Dzisiaj wprawdzie deszczu nie było, ale niemal do południa nisko nad łąkami
wisiały chmury tworząc mglisty woal. W taki dzień można iść na spacer, ale z ptasimi zdjęciami to już raczej krucho. A jednak ten chmurny dzień okazał się szczęśliwy, bo oto
pod domem na oblepionej jemiołą brzozie pojawiło się stadko jemiołuszek.
Ile by
nie kombinować, to jednak odpowiednią oprawą dla ich urody jest słońce, ale
jemiołuszkom nie o słońce chodziło, a o jemiołowe owoce oraz młodziutkie
brzozowe pączki. Przefruwały z gałązki na gałązkę, z jednej jemioły na drugą, a
im bardziej były najedzone tym częściej było słychać ich dzwoneczkowate
pogaduszki.
Ich pojawienie się spowodowało ożywienie wśród stałych bywalców
brzozy. Najpierw przyleciał dzwoniec i z głośnym świergotem oznajmił,
- rozumiem, że jesteście głodne, ale długo tu zostać nie
możecie, bo o zachodzie słońca to my siadamy na czubku brzozy.
Jemiołuszki zupełnie go zignorowały, więc odleciał. Po chwili
nadleciała banda mazurków, ale zobaczywszy, że jemiołuszki są od nich większe
przysiadły na żywopłocie i przesadnie głośno zastanawiały się, co robić i wtedy
nadleciał wściekły kwiczoł.
Już z daleka wrzeszczał w niebogłosy, że to jego
brzoza, jego i jego kolegów, więc jemiołuszki poderwały się do lotu.
Owoców na
jemiołach jest tyle, że i dziesięciokrotnie większe stado nie dałoby im rady,
więc wychyliłam się zza żywopłotu i zapytałam,
- czy pan nie przesadza, może, choć odrobina gościnności.
Odwrócił się zły i odleciał, a jemiołuszki wróciły,
podjadły
jeszcze trochę i nagle w jednym momencie całe stadko zagrało króciutką dzwoneczkową
melodię i odleciało. Ostatnio widziałam jemiołuszki i pisałam o nich trzy lata temu. W pięknym słońcu prezentowały się na tej samej brzozie, na rajskiej
jabłonce, w żywopłocie, zupełnie się nie bojąc, ale wtedy dopiero zaczynałam
fotografować ptaki.
To nie są zdjęcia jemiołuszek o jakich od tamtego spotkania marzę. Może jeszcze nic straconego, wtorek ma być słoneczny, a one
odleciały na południe, a nie na północ czy północny wschód, wiec jest nadzieja,
że jeszcze do mnie wrócą.
Bardzo Ci zazdroszczę, w życiu nie sfotografowałem nawet jednej jemiołuszki, a to takie piękne ptaki:)
OdpowiedzUsuńPiękne są dlatego żałowałam że nie było słońca i w dodatku siedziały wysoko, trzy lata temu w styczniu było dość mroźnie i zaglądały kilka razy, może i teraz się uda. Dzięki!
UsuńPani Grażyno, po raz któryś namawiam na pisanie! Jestem na 100% przekonany, że Pani teksty spowodowałyby, że co drugi młody Polak, stałby się ornitologiem!
OdpowiedzUsuńPanie Wojtku, naprawdę się cieszę,że ta moja pisanina podoba się Panu, ale Państwo, tak jak ja biegacie po łakach, po lesie, rozumiecie moje emocje i skróty myślowe, i to jest jak dawne pisanie listów miedzy dobrymi znajomymi którzy maja takie same zainteresowania. A książka? W tym temacie mój proces dojrzewania postępuje bardzo powoli, ale postępuje.
UsuńTo ja cierpliwie poczekam!
UsuńTak myślałam!
UsuńOstatnia jemiołuszka szczególnie piękna, ale wściekły kwiczoł "Bije wszystkich na głowę"!:) Pozdrawiam:).
OdpowiedzUsuńDziękuje pani Iwono, ostatnia była robiona trzy lata temu, stadko siedziało na wyciągniecie ręki, a ja całą serie spaprałam, nie ostre, prześwietlone, i teraz trochę wyciągnęłam w poprawiaczach. A kwiczoł, rzeczywiście nadał charakteru całemu spotkaniu i cud, że wyszedł.
UsuńSpotkałam je parę lat temu na Ursynowie, całe stado. Zrobiłam zdjęcie na tle nieba, wysoko były, ale widać ich charakterystyczne czubeczki z piór :)
OdpowiedzUsuńKiedy przyleciały do mnie 3 lata temu, szukałam informacji w necie i okazało się, że najwięcej spotkań było w Warszawie, ludzie przekazywali sobie nawet info, że przelatują z dzielnicy na dzielnicę. Chyba lubią miasto.
UsuńWitam Pani Grażyno, pierwszy raz Panią odwiedzam i tłumni niespodziewani goście przyjemnie mnie zaskoczyli. A dialog z wściekłym kwiczołem.. .Wojtek ma racje, Pani teksty ukazałyby dzieciom bajkowy świat. Pozdrawiam i trzymam kciuki za ponowne odwiedziny w słoneczny wtorek :)
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję za wizytę i bardzo miły komentarz. Jeśli chodzi o rację, to tkwi we mnie jakiś ośli upór. Mam nadzieje, że kiedyś minie. Pozdrawiam!
UsuńWizyta jemiołuszek to jak wisienka na zimowym torcie! To bardzo piękne ptaszki, a ich dzwonienie słychać z daleka.
OdpowiedzUsuńNiedaleko mojego domu, w drodze do parku rosły topole opanowane przez jemiołę. Chyba nie było zimy, żeby nie przysiadły na nich jemiołuszki. Najpierw zawsze słyszałam ich dzwonienie i wtedy rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu brzęczącego stadka. Tej zimy słyszałam je dwa razy - stadka po około 40 osobników. Ale, niestety, topole wycięto i trudniej będzie teraz wypatrywać tych pięknych czubatych ptaszków. Chociaż może do ogródka zalecą, jak którejś zimy...
Dziękuję, za piękniste zdjęcia na FB. Lubią miasto, zwłaszcza jeśli znajdują w nim krzewy z jagodami. Pięknie śpiewają, nie są płochliwe i cudnie ubarwione. Wyglądałam ich w mrozy, ale nie przyleciały, aż wczoraj całkiem niespodziewanie zadzwoniły. Dzisiaj też były, ale do południa kiedy jeszcze nie było słońca, widocznie kręcą się po okolicy. Jutro ma się przejaśnić koło 16.00, więc czekam na środę. Życzę by zaleciały, są takie piękne i miłe dla ucha
UsuńJa niestety w tym roku jemiołuszek nie widziałam, a szkoda, bardzo je lubię. Zawsze odciągały mnie od lekcji matematyki, kiedy to wielkimi stadami siadały na jarzębinach za oknem klasy, a nauczycielka wciąż zwracała mi uwagę, żebym liczyła a nie gapiła się na jakieś tam ptaki ;)
OdpowiedzUsuńJa też pierwszy raz w życiu widziałam je przez okno, ale w pracy. Były u mnie może 15 minut, wpadły na chwilę, pojadły, wydaliły i dalej w świat, ale stado niewielkie, może 20 sztuk.
Usuń