staw dookoła i wiem gdzie jest ich babrzysko i, jak to nazywasz, święte drzewo, wiem którędy idą przez las i gdzie wychodzą na łąkę i to mi wystarcza. Choć teraz pomyślałam, że złamana sosna koło czatowni jest tak rosochata, że mogłabym na nią, w razie czego zwiać.
UsuńI znowu ponanormatywnabioróżnorodnośćmaruńska (brak spacji - celowy). Świetne te dziki nad bajorkiem. Pani Grażyno, proszę się nie obwiniać. Jako ociupinkę bardziej zaawansowany czatowniany, wiem, że czasem ciężko opuszczać budy, ale przecież nie można się do nich przeprowadzić na stałe. Tzn. chyba nie można :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Było ich znacznie więcej, ale ze statywu się nie dało, a z ręki nie wszystko wyszło. Czatownię remontowałam dwa razy, ale przy tej pogodzie igły opadaja błyskawicznie i gdyby nie jutowy daszek, i gąszcz świerkowy w którym stoi, nie nadawałby sie już do użytku, a jednak gdyby nie obowiązki mogłabym tam siedzieć bez końca. To chyba jakiś rodzaj uzależnienia.
Usuń