Pogoda miała być słaba, chmury, lekki minus i jakiś drobny
opad. Drobny śnieg koło szóstej rano był, ale zaraz po wschodzie zrobiło się
podejrzanie ciepło. Wróble i mazurki siedzące w tarninie rosnącej przy drodze
do wsi darły się, że chyba wiosna blisko, że ciepło się robi i coraz cieplej, a
może nawet słońce wyjdzie.
Koło dziewiątej słońce próbowało się przedzierać
przez szare chmurzyska i nawet kilka razu udało mu się.
Na słoneczna plamę
trafił wracający z porannego polowania lis.
Las na wejściu także błysnął
słonecznym szczęściem i na tym się skończyło.
Słońce się skończyło, bo ciepło
zostało i dokoła leciały z drzew śniegowe placki sprawiając wrażenie, że to
ptaki, a upadając na ziemię łudziły, że za chwilę zza drzewa wyjrzy dziczy
ogon, sarni kuperek, jelenie uszy, albo i łosie chrapy. Nic z tego w lesie ani
żywego ducha. Dopiero nad Żurawim Stawem zaczęły wiosennie podśpiewywać sikory,
ale gdy zaczął padać deszcz i one umilkły. Zajrzałam jeszcze nad nowe bobrze
bagienko, że może jakaś orzechówka się trafi, albo czarny dzięcioł. Nic, tylko
te śnieżne bombki. Przysiadłam na chwilę na pieńku, bo to też jest fajna rzecz,
usiąść i gapić się i chłonąć las. Ciszy
i chłonięcia starczyło może na minutę, bo oto niemal przed samym nosem pojawił
się pan i władca krainy przybrzeżnego sitowia i traw.
Wychylił się z jednej z
niezliczonych kęp okalających bobrze bagienko i dalej z pretensjami, że to jego
okolica, że był tu pierwszy, i że jestem za duża żeby się pakować do tych
wszystkich zasobnych w larwy, owadzie jaja i pająki miejsc.
Co prawda to
prawda. Kępy situ, w które się zanurzał były dla niego tym, czym dla mnie
dobrze wyrośnięty acz gesty młodnik.
Wchodził z jednej strony, przeszukiwał
teren koło minuty, wychodził jakimś innym wyjściem, przysiadał na gałązce i
widząc, że wciąż jestem ostrzegał, bym zbyt blisko nie podchodziła, bo ucieknie.
Posuwaliśmy się tak trawa za trawą, sit za sitem, gdy nagle zanurkował w kępę
przy ogromnym spuszczonym przez bobry dębie. Czekałam i czekałam, minuty
mijały, a strzyżyka nie było. Pomyślałam, że pewnie pod nieuwagę poleciał
gdzieś dalej, ominęłam pniak i przyglądałam się pobliskim trawom, gdy ptaszor
odezwał się za plecami. Przysiadł na wspomnianym
dębie, wykonał kilka dygnięć i oznajmił, że nie najgorzej mu się ze mną
spacerowało, ale, że podczas jedzenie ceni sobie spokój i samotność,
po czym
poleciał na druga stronę bagna. Tak to tak mój strzyżyku, pofrunąć za tobą nie
dam rady, ale niech się tylko trafi słoneczny ciepły dzień, a ty nie będziesz
aż tak głodny to jeszcze razem pospacerujemy.
Ależ ja lubię strzyżyki - małe, dzielne ptaszki. Pięknie wyszedł na zdjęciach! :-)
OdpowiedzUsuńA ja, kilka dni temu, idąc po zakupy, przechodziłam obok podciętych świerków, które rosną przy bloku obok. I usłyszałam nietypowy głos dochodzący z tych choinek. Kręciły się tam wróble, ale przecież ich głosy znam. Przystanęłam, wgapiam się w drzewko i widzę metr ode mnie strzyżyka! Chyba był zaskoczony równie jak ja. Zmierzyliśmy się wzrokiem i dał nura w gałęzie. Skąd się wziął ten malec 100 m od Uranii? Bardzo mnie ucieszyło to piękne spotkanie :-)
Ja też, bardzo. Mały, dzielny, to prawda. Kawał lasu, bagno, wszyscy się schowali, a on buszuje. To jego stary teren, ale całą zimę go tam nie spotkałam. Koło Uranii chyba jest jakiś stawek, a strzyżyk to lubi, a zimą jak zamarzł to dobrze jest mieć pod dziobem świerki z pająkami i dobrze jest spotkać w środku miasta życzliwą duszę:))
UsuńJA tak jak Ewa zdziwilam sie, bo pod moim blokiem w Warszawie, nagle zauwazylam maluskie z zadartym ogonkiem, ruchliwe cosik..Strzyzyk! nigdy dotad go tutaj nie widzialam....w lesie tak...pobieglam po aparat...ale znikl w krzaczkach.
OdpowiedzUsuńTwoje zdjecia sa jak grafiki, piekne, a lisek taki daleki robi wrazenie...piekne zdjecia!
aaaa...a ja myslalam, ze strzyzyki odlatuja na zime....
UsuńNiektóre strzyżyki podobno zimują i ten mój to chyba jest taki własnie przypadek. Widuję go w tym miejscu i latem i zimą. Twój warszawski może być przelotny, ale kto go tam wie. Pozdrawiam:)
UsuńStrzyżyk pięknie pozował na zdjęciach! Ślicznie wyszedł na tle śniegu.
OdpowiedzUsuńJa niestety spotkałam go tylko raz, nie dał sobie zrobić dobrej fotki...
Dziękuję! Udało się uchwycić go kilka razy, ale większość okazji zmarnowanych. Ta nieustająca ruchliwość to pewnie jego strategia przetrwania.
UsuńU mnie to leśne maleństwo też nad stawem harcuje i nad strumieniem. Ale jest bardzo ruchliwy i nie łatwo go uwiecznić. Śmieszy mnie jego Łacińska nazwa.
OdpowiedzUsuńI również uwielbiam sobie zasiąść wygodnie gdzieś w dogodnym energetycznie miejscu i chłonąc las. Taka medytacja.
Pozdrawiam serdecznie i lecę do poprzedniego postu bo przegapiłam.
No tak, troglodyta, ale z zachowania bo z wyglądu to rozkoszny kurczaczek:) Pamiętam zrobiłaś mu perfekcyjne zdjęcia. Pozdrawiam cieplutko:)
UsuńNienawidzę tych małych gnoi! Ile przez nich klatek napsułem, nie zliczę. Ile fotek pstryknąłem? Jedną:))) Tym bardziej gratuluję! Lisa oczywiście też, gdyż, jak pewnie wiesz, coraz bliżej mi do takich fotografii:)
OdpowiedzUsuńSą nieznośne, to fakt. Mieszkał latem u mnie nad stawem, płochliwy był okrutnie, ale tam pełno kotów ze wsi i kuna i wydra, a w dodatku światło zawsze kiepskie i fotek zero. Pewnie dlatego ciągle na niego poluję. Marzę o takich kadrach jak Twoje krzykliwce:)
Usuń