Wylęganie i wykluwanie to dwa różne etapy w życiu nowych
ptaków. Wylęganie to faza życia w jaju, a wykluwanie zaczyna się, gdy pisklaki
rozdziobują skorupkę i wydostają się na zewnątrz. Gdybym o tym wcześniej pomyślała,
nie martwiłabym się tak bardzo o moje muchołówki. Jakieś dziesięć dni temu przypuszczałam,
że pan muchołówka zginął lub porzucił rodzinę, bo ona sama osobiście wybrała się
na łowy zostawiwszy gniazdo bez opieki.
Przeprowadziłam szybciutko wyrywkową kontrolę,
były tylko trzy jaja, jednego się pozbyła. Czerwiec w tym roku był wyjątkowo
zimny a temperatura 5 st. w nocy nie należała do rzadkości, więc mimo solidnego wysiadywania mogło się jajo
przeziębić.
Głodna mama złowiła motyla zjadła go i z niepokojem rozglądała się
za małżonkiem,
po czym wróciła do gniazda.
Po trzech dniach znowu ją zobaczyłam
na sośnie. Piórka na piersi miała mocno przerzedzone, a jak wiadomo te chronią
ja przed utrata ciepłą, więc jeśli się ich pozbyła to znaczy, że w gnieździe
były już wyklute młode i gołą piersią zapewniała im znacznie więcej ciepła.
Każde
takie opuszczenie gniazda powodowało wzmożone zainteresowanie okolicznych
ptaszorów. Spryciula dzięcioł pojawił się nagle przy mniejszej stercie drewna i nie zważając, że stoję tuż obok, niby to szukając czegoś między szczapami łypał okiem w kierunku gniazda, w
końcu jednak odleciał.
Miałam kilka bardzo wypełnionych dni i do muchołówek
zajrzałam dopiero w zeszły czwartek. Pokazał się pan mąż i starał się zwrócić
na siebie uwagę, a to oznaczało, że w gniazdeczku są już jakieś konkrety.
Jego nerwowy głos spowodował, że natychmiast zjawił się ciekawski pierwiosnek, by z bliska zobaczyć co się dzieje.
Ona
siedziała twardo.
W piątek rano wpadła na chwilę na sosnę by rozprostować kości
i powiedzieć mężowi, że dzieci czują się dobrze.
Ja w tym czasie zajrzałam na
moment do gniazda i zobaczyłam trzy przytulone do siebie cudowne myszate kulki.
Więc nareszcie są, udało się. Zdenerwowana
mama, kiedy tylko się odsunęłam natychmiast wróciła do gniazda, siadła i
spojrzawszy na mnie z wyrzutem zapytała
- Czy ja podglądałam twoje dzieci jak je urodziłaś?
- Przepraszam maleńka, ale tak się bałam czy wszystko jest w
porządku.
Spytałam jeszcze, czy mogę zrobić zdjęcia maluchów
- Wpadnij jak będzie trochę cieplej
Trochę cieplej zrobiło się w sobotni, lekko deszczowy ranek
i gdy oni oboje omawiali sprawy rodzinne na sośnie udało mi się.
Czyż nie są śliczne? Teraz dam im
trochę czasu, a jak młode zaczną jeść bardziej łapczywie to postaram się zrobić
zdjęcia z daleka, tak by ich nie stresować. Serdecznie gratuluję moje miłe muchołówki
i życzę, żeby wam dzieci zdrowo rosły.
Wspaniałe wieści! Zaczęłam się zastanawiać w jakiej cudownej oazie Pani mieszka? Uczucie zazdrości nie jest dobre, ale ta, którą ja czuję nie jest zła. Cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy widzą jaki świat jest piękny, którzy odłożą prace, byleby mogły się wychować następne pokolenia ptaków. U moich rodziców też tak się dzieje, może dlatego tyle pozytywnych uczuć we mnie :). Wracając do posta, zdjęcia są wspaniałe, każde pióreczko widać na spracowanej mamie. Ciekawski dzięcioł rewelacyjny. No i Pani opowieść... Sama przyjemność. Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciepły komentarz. Żal ludzi którzy tego nie widzą, jak powiedział pewien młody człowiek fotografujący życie na warmińskim trzcinowisku, oni mają gorzej.
UsuńFajnie, że się udało. Takie miejsca są często penetrowane np. przez kuny, które nie pogardzą jajkami. Teraz czekam na reportaż z wychowywania muchołówkowych pociech :) Proszę się nie stresować stresem ptaków. Już się do Pani przyzwyczaiły i raczej nie będą miały nic przeciwko sesjom zdjęciowym.
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę. Kuny są u sąsiadów u mnie nie mają gdzie mieszkać. Za to naczytałam sie o dzięciołach co to budkę lęgową rozkują i wybiora pisklęta, wokół domu codziennie jaskółki wojują z krogulcem, że o wiewiórkach nie wspomnę:)) Samiczka mnie toleruje, ale samczyk może i 20 min. odstraszać nawet jeśli stoję zamaskowana i nieruchoma jak kamień. Poczekam aż je trochę odkarmią, może jeszcze dzień, dwa i on też się uspokoi.
UsuńGrażynko, toż one, te małe, są jakby ... twoje :) Fajnie, że wyprowadziły młode. Ludzie nie zdają sobie sprawy ilu w samej przyrodzie jest amatorów czekających na jajka czy pisklęta. Do tego jeszcze my, począwszy od dziecięcego wandalizmu, przez wszystkie dorosłe, ale nie koniecznie dojrzałe relacje z otoczeniem.
OdpowiedzUsuńMasz zupełną rację, zamiast kur, kaczek, gęsi mam sikory, kopciuszki, muchołówki i całą resztę i dzięki nim mam cudowny każdy dzień, ale też w takiej sytuacji "gniazdowej" idę tam rano z duszą na ramieniu, czy jeszcze są. Wiem, że to ich świat i cokolwiek się stanie, nie mam na to wpływu, ale fajnie by było gdyby dotrwały i wyfrunęły.
UsuńMam nadzieję, że im się uda:)
OdpowiedzUsuńJa też. Dzięki!
Usuń