czwartek, 30 lipca 2015

Srocza nastolatka

Kilka dni temu siedziała na brzózce, a rodzice przynosili jej jedzenie do dzioba. 



Widać było, że już mają trochę dość. Mama z marsową miną oświadczyła,
- moja panno, czas przestać myśleć tylko o tym by stroić się w kolorowe piórka, czas żebyś sama zaczęła polować i zadbała o swoje bezpieczeństwo. Nauczyliśmy cię wszystkiego, co potrzebne do samodzielnego życia i uważam, że jesteś gotowa.


Nie bardzo się to podobało młodej sroczce, siedziała na gałązce i czekała na kolejną porcję jedzenia, a rodzice gdzieś z wierzbowych zarośli mówili
- nic z tego, musisz sama.

Wreszcie uczucie głodu zwyciężyło, wzięła sprawy w swoje skrzydła, sfrunęła na pastwisko


 i przyjrzawszy się trawie nie mogła uwierzyć, ile smakołyków można w niej znaleźć. 





Po kilku minutach przekonała się także jak nie łatwo je zdobyć. Jedzenie przynoszone przez rodziców nie uciekało i nie podskakiwało. Wystarczyło patrzeć na maminy dziób i gotowe, a teraz ile się trzeba nadreptać, napodskakiwać, napodlatywać, naszukać. 








Jednak nauki rodziców nie poszły w las i raz po raz w dziobie lądowała tłuściutka zielona żaba. 


O jednym tylko zapomniała, że człowieka trzeba się bać i uciekać na jego widok i tylko dzięki temu udało mi się zrobić jej te kilka zdjęć zupełnie z bliska. Urocza, beztroska srocza nastolatka.




poniedziałek, 27 lipca 2015

Zwykłe spacery czyli post dwudniowy.

Najfajniej jest, gdy się idzie po prostu na spacer. Nie ma zawodów, żalu, że się nie udało, cieszy każde spotkanie. W sobotę nie udało się wyjść, za to w niedzielę dwa razy. Przed południem najpierw spotkałam wyruszające na obiad sarny, 


zamieszanie w pasącym się na Murańskich Łąkach stadzie krów wypłoszyło żurawią parę, 


w lesie jakimś cudem dojrzał mnie kobuz i wykonał kilka patrolowych rund, by upewnić się, czy nie wejdę na drzewo gdzie pewnie jeszcze siedzą młode, 


a na stawie pod domem udało mi się, jak zwykle wypłoszyć czaplę siwą. Chyba zdążyła złowić kilka karasi, bo dość ociężale poderwała się, co nie przeszkodziło mi spaprać pierwszych kilku ujęć. 



Nienasycona postanowiłam koło siedemnastej iść jeszcze raz, na łąki za szosą. W podstarzałym już młodniku rej wodziły młode bogatki, 


udało mi się prawie złapać pełzacza leśnego, 


za Dużą Kępą pasły się żurawie 


i co najważniejsze nareszcie odkryłam, gdzie popasa bocian czarny. Może wreszcie uda mi się przyłapać go na łące, a nie w locie. 



Kiedy wracałam, z dużego lasu wyleciał zdenerwowany myszołów trochę pokrzyczał i po chwili wszystko ucichło. 


Zaczynała się pora popasu saren, jeleni, bobrów, dzików, a ja musiałam wracać do domu. Nic dziwnego, że dzisiaj od rana mnie nosiło. Nie bez powodu, już na bramie dziwaczyły czegoś kopciuszki, 


a na świerku młodziutka kapturka uganiała się w poszukiwaniu mszyc. 


Na łące, a cóż by innego sarny. 



Coś je tam ostatnio płoszy, bo uciekły do lasku, ale dzięki temu udało mi się zrobić taka cieniową fotę. 


W wysokich trawach pasły się zające, 


a górą leciał pięknie oświetlony kwiczoł. 


Dawno już nie spotkałam wiewiórki. 


Podczas dalszej porannej włóczęgi postanowiłam odwiedzić łabędzie. Ale, żeby było fajniej, poszłam skrótem przez las. Po jakichś 100 metrach wyszłam jednak na leśną ciemna drogę i… pomyślałam, że to znowu wiewióry uganiają się w dolnej partii niezbyt tęgiego świerka. AF zaczął szaleć i mój mózg także, bo przecież to nie żadne wiewióry, to najprawdziwsze leśne kuny. 



Nim mi się udało zapanować nad aparatem towarzystwo wlazło niemal na czubek i zaczęło mnie obserwować. 



Stałam tam trochę, ale po chwili uciekły po gałęziach nie wiadomo gdzie. Trudno, łabędzie czekały, jednak tym razem okazało się, że dojście do drugiej wędkarskiej kładki nie jest proste. Tuż przy drodze biegnącej wokół jeziorka w przybrzeżnym błocku, wśród wierzbowych chaszczy trzeszczały gałązki, a poszycie było w ruchu. Dzicza rodzina taplała się w błotku, a ostrzegawcze chrumkanie słychać było z tak bliska, że gotowa byłam zawrócić. Ostatecznie klasnęłam w dłonie, dziki poszły w lewo, ja w prawo, do północnej wędkarskiej zatoczki. No i tak! 









Stała tam sobie jak na zamówienie. Zrobiłam trochę zdjęć, ale dzicze chrumkanie jakby wracało w moja stronę, ona odleciała więc postanowiłam wracać. Po drodze jeszcze żurawie żerujące na ekologicznym polu soczewicy



 i skryty w dojrzałym owsie rusałka pawik. 


Niespodziewanie piękna ta końcówka lipca.