Bez jaj się nie da. Trzeba je znieść, i z tym raczej nie ma
problemu, ale trzeba je też wysiedzieć, a to czasami bywa trudne. Tydzień temu
we wtorek od rana wiało, więc poranną kawę piłam siedząc w domu, a nie jak
zwykle na tarasie. Kątem oka dostrzegłam przed oknem wiszącego niczym koliber
sporego jasnego ptaka. Eee, zdawało mi się, pomyślałam. Po chwili zobaczyłam go
jeszcze raz i tym razem podeszłam do okna. Tuż pod domem na srebrnym świerku
siedziała samiczka wilgi, a na rajskiej jabłonce piękny żółciutki samczyk.
Wilgi dobijające się do okna, co u licha? Wyszłam przed dom, a one odleciały
na rosnące koło domu Marii lipy. Wiało, ale nie tak by myśleć, że drzewa będą się
przewracały. Kilkanaście lat temu wichury powaliły nam trze stareńkie świerki. Cztery
lata temu wywróciły rosnącą przy drodze brzozę, ale to była nagła potężna
wichura, a brzoza nadwyrężona rabunkową działalnością stada szerszeni i
spodziewaliśmy się, że prędzej czy później zakończy żywot. Stało się to na
moich oczach i… to jest okropne przeżycie. Jakiś czas potem pomyślałam, że
człowiek musi wszystkiego w życiu doświadczyć i akurat to doświadczenie mam już
za sobą. Myliłam się, we wtorek wieczorem znowu na moich oczach odłamały się dwa
potężne pnie rosnącego za stawem starego klona. Został ten trzeci by pokazać, że
w środku jest spróchniały i też wkrótce umrze.
I znowu kawałek duszy rozpadł się
na strzępy. A potem przypomniałam sobie poranna wizytę wilg, które na tymże
klonie uwiły gniazdo i wiedząc na co się zanosi przyleciały do człowieka szukać
pomocy. Los bywa okrutny, a żyć trzeba dalej. Po dwóch dniach wilgi znowu zaczęły
śpiewać, zbudowały nowe gniazdo, bardzo możliwe, że już są w nim nowe jaja, bo
samiczka odzywa się tylko czasami, samczyk częściej.
Trochę się nawet
zaprzyjaźniliśmy. Ja pogwizduję, on biorąc mnie za konkurenta odpowiada, po
czym odlatuje dosyć daleko by niepostrzeżenie wrócić i po nakarmieniu samiczki zająć
się obserwacją okolicy.
W sobotę znowu ma wiać silny zachodni wiatr, ale tym
razem gniazdo jest na, może trzydziestoletnim zdrowym, silnym dębie i mam
nadzieję, że tym razem uda się wilgom, uda się słowikom, muchołówkom tak jak
udało się kopciuszkom, pliszkom siwym, modraszkom i aż pięciu z dziewięciu
gągolątek z posta "Owoce tej wiosny”, ale o tym w kolejnych opowiadaniach.
Jesteś szczęściarą, naprawdę :). Co ja bym dała za wilgi w okolicy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Też tak uważam i mam nadzieje na jeszcze parę szczęśliwszych fotek, gdyż nie jest to łatwe. Pozdrawiam!
UsuńTo rzeczywiście wielkie szczęście mieć wilgi za sąsiadów :-)
OdpowiedzUsuńBardzo trudno zrobić im zdjęcie. Schowane pod liśćmi w cieniu i tylko na chwilkę wylecą, słonce odbija się od żółtych piór i AF szaleje. To, że zobaczyłam gniazdo to cud, zawiał wiatr i na sekundę się pokazało. Byłam tam dzisiaj i nie mogłam go znaleźć. Mam nadzieję na ładne zdjęcia w lipcu, znajomi mają morwę na działce i rok temu wilgi się u nich stołowały.
UsuńEch Maruny! Pisałem Ci już kiedyś, że wilga to moje marzenie. A tak, z tej samej beczki. Te sznurki na drugim to gniazdo?
OdpowiedzUsuńTe zdjęcia są niestety dzięki wichurze, były zdeterminowane budować nowe gniazdo i trochę więcej się pokazywały. Teraz prawie się nie odzywają :) Tak to gniazdo, zobaczyłam je dopiero w domu i już trzeci dzień podglądam i nie mogę zlokalizować.
UsuńSzkoda :))
UsuńPoszukam jak wylecą, dość maja nerwów w tym sezonie :))
UsuńAle szczesciara z Ciebie, nie tylko zrobilas zdjecia ale moze jeszcze uda sie zaobserwowac malutkie, jak wylatuja z gniazda i rodzicow ich krzatanie!!!!
OdpowiedzUsuńZwykle wyprowadzały młode spektakularnie, cała rodzina siadała na brzozie nad stawem, ale trafić na ten moment graniczy z cudem. Do tej pory zdarzyło mi się widzieć to dwa razy :)))
Usuń