Poza okresem grzybowym po okolicznych lasach raczej nikt nie
spaceruje i kiedy kilka lat temu w kwietniu spotkałam spacerującego człowieka, zdumiałam się. A ten podszedł i spytał, co robię w lesie, odparłam, że
spaceruję i natychmiast zapytałam
- A pan
- Ja pani, chodzę po rogach
- A co w tych rogach rośnie?
Roześmiał się i powiedział
- Eee nie, po rogach pani, za rogami od jelenia co je zrzucił.
Tak się, złożyło, że wczorajszego popołudnia udało się jeszcze
raz wyskoczyć do lasu, choć ze względu na kłopoty z kolanami określenie
wyskoczyć nie jest tu specjalnie na miejscu, ale co mam napisać, poczłapać? W każdym
razie jedynym trofeum z tego wypadu jest ta oto tyka.
Okrzyk tryumfu długo niósł się po lesie, a w głowie natychmiast pojawiło się skojarzenie, że
do szczęścia, czyli spotkania z jeleniami jest coraz bliżej. Dzisiaj rano
postanowiłam przetestować ponownie to wczorajsze miejsce. Wiatr wymusił
nałożenie drogi, a walające się po wycince gałęzie dokończyły dzieła. Po
godzinie przedzierania się przez chaszcze byłam wykończona. Nad borowikowym
bagienkiem nikt na mnie nie czekał.
Poszłam, więc pocieszyć się ptakami nad
Żurawi Staw. Nie chciało mi się chować w czatowni, przysiadłam na trawie koło
bobrzej tamy i obserwowałam pierwiosnka, który właśnie wziął kąpiel.
Nagle z
prawej strony coś miauknęło. Obróciłam powoli głowę, po drugiej stronie tamy
stały trzy sarny. Trzask gałęzi mógł świadczyć, że był i kozioł, tylko
zobaczywszy mnie uciekł. Zaczęłam wolniutko pstrykać. Nie mieściły się w kadrze,
Mój Boże, 300 mm to było zbyt wiele. Jeden ruch ręką i mama koza przesadziła
zwalone drzewo. Zamarłam i dalej pstrykałam bezwiednie. Matka wskoczyła w las i
zdenerwowana wrzasnęła
- Uciekajcie natychmiast, tam siedzi człowiek
Jeden maluch skoczył,
a drugi, maruda, ze dwie sekundy się zastanawiał i też poszedł za matką. Idąc
do domu zastanawiałam sie jak mogłam ich nie usłyszeć i, że to wszystko trwało jakieś 5 minut i, że mogłam bardziej się
postarać, zmniejszyć ogniskową i takie tam. Kiedy wróciłam okazało się , że wszystko
trwało dokładnie 18 sekund. Moje, nie do końca zmarnowane 18 sekund szczęścia.
Jakie piękne!
OdpowiedzUsuńByło pięknie, dziękuję.
UsuńNagroda za te trudy i boleści! :-)
OdpowiedzUsuńTeż pomyślałąm, że to nagroda, a w dodatku w nocy przyszedł pod bramę jeleń i ryczał basem aż miło. Ale na kolana nie pomogło.
UsuńGratuluję! Ponad trzydzieści lat łażę po łosiowych i jeleniowych okolicach i nic! Nawet kawałka porożą! A tu proszę, zwykły spacer i od razu dwunastak. I gdzie tu sprawiedliwość? PS. Świetnie sarniaki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! 30 lat to nie, ale 13 tak i mam w dorobku jedną pojedyńczą sztukę koziołkową, jeleniego złamańca z przed tygodnia i tę tu, statystycznie raz na 4 lata coś:)) Sarniaki były cudne.
UsuńDokladnie takie samo szczescie spotkalo mnie wczoraj, to samo spojrzenie sarenki, tylko dwa zdjecia , nie mialam na nie nawet minutki...taka sliczna mordka, jakie slodkie spojrzenie...a poroza gratuluje!
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że Grażyny miały wczoraj szczęście. Dziękuję i także gratuluję!
UsuńCudowne bliskie spotkanie. Ta tyka trochę na Ciebie czekała. Jeszcze rok i byłaby całkowicie biała :) brawo!
OdpowiedzUsuńTyle razy myślałam, jak to jest, że Ty idziesz, gdzies tam sobie przysiądziesz i one wychodzą, i trzeba było chorych kolan i piekielnego zmęczenia żeby zrobić to samo i żeby był efekt. Było cudownie, dzieki.
Usuń