Teoretycznie znam zasadę, że fotograf, a raczej
fotografujący zawsze powinien mieć aparat przy sobie. No cóż, czasami się
nie da i tak było, kiedy wybrałam się dziś w zarośla za studnią po wierzbowe gałązki.
Wiedziałam, że coś spotkam i spotkałam strzyżyka. Skakał sobie z gałązki na
gałązkę tuż przy studni i szczebiotał
- No, co ty, nie wzięłaś aparatu, a ja tu na ciebie od rana
czekam, to może wróć?
- Ach nie, moja ty śliczna ptaszyno, cieszę się, że mieszkasz
u mnie i, że już nie muszę iść trzy kilometry przez Maruńskie Łąki, żeby cię
zobaczyć.
- Żebyś tu częściej zaglądała to dawno byśmy się spotkali.
Fakt, sentymentu do siedzenia w chaszczach nie mam, raz czy
dwa wpakowałam się w tę wierzbowo-kruszynową gęstwę, siatka mi się ciągle o coś
zaczepiała i dałam za wygraną. Zdecydowanie wolę wyjść na łąkę, stanąć pod
brzozą zobaczyć jak słońce prześwietla jej ciągle jeszcze zielone liście...
Tak
zrobiłam dziś wczesnym rankiem i to, że pamiętałam zabrać aparat ze sobą zostało
nagrodzone. Usłyszałam szmer w brzozowych gałązkach i okazało się, że to
dzięcioł zielono siwy zniechęcony tym, że orzechy laskowe z rosnących za płotem
leszczyn zostały zjedzone postanowił poszukać śniadania pod brzozową korą. To,
że stoję pod brzozą i na coś się gapię natychmiast wzbudziło zainteresowanie
mazurków. Kilka z nich przysiadło na brzozie i zaczęło zaczepiać dzięcioła.
- Znalazłeś coś do jedzenia?
- Czy tam są muchy?
- Jak ty je stamtąd wyciągasz?
- Daj kawałek
Zdenerwowany dzięcioł przeleciał na słup, ale to nie był dobry
sposób na pozbycie się mazurkowego towarzystwa.
Wszedł na szczyt,
odwrócił się i warknął
- Dzięcioł nawet śniadania spokojnie zjeść nie może i odleciał.
Ale kiedy jeszcze siedział na brzozie zauważyłam,
że przez cały czas polował albo podwieszony pod gałązką, albo głową w dół. No i
niech mi kto powie, że tylko kowalik to potrafi.
Nigdy nie widzialam dzieciola zielonoszarego...a z aparatem trzeba zawsze chodzic, to wiem , kiedy go nie mam przy sobie, zawsze cos ciekawego mi umyka i bardzo mi zal...fajny reportaz...ptaki to bardzo wdzieczny temat, a Twoje opowiesci jeszcze bardziej wdziecznym go robia...sciskam Cie serdecznje
OdpowiedzUsuńTen strzyżyk był dwa metry ode mnie, ale wiem, że nie można mieć wszystkiego. Dziękuję za bardzo miły komentarz i pozdrawiam serdecznie.
UsuńZatem dziś jest Dzień Dzięcioła ;-) Widziałam dużego dzisiaj w ogrodzie, jak pożywiał się na leszczynie.
OdpowiedzUsuńA wpis, jak zwykle, uroczy :-)
Zgadzam sie DDD czyli Dzięsiątego Dzień Dzięcioła zwłaszca, że i u mnie po południu duży usiadł na czubku świerka i zaraz zanurkował w leszczynę:)) Dziękuję!
Usuńw pierwszym komentarzu pojawił się nawet niwy gatunek dzięcioła! Taką jesteś inspiracją Grażynko :)
OdpowiedzUsuńFajny wpis!
Z tymi odcieniami to jest kłopot, ja w każdym razie będę siwiała na kremowo, a on najlepiej żeby się nazywał dzięcioł wąsaty:)) Fajnie, że Ci się podoba.
UsuńPiękne fotki. Proszę o więcej, bo tak chce się z naturą mieć kontakt na co dzień, a te zdjęcia mają taką moc przekazu... i tu mi brak słów. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo był taki przypadkowy 4 minutowy kontakt. Więcej jest, ale nie ma czasu pisać, może jak przyjdą długie jesienne wieczory. Dziękuję i pozdrawiam.
UsuńPani Grażyno. Bardzo proszę o post, w którym wymieni Pani gatunki, które NIE występują w Marunach. Mam niejasne przeczucie, że to będzie najkrótszy tekst w Pani blogowej karierze :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem ile gatunków podlegających ochronie potrzeba, by okolica mogła sie starać o status obszaru chronionego, albo chociaż Natura 2000. Ale pomysł na taki post jest fajny i jak znajdę jakiś ciekawy sposób to kto wie?
Usuń