Omamiona wczorajszym słońcem wyrwałam się na chwilę w
tarninowe chaszcze za Dużą Łąką. Wyprawa okazała się owocna, ale nieuchronne będzie
zbudowanie czatowni, bo siedzenie w krzakach daje bardzo małe szanse na
prawdziwe ukrycie się przed drapolami. Ten ich wzrok wyłapujący każdy najmniejszy
ruch, budzi podziw i jednocześnie nie daje szans na spokojne fotografowanie. Otóż
na ukryte w trawie kąski skusiły się myszołowy.
Myszołowy dobierają się w pary
na całe życie, więc obserwowane od trzech tygodni ptaki muszą być młode. Zajęte
zalotami witały mnie niechętnymi okrzykami przy każdym wejściu na Maruńskie Łąki
i odlatywały do lasu. Samiczka wybrała wreszcie spośród dwóch konkurentów,
małżeństwo zostało skonsumowane i para zabrała się za budowę gniazda by w
kwietniu znieść jaja i zacząć wysiadywanie. Budowa gniazda to jedno, a jeść trzeba. Myszołowy
lubią myszy polne, nornice, a po przylocie żurawi zdobycie czegoś do jedzenia
stało się trochę trudniejsze. Czekałam i czekałam, zimny wiatr i gęste gałęzie
skutecznie redukowały słoneczne ciepło i kiedy zaczęłam żałować, że nie poszłam
na zwykły spacer przeleciały lotem patrolowym nad okolicą, dojrzały co w
trawie leży i bez zbędnych ceregieli usiadły. Mały ruch ręką i wizyta skończyła
się po niespełna 30 sekundach.
Może to i dobrze, bo solidnie zmarzłam, a poza
tym, gdybym została dłużej nie spotkałabym kani rudej.
Sąsiad wiele razy
opowiadał mi, że ona gdzieś w naszej okolicy mieszka, ale nigdy nie miałam okazji
jej zobaczyć, a tym razem właśnie przecinała łąkę na ukos i może słabo, ale się
udało.
Amatorów drobnych gryzoni na Maruńskich Łąkach coraz więcej, bo to lis,
bocian, żuraw, myszołów, kania, kruk, bielik, orlik, błotniak, srokosz i nie wiadomo,
kto tam jeszcze ma je w swojej diecie. I pewnie dlatego myszy mieszkające w
naszej paszarni omamione świętym spokojem, porzuciły świeże powietrze, słońce i
ewentualny wiatr we włosach, dogadały się z sypiającym w paszarni kotem i nie
mają najmniejszego zamiaru jej opuścić.
Kania ruda jest w mojej skromnej, najpiękniej ubarwionym latającym drapolem naszej strefy. Gdy jako dzieciak, byłem na biwaku nad Nidzkim, zostawiłem na pieńku umyte, wypatroszone ryby złowione na wędkę. Gdy wróciłem z namiotu, ryb nie było. Po chwili zobaczyłem charakterystyczną sylwetkę kani rudej. Nie żebym był pewny, że to ona, ale tak tylko opowiadam :)))
OdpowiedzUsuńJa myślałam, że to błotniak przyleciał, tylko ogon mi nie pasował, i zaskoczyła mnie, nie wiem czy nie siedziała na łące, bo leciała super nisko, a ja wracałam zmarznięeta i mało przytomna. I dopiero w kompie zobaczyłam co mam. Teraz będę bardziej uważna.
Usuńto, że Ci tam zalatuje kania ruda, to skarb tej okolicy! Masz szczęście :) Zresztą, ja pierniczę, co Ci tam nie zlatuje?!? ;)
UsuńSzukałam w archiwum i okazało sie, że juz kiedyś marne foty jej zrobiłam, ale nieświadomie. Jak bym tak wychodziła z domu wcześnie rano i wracała po zmroku to by się dopiero okazało. Ostatnio marzą mi się sowy i wiem, że jest puszczyk i płomykówka, kilka lat temu zimą słychać było puchacza, ale ostatnio już nie. Niestety nie mam na nie pomysłu, ale kto wie?
Usuńpierwszy raz słyszę o kani i widzę... pięknie ubarwiona. Może to będzie ignoranckie z mojej strony, ale z całej tej grupy amatorów łąkowych przekąsek najbardziej urzekł mnie kot ! :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś uda mi się ją zwabić np. na karasie. Kot uroczo wyglądał i może liczyć na moje względy jeśli trzyma się stajni.
UsuńŚwietne to foty myszołowów, bo jakieś takie inne od tych najczęściej pokazywanych w sieci. Trzymam kciuki za to, żeby tak jeszcze i kania chciała popozować:) PS. Przepraszam, ale jak widzę wiosną kota w trawie, to ..., to nie lubię. Podobnie jak czajki, skowronki i cała masa innego ptactwa lęgnącego się na ziemi.
OdpowiedzUsuńDziekuję, ale inne? może dlatego, że krzaki są w niecce, a one usiadły na górce. To miejsce lubi i błotniak i kruki i bielik, może i kania się skusi :) To kot sąsiadów, ja ze względu na ptaki nie mam i nie będę miała. Z łąki jest pędzony bez litości, a tu leży na pastwisku przy stajni tylko dlatego, że konie chodzą na małym padoku, jak pójdą na trawę to skończy się kocie panowanie.
UsuńKani rudej w ogóle nie znałam...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję na jej kolejne wizyty i jeśli uda się zaobserwować, napiszę.
UsuńKota w Andach tez nie mialam, bo polowal na koliberki, sasiadow kot, dostawalam bialej goraczki...myszlowy w locie piekne!
OdpowiedzUsuńCo robić, wiosną też dostaję szału i przeganiam je z łąki. Ludziom przywykłym do pewnych zachowań się nie wytłumaczy. Podczas niedzielnych spacerów za miasto (ok 6 km) uważają, że mogą psy puścić luzem, bez kagańca, a co dopiero koty. Nie rozumieją co to prywatna łąka. Szkoda gadać. A ten przynajmniej w stajni ogranicza liczbę myszy :) Myszołowy dziekują :))
Usuń