Kolory ptasich piór zmieniają sie w zależności od wieku, pory dnia, słońca i kiedy pierwszy raz zobaczyłam kopciuszki, wydały mi się
zupełnie czarne, a ich ogonki intensywnie czerwone. Drugą cechą, którą
zapamiętałam był ich głos, krótki świergot, a zaraz potem trzeszczenie jakby
ktoś w starym lampowym odbiorniku radiowym szukał fal, albo potrząsał pudełkiem
zapałek. Przylatują rok w rok, samczyk siada ćwierka i trzeszczy oznajmiając, że już są, samiczka w milczeniu trzyma się trochę
na uboczu.
A potem są zaloty i budowa gniazda.
W tym roku zbudowały a właściwie
wymościły je w stajni wykorzystując stare gniazdo jaskółek. Wyprowadziły trzy młode,
które co rano urzędowały przed stajnią, a kiedy mąż szedł do koni zmykały
na belkę, do której przyklejone było gniazdo i czekały, kiedy sobie pójdzie. Potem
czekały na rodziców siedząc na wozie, na dachu albo szukając czegoś do jedzenia
na własną rękę, a raczej na własne skrzydełko.
Tak je zastałam w zeszłą niedzielę.
Trochę wystraszone uciekły na przybudówkę stodoły, a potem na kołki
ogrodzeniowe, bo to stamtąd nawoływali je rodzice.
Najmłodszy i najbardziej
puchaty przysiadł na kołkowym występie i patrząc na stodołę udawał, że go tam
nie ma,
wreszcie, gdy podeszłam nazbyt blisko spojrzał i cichutko powiedział,
- ja jestem malutki i czekam tu na moja mamę.
Siedzący na
następnym kołku braciszek przyjrzał mi się dokładnie i z marsową miną
potwierdził za siebie i brata,
- i my też czekamy na nasza mamę i tatę, oni zaraz do nas
przylecą.
Czy nie cudowna jest wiara dzieci w to, że rodzice ochronią, obronią
i pokonają każdego. Rodzice rzeczywiście czekali niedaleko i namawiali do
przelotu w ich stroną, ale niezbyt kategorycznie, bo maluchy nie ruszały się z
miejsca. Kiedy odeszłam natychmiast przylecieli i upychali w zachłannych
dzióbkach upolowane wcześniej owady. Następnego dnia dowiedziałam się jak
wygląda prawdziwy alarm. Najpierw było rutynowe informowanie by dzieciaki
podejmujące pierwsze próby samodzielnego zdobywania pokarmu były ostrożne, bo ONA
znowu tu łazi i nagle zaczęło się nerwowe głośne tuktukanie, bo oto z paszarni
wyszedł bury kocur, a zaraz potem zwabiona mnóstwem pisklęcego wołania pojawiła
się para bocianów.
Kopciuszkowa rodzina natychmiast przeniosła się na dąb nad
stawem
i tam polując pod osłoną liści czekała spokojnie wieczora. We czwartek
rano zastałam je wszystkie koło domu przy stercie ogniskowego drewna.
Samiczka uwijała
się za dwoje, a na śniadanie były senne ćmy duszone w porannym słońcu oraz
pyszne muszki w syropie z porannej rosy.
Tata gdzieś się zapodział, za to mama
postanowiła nauczyć dzieci samodzielności. Zabrała je w okolice drewutni gdzie
w powietrzu latało mnóstwo owadów i pokazywała jak łowić je w locie. Jednak maluchom
najbardziej smakowały porcje dostarczone wprost do dzioba. Siedząc na starym
imadle lub na pieńku otwierały żółciutkie gardziołka i prosiły o jeszcze,
a
mama łowiła i cierpliwie tłumaczyła jak to się robi. Jeden maluch odważył się,
złowił, ale potem miał kłopoty jak złowioną muchę połknąć, drugi siedząc na kłodzie starał się łowić
owady, które przelatywały w pobliżu, ale ani jedno kłapniecie dziobem nie
zakończyło się sukcesem.
Dzisiaj rano znowu spotkaliśmy się przy stajni,
przyleciały jak tylko mnie zobaczyły. Każde miało coś do powiedzenia. Pierwszy
siedział na ziemi i mówił,
- zobacz jak urosłem, już sam umiem łowić.
Drugi przysiadł
na kołku i zawołał,
- zobacz, ja już nie mam puchu na głowie i umiem szybko
latać,
a trzeci najmniejszy przysiadł na dachu i cichutko, chociaż nieco
śmielej niż za pierwszym razem powiedział,
- a ja jeszcze jestem malutki i czekam tu na mamę, ale nie długo
urosnę.
Urośnie, bo owadów w tym roku jest bardzo dużo, tylko musi się
szybko nauczyć sam je łowić, bo tata od trzech dni wyśpiewuje serenady na stodole
i drugi lęg jest pewny, ale bez mamy się nie obejdzie.
I kolejna cudowna opowiastka! Pani teksty powinny być obowiązkowe do czytania dzieciakom na lekcjach przyrody!
OdpowiedzUsuńA rodzina Kopciuszków urocza, zwłaszcza puszaste młodziaki :-)
Dziękuję! Zawsze je oglądałam z doskoku i takie wczesne młode jakoś mi umykały, a tym razem udało mi się popatrzeć i nawet porozmawiać.
UsuńBardzo lubię je obserwować :-).
OdpowiedzUsuńCiekawa historyjka! Ten poczochrany - przeuroczy!
Ja też i one też lubiły się na mnie gapić, zwłaszcza, że na poczatku widziały tylko dwa wielkie konie. Z tym wystającym puchem wyglądały komicznie.
UsuńO, miałam napisać jeszcze o koniach - z chęcią bym je obejrzała na zdjęciach w jednym z kolejnych postów :-).
UsuńMusi się ułożyć jakaś historia, właściwie to coś się snuje ale powoli :))
Usuńpiękne te Twoje kopciuchy :)) szczególnie te malce z rozdziawionymi dziobami. Scena karmienia też super! To cudowne ptaszki. Całe szczęście mam je blisko domu, bo zazdrościł bym ci ich bardzo, a tak to tylko normalnie zazdroszczę ;)
OdpowiedzUsuńDziekuję w imieniu kopciuchów. W tym roku jest ich wyjątkowo dużo i to jest dość późny lęg, w stodole u sąsiadki młode były już na początku czerwca, a te moje romansowały dopiero w połowie maja.
Usuńto może być po prostu drugi lęg, kolejny.
UsuńMoże tak, bo obok tej mojej trójki były jeszcze cztery znacznie starsze chowające się w stodole drugiego sąsiada.
UsuńJakie one piękne! Brzuszki puchate!
OdpowiedzUsuńA ten zrywający się do lotu - cudo!
Dziękuję Aniu! Mieszkają u nas od zawsze, a dopiero teraz przyszło mi do głowy, by się im lepiej przyjrzeć.
UsuńJak zawsze - ciekawa historia i fajne kadry. Nie udało mi się do tej pory sfotografować kopciuszka. Mam nadzieję, że kiedyś go spotkam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ja też do tej pory nie miałam takich zdjęć, chociaż one od wielu lat gniazdują w stajni, ale zawsze po cichutku na uboczu. Rok temu kopciuszek niemal do listopada nocował na szafie w paszarni, wlatywał przez otwarte okno późnym wieczorem i rano wylatywał, ale fotek nie ma.
UsuńPrawie kompletny fotoreportaż. Teraz tylko wystarczy poczekać na drugi lęg, zrobić zdjęcia i w zasadzie już niczego więcej o życiu kopciuszków pokazać się nie da:) Świetne są te sceny z karmienia. Zawsze byłym ciekaw, jak wyglądałoby to u człowieka:)
OdpowiedzUsuńDzieki! Gniazdo jest przyklejone do płatwi kalenicowej i od góry jest może 10cm prześwit, nie da się tam zajrzeć, chyba, że odkryję inne gniazdo:) Pół głowy wsadziła mu do gardła, wyobraź sobie, że robisz to swojemu dziecku. Z czołówką na głowie można by zobaczyć woreczek żółciowy:)) Było kilka fotek z tymi żółtymi gardziołkam na wprost, ale one tak zachłannie się kręciły, że jak na złość żadna nie ostra.
UsuńPiękne te młode kopciuchy :) Są obowiązkowym "wyposażeniem" ogrodu :) brakowało by mi ich trzeszczacego głosu o 5 nad ranem tak samo jak piskow jerzykow wieczorami których mam w sąsiedztwie bardzo dużo.
OdpowiedzUsuńMają one u Ciebie bardzo dobrze. Nawet dwudaniowe śniadanie ;) :)
Kopciuchy dziekują. O, jerzyków u mnie nie widuję, nawet we wsi ich nie ma, czasem jesienią na przelotach uda mi się zobaczyć stado, a wieczorem kopciuszek daje koncert trzeszczenia w szczycie domu.
Usuńjakie puchate kulki :) fajnie uchwyciłaś scenę karmienia, aż nieprawdopodobne, ze w tych dziobkach mieści się głowa mamy :) Bardzo miło czyta się Twoje opowieści :)
OdpowiedzUsuńDziekuję! Musiały być głodne po nocy, bo nie zwracały na mnie uwagi, i gdyby matka czujnie nie siadała coraz dalej to mogłabym je mieć na wyciągniecie ręki. No właśnie, ta głowa w gardle, u wodnych ptaków to dzieci wkładają rodzicom dziób do gardła, a tu taka scena.
UsuńTen młodzieńczy puchofryz b.wzruszający.
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście fenomenalna 'dekapitacja' cateringowa ;)
Też mnie to rozczuliło:) Całe szczęście, że nie kłapnął dziobem:))
UsuńJakie cudne zdjęcia. Ja ostatnio miałam ciekawą przygodę z kopciuszkiem, a mianowicie wleciał mi młody kopciuszek przez drzwi do domu i nie chciał wylecieć i dodatkowo wcale się nie bał ludzi :D
OdpowiedzUsuńDziękuję! To są piękne spotkania, ja mam sporo takich gości. Musze kiedyś o tym napisać.
UsuńJeden z piękniejszych wpisów. Bardzo lubię kopciuszki i też kiedyś się u nas lęgły, obserwowałam jak karmią młode w różnych częściach ogrodu. Ale kiedy pojawiła sie kocica Liza, przeniosły się do sąsiadów, których niemal nigdy nie ma, więc mają spokój.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Cieszę się, że wróciły do stajni, bo kiedyś też uciekły ze względu na owego buraska sąsiadów który traktuje stajnieę jak swój drugi dom. Sypia na sianie w paszarni i czasem nawet powieki nie podniesie jak wchodzę.
Usuń