Schładzając się na różne sposoby doprowadziłam organizm do
bólów wszelakich, a próbując wywołać deszcz doprowadziłam do nieznośnego bólu
umysłu. Lekarstwo na to jest tylko jedno, fajna wyprawa na łąki do lasu, nad
bagno, jeziorko. Żeby jeszcze mogło być tak, że idę i wiem na pewno, że spotkam
dajmy na to zimorodka, ale na pewno to wiadomo, że spotkam, mocne słońce,
wredny suchy wschodni wiatr i tyle. Wyszłam z domu i tuż za brama
niespodzianka. Nie wiadomo skąd nadleciały dwie czaple.
Co mogą oznaczać czaple
lecące nisko nad głową, a to, że żeby zobaczyć czy w moim stawie są
ryby muszą lecieć nisko, bo woda, nazwijmy to ładnie jest bardzo nieprzezroczysta.
Widać nic nie zobaczyły, bo poleciały gdzieś na północny wschód. Miałam iść na
łąki, ale okazało się, że dziś tam właśnie będą wypasane krowy, więc postanowiłam
iść nad Nenufarowe Jeziorko. Pora najwyższa nadać mu nazwę i myślę, że ta
będzie najbardziej stosowna. Nenufary kwitną jeszcze w południowej, największej
cześć, a w północnej zatoczce można spotkać grążele.
Płoszenie różnych
stworzeń weszło mi w krew, więc zaraz na wstępie spłoszyłam lecącą prosto na
mnie krzyżówkę. Tak, to tak, postanowiłam się jakoś sprytnie ulokować, od dołu
w kępie wysokiej trawy od góry w wierzbowych gałęziach. Nie minęła chwila, gdy przed nosem przeleciało mi coś nieprawdopodobnie niebieskiego i usiadło na
gałązce na drugim brzegu. Nie mogłam uwierzyć, to był zimorodek.
Widziałam go
kilka razy lecącego z prędkością strzały nad Marunką, sąsiad mówił, że słyszał
go nad moim stawem, a i tu w zatoczce przemknął jak błyskawica ze dwa razy. Takiego
jednak spotkania nie spodziewałam się. Posiedział chwilę, porozglądał się,
poderwał
i usiadł jakieś 2 metry ode mnie. Myślałam, że oszaleję, zasłaniały mi go
ulistnione gałęzie. Po chwili usłyszałam pluśnięcie i powrót na niewidoczne dla
mnie stanowisko łowieckie. Z nerwów zaczęłam się wiercić i wypłoszyłam go.
Przeniosłam się na prawą stronę wejścia, zmieniłam sprzęt i długo nie musiałam
czekać. Najpierw sprawdził, czy można polować
a potem przysiadł na znajomej
gałązce i zaczął mi się przyglądać.
Zamiast czekać
nieruchomo aż zanurkuje chciałam zrobić, chociaż jedno zdjęcie no i… odleciał.
Trudno, to nie było najlepsze miejsce do obserwacji, najlepsze było naprzeciwko
i to jest plan na najbliższą wolną chwilę, bo dzieje się w tej zatoczce, oj
dzieje. W chaszczach po prawej wylądowało coś wielkości błotniaka i albo brało
poranną kąpiel albo coś upolowało i wiedziałabym kto i co, gdybym siedziała w
czatowni naprzeciwko. Z tamtej też strony nadleciał znowu zimorodek, tym razem
z rybką w dziobie,
a potem jeszcze raz
i wyraźnie zirytowany moją niezbyt
zamaskowana obecnością odleciał na dłużej. Kiedy znowu niebieski cień mignął mi w
gałęziach okazało się, że to ciekawska modraszka.
Dopełnieniem niebieskiego
poranka była spotkana na miedzy, pod lasem ważka płaskobrzucha.
Jednak królem
poranka był zimorodek i przed nami jeszcze wiele spotkań, jesiennych i
zimowych, wszak, jak pięknie pisała Ewa Szelburg-Zarębina „Zima innym macocha,
zimorodki swe kocha”.
Ojej! jaki sliczny, jaki kolorowy! mialas szczescie...w Andach mieszkamy nad rzeczka i tam tez bywaja zimorodkowate, ktore sie tam nazywaja Martin Pescador...czyli Marcin Rybak...godzinami wysiadywalam na brzegu rzeczki i obserwowalam ich zachowanie, to bardzo piekne ptaki..wiem ,ze juz nie zaprzestaniesz bywania tam gdzie on zwykl lowic rybki, i bedziemy jeszcze podziwiac to kolorowe cudo. Sciskam Cie serdecznie
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję! Masz rację, i cieszę się, że czujesz to co ja. Jest już plan minimalnego udogodnienia, bo tam wkoło chaszcze, mokradłowe błoto i grząsko. Trochę Ci tych Andów zazdroszczę.
UsuńAch .... pozazdrościć. Ja zimorodka tylko na zdjęciach "widuję". Jest pięknie kolorowy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ja do tej pory, nie licząc mgnień o których piszę, też. I przyznam, że jest czego zazdrościć, jest taki inny niż reszta ptaków.
UsuńJaki to piękny ptak! Wydaje się wręcz niemożliwy, jakby był z bajki :)
OdpowiedzUsuńJest piękny i kolory sa bardzo wyraziste, chyba tylko kraska jest równie kolorowa, ale tej na Warmii nie widziałam. I ma jeszcze jedną cenną zaletę, nie odlatuje na zimę. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńPiękny zimorodek i fajna ważka! Gratuluję, bo zdjęcia bardzo ładne i ciekawe! Najbardziej podoba mi się to "na znajomej gałązce"!
OdpowiedzUsuńPani Iwono, powiedzmy sobie szczerze, piękne i ciekawe zdjęcia mozna znaleźć na Pani bolgu. U mnie emocje cały czas pracuję i robię zdjęcia dokumentujące, czasem coś sie trafi. Ale oglądając Pani foty, czy np. Husky, uczę się i jest nadzieja. A za miłe słowa dziękuję.
Usuńważka płaskobrzucha ... że też można mieć szczęście i urodzić się z taką determinantą! hamstwo i społeczna niesprawiedliwość!
OdpowiedzUsuńZimy fajny! zazdroszczę spotkania.
"Zimny" oczywiście :)))
UsuńJa do niedawna nie miałam jej za złe, ale ostatnio bardzo i podpisuję się pod tym co napisałeś, chociaż gdybyśmy musieli tyle sie nalatać za jedzeniem i samiczką co on i tyle się nauciekać przed gąsiorkiem co on, to kto wie jak wyglądałyby nasze brzuszki. Za zimnego dziekuję.
UsuńPozwolę sobie nie zgodzić się z Panią, a w zamian zgodzić z gŁosiem. Zdjęcie są naprawdę fajne, a zważywszy trudności - bardzo fajne! Tego zimorodka, niech Pani pilnuje. Dopóki jest drobnica, będzie tam siedział. Te ptaszki przywiązują się do swoich patyków i niechętnie je porzucają. Życzę powodzenia i czekam na kolejne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńPanie Wojtku, gdybym czekała na ujęcie, zaplanowała je wcześniej, poszła tam o dobrym świetle i w ogóle wiedziała co chcę to tak, ale te wszystkie zdjęcia to przypadek, a warunki rzeczywiście trudne, wąskie wejście do leżącej nad brzegiem deski i trzciny kołysane wiatrem i włażące w obiektyw. Wiem, że on tam co rano poluje i mam nadzieję, że tym razem uda mi się zrobić dobre foty, ale ciesze się, że Pan i w tych coś widzi.
UsuńPani Grażyno, większość naszych zdjęć jest nieplanowana, bo te planowane zwykle nie wychodzą :) Więc następnym razem, niech Pani udaje, że wycieczka nad bajorko, to ... tylko wycieczka nad bajorko :)
UsuńNo właśnie, kiedy tylko coś sobie zaplanuję, to od pierwszych kroków jest to istna męczarnia, a kiedy idę po NIC to wtedy jest najfajniej.
UsuńWyjątkowy post, ujął mnie. Te emocje, o których Pani wspomniała przy okazji któregoś z komentarzy, to jest właśnie to, co czyni Pani blog wyjątkowym. Tak właśnie powinno być :). Jest naturalny i taki swojski. Uwielbiam tu zaglądać :).
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za Ewę Szelburg Zarębinę, myślałam, że już nikt jej nie pamięta... Dziękuję Pani Grażyno.
A teraz fotki! Zimorodek wspaniały! I dostojna czapla. Piękne. Muszę się pochwalić, że u moich rodziców, w przydomowym, sztucznym oczku wodnym regularnie rozmnażają się ważki płaskobrzuche. W tym roku wyciągnęłam z wody młodą, źle wyszła i wpadła na grzbiet. Ale wyciągnęłam ją i posadziłam na słonecznej gałązce, miałam satysfakcję jak po dłuższej chwili wyschła, "wyprasowała" skrzydełka i poooooleciała w świat :).
Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna.
Dziękuję serdecznie:)) Serce mamy to samo, ja też wyciągam z wody przemoczone motyle i różne robale i przewracam żuki męczące sie na grzbiecie. Myślę, że po to człowiek jest mądrzejszy i silniejszy, żeby rozumnie pomagać.
UsuńNatura to lekarstwo na wszystko:) Piękny zimorodek:)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w pełni i miło mi, że zimorodek się podoba.
Usuń