wtorek, 24 maja 2016

Gągołowe dzieci


Toki odbyły się pod koniec lutego na Dąbrówce, a na Żurawi Staw przyleciały na początku marca. Nie trudno było znaleźć dziuplę po dzięciole czarnym, który od dawna mieszka w okolicy. Kaczka z trudem przecisnęła się do środka. Wiadomo, że podczas wysiadywania jaj straci na wadze i z wydostaniem się z dziupli, po tym jak pisklęta wyklują się nie będzie kłopotu. Tylko pogoda była niezbyt sprzyjająca, staw raz po raz zamarzał i znoszenie jaj rozpoczęło się dopiero w drugiej połowie kwietnia. Potem na stawie pokazywał się tylko samiec. Łowił jakieś wodne owady, ślimaki, małe żaby i dyskretnie zanosił je do dziupli gdzie na wysłanym puchem gnieździe cierpliwie siedziała ona. Wreszcie nadszedł dzień, w którym pisklaki wykluły się, wszystkie na raz. Następnego ranka matka całą dziewiątkę namaściła wydzieliną z gruczołu kuprowego i opuściwszy dziuplę zaczęła je nawoływać. Podskakiwały i przy pomocy pazurków wspinały się po ścianach dziupli a potem skakały bez strachu rozpościerając malutkie skrzydełka i wypełnione błoną łapki. Wszystkie szczęśliwie wylądowały pod drzewem i pobiegły za idącą w stronę stawu matką, po czym bez wahania wskoczyły za nią do wody. 


Matka obejrzała się czy wszystkie są, zobaczyła jak od pierwszej chwili pędzą po wodzie we wszystkich kierunkach, pluskają się, dają pierwsze nurki. Cała gromada rozbawionych, szczęśliwych dzieciaków. Była zadowolona, że wszystko poszło dobrze, a jednak trochę zaniepokojona, bo nie bardzo jej słuchały. Trudno będzie upilnować wszystkie, ale na stawie było tyle szuwarów gdzie można się skryć, tyle gałęzi, pod które w razie niebezpieczeństwa można wpłynąć. Pokazywała im miejsca gdzie jest najwięcej owadów i kijanek, co trzeba zrobić by je zobaczyć i jak nurkować by się do nich dostać, a one jak to dzieci przez chwile uważały, by w następnej chwili pędzić przed siebie rozbryzgując wodę i ciesząc się, że krople tak śmiesznie opadają na głowę. 




Usłyszawszy krakanie natychmiast zebrała je pod rosnącą przy wyspie wierzbę, gdy ucichło pozwoliła wypłynąć i baraszkować, a one szalały czując się takie dorosłe i samodzielne.


Niestety po południu przyszło to coś strasznego, co pamiętała ze swojego dzieciństwa, cień na niebie, krzyk matki, okropny strach w sercu i paniczną ucieczkę na oślep. Byle dalej, głębiej, byle nie dać się złapać. Wtedy jej się udało, a teraz, teraz ona sama była matką i musiała się zmierzyć z tym czymś, co ludzie nazywają prawem natury. To nie kruk, nie bielik, a prawo natury tego popołudnia porwało jej dzieci. Długo czekała aż napastnik odleci, a kiedy wszystko się uspokoiło zaczęła po cichutku nawoływać. Pokazywały się przy brzegu szuwarów, ze strachem spoglądając na matkę, wreszcie ośmielone tym, że nawołuje coraz głośniej, podpłynęły. Rozglądała się ciągle mając nadzieje, że jeszcze gdzieś zobaczy małą czarną główkę, ale prawda była taka, że zostało jej czworo dzieci i musi zrobić wszystko, żeby je ochronić. Mogły liczyć tylko na nią, bo owa surowa Natura tak to urządziła, że ojciec akurat teraz przechodzi pierzenie.  Nadchodził wieczór, wystraszone maluchy chciały tylko przytulić się do matki, poczuć jej ciepło i zapomnieć o tym, co się stało. Zabrała je na zanurzony w wodzie pień drzewa, sama usiadła od strony lasu a one tuż obok zbiły się w gromadkę i zasnęły. Tak zastał je chłodny poranek, a kiedy pień, na którym nocowały oświetliło słońce i matka i dzieci zeszły na wodę i zabrały się za szukanie jedzenia. 



Popłynęły wzdłuż linii szuwarów unikając otwartej wody i dzień spędziły w gęstwinie jedząc, nabierając sił i doskonaląc sztukę nurkowania, która jest pierwszym i najskuteczniejszym sposobem ratowania życia w przypadku ataku drapieżnika. Dwa dni później cztery małe gągoły wraz matką radośnie pływały  po stawie. 





Podrosły już trochę, nabrały wprawy w wypatrywaniu jedzenia, a na głos matki wieszczący nadlatującą czaplę cała czwórka zniknęła pod wodą. Czapla usiadła na suszce, pogapiła się trochę



i dopiero, gdy odleciała matka pozwoliła dzieciom popłynąć na środek stawu. 





Kiedy już się najadły zabrała je na pień, 


natłuściła pióra, przykazała surowo nie bać się, siedzieć cichutko i czekać na nią. Musiała się wreszcie najeść do syta by mieć siłę opiekować się nimi jak należy. Długo jej nie było, zostawione same przytuliły się do siebie i siedziały jak trusie. 


Lekcję odwagi i posłuszeństwa zdały celująco. Patrzyłam jak wraca do nich, przywołuje do siebie i razem płyną na kolację. 



Dziś młodziutkie gągoły skończyły tydzień. Długo czekałam by przekonać się, że żyją, ale za to podpłynęły blisko




a ona spoglądając w obiektyw mówiła,
- popatrz, jakie piękne mam dzieci. Dwójka jest spokojna, drugie dwa to, ancymony, chcą już pływać same, a ja tak się o nie boję. Odpowiedziałam,

- nie martw się, jesteś najlepszą mamą na świecie, a twoje dzieci to najpiękniejsze i najmądrzejsze kacze maluchy, jakie w życiu widziałam i wiem, że przy tobie szczęśliwie dorosną. 


24 komentarze:

  1. I niech rosną zdrowe i zadowolone! I oby bezpieczne! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też im tego życzę i sobie żebym mogła chodzić nad staw bez strachu, że coś się znowu wydarzyło.

      Usuń
  2. Słodziaki! :-) Zdjęcia magiczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Ciężko jest robić zdjęcia w pełnym słońcu i w wodzie zapapranej pyłkami, a one w dodatku tak szybciutko pływają. Ale inaczej mogłabym tylko opowiadać.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Dziekuję! Są przesliczne i to jedyna kaczka wodząca młode, krzyżówki jeszcze siedzą na jajach.

      Usuń
  4. Chciałabym napisać że oh, jakie okropne te prawa natury, no ale gdyby nie one, to ziemia by była 'przeludniona' przez gągoły (a jest przez matoły ;)
    Jak zwykle ciekawa fotoopowieść. Chociaż za mały, jak dla mnie, nacisk na gody ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, tak ten świat urządzony i nie ma co kombinować, bo nic z tego nie będzie, ale kiedy zobaczy się takie malutkie szczęśliwe rozbiegane dzieciaki, a na drugi dzień połowy już nie ma to jest paskudne uczucie. Dziękuję! A gody są w tegorocznym lutowym poście "Gągołowe amory" http://warmiapieknajaksen.blogspot.com/2016/02/gagoowa-miosc.html

      Usuń
    2. O, no faktycznie, i są momenty ;) Jestem usatysfakcjonowana zatem.

      Usuń
    3. :)) Mam w tym roku szczęście do momentów, łabędzie, krakwy, gągoły, myszołowy, że o drobnicy i miłosnych jękach sójek nie wspomnę. Taki momentny rok.

      Usuń
  5. Kurcze najbardziej zazdroszczę tej dziupli. Nigdy takiej nie znalazłem, a co ciekawe nie znalazł nawet mój znajomy, który praktycznie tylko tym się zajmuje. Szkoda, że nie udało się sfotografować wyskakiwania małych (chyba, że się udało?) PS. Piekne opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nie, aż tak superancko to nie było, musiałabym tam siedzieć dzień i noc, co by mi skądinąd wcale nie przeszkadzało. Trafiłam przypadkowo na moment kiedy już płynęły. Widziałam toki, widziałam pływanie po stawie przed gniazdem, potem tylko samca lecącego chytrze dookoła i przepadającego gdzieś, potem już dziewiątkę z matką. Były tak ufne, takie rozbrykane i nie do ogarnięcia, że nie sądzę, aby mogły być tam dzień wcześniej w większej liczbie. A następnego ranka już tylko 4. Dziupli nie szukałam, dzięcioł ma rewir na północnym brzegu więc może tam. Łatwiej by było na Pisie, gdzie też widziałam młode gągoły i kilka dziupli w drzewach nad samą rzeką. Niestety w części dotyczącej dziupli i wyskakiwania napisałam tylko to co wiem, a nie to co widziałam, ale miło, że się podobało.

      Usuń
    2. Szkoda, ale może uda się w przyszłym roku:)

      Usuń
    3. Trochę za mało o nich wiem, mam podejrzenie co do dwóch lokalizacji i może...?

      Usuń
  6. po tym pełnym napięcia opisie "natury" cieszę się, że ta czwórka ma się dobrze :) Ależ story! Fajnie masz, że możesz tak "wejść" w życie obserwowanych zwierząt, ich rodzin. Mój styl, czyli wszędobylstwo, nie pozwala mi na takie regularne obserwacje. Zazdrościć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! Po zeszłorocznych emocjach z lęgiem muchołówki przestałam marzyć o takim właśnie podglądaniu, to nie na moje nerwy. Niby fajnie jest zobaczyć jak taka gromadka płynie za matką, ale bardzo niefajnie jest następnego dnia kiedy połowy już nie ma. A wszystko przez to, że mam swoje 3,4 miejsca i czasami Pisa i we wszystkich są stali mieszkańcy, no i weź tu się nie angażuj. Ech! Dzieje się tyle, że pisać można by dwa razy dziennie tylko nie ma kiedy.

      Usuń
  7. Bylo ich 9 pozostalo 4....sliczne takie i szkoda, ze ktos sobie zrobil z nich obiad i wiem,ze to prawo natury ale mnie kraje sie serce ! Jak zwykle piszesz tak, ze wciagasz bardzo swoimi opowiadaniami...pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, wiemy, a serce się kraje, tak już mamy. Dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń
  8. Jak zawsze opowieść fenomenalna. Śliczne zdjęcia i śliczne maluchy. Niestety takie są prawa natury i wiele młodych nie dożywa do dorosłości. Lubię gągoły, są fascynujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Rok temu kiedy zanosiło się na stada maluchów pływających po stawie marzyłam by je zobaczyć, teraz mi przeszło. Co innego zobaczyć przez chwilę taki sznureczek, a co innego siedzieć i gapić się na ptasią rozpacz.

      Usuń
  9. Wciągająca historia! Mam nadzieję, że wkrótce będzie ciąg dalszy tej opowieści i zobaczymy kolejny rozdział z życia gągołów. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała czwórka żyje do dzisiaj i ma się zdrowo, ale zgodnie z tym co w mądrych książkach napisane musi przetrwać jeszcze 45 dni, a to nie mało, ale jestem dobrej myśli. Pozdrawiam!

      Usuń
  10. Piękna opowieść. Te 4 maluchy już trochę poznały jakimi prawami rządzi się przyroda więc zdobywając doświadczenie powinny dać sobie radę. Kiedyś wypatrzylem dziuplę gagoła, widziałem jak wlatywał do niej, ale maluchów jak wyskakiwaly nie zaobserwowałem. Któregoś tylko ranka pływał już po rozlewisku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! To i tak dużo widziałeś, żeby zobaczyć wyskakiwanie pewnie trzeba by tam siedzieć kilka dni. Może kiedyś nam się uda.

      Usuń