niedziela, 18 października 2015

Gdybym

Od czasu kiedy okazało się, że przypadkiem zrobiłam zdjęcie droździkowi korciło mnie by go odszukać i przyjrzeć mu się dobrze. Gdybym wtedy nie zignorowała go czterema pstryknięciami. Niestety głóg pod domem został objedzony niemal do cna, ale głogów ci u nas dostatek 


i to całkiem blisko, więc w środę postanowiłam przejrzeć głogową gęstwę na górce niedaleko wsi. Wiał północny wiatr, wystarczyło wdrapać się na owa górkę i umiejętnie zbliżyć się do miejsca gdzie stołują się wszystkie okoliczne drozdowate. Jednak, kiedy tylko minęłam krowi stawek, na linii za głogową górką usiadł myszołów.  Powinnam była wiedzieć, że nie dość, że oczy ma dookoła głowy to jeszcze widzi ostro jak brzytwa, a jednak zaczęłam go podchodzić udając niewielki zielony krzew, taki spryt Kubusia Puchatka. Myszołów siedział, siedział, aż nagle postanowił obedrzeć mnie ze złudzeń, poderwał się i odleciał do lasu. 


Pewnie bym zawróciła, ale na wiodącej pod górkę zwierzęcej ścieżce zobaczyłam pióra. 


Ktoś tu niedawno także został odarty z nadziei na dalsze życie. Wśród piór zobaczyłam kilka w mocno rudym kolorze, rude pasmo piór ma właśnie droździk. Kto go upolował zostanie tajemnicą, może myśliwy był głodny i od tego zależało jego życie, taki los, a może to nie droździk? Z głogów dochodziło drozdowe terkotanie, więc postanowiłam jednak się wdrapać. Łatwo nie było, z powodu stromizny trawy nigdy się tu nie kosi, więc jest wysoka po pas. Ciężko się po niej chodzi, ale świetnie można się w niej ukryć, a i głogowa gęstwina jest znakomitym miejscem schronienia i południowego odpoczynku. 



Na górce prócz głogów rosną dzikie róże, jabłonie i grusze. 


Te ostatnie już dawno opadły i zostały zjedzone, ale jabłka dopiero opadają i to pewnie one zwabiły mamę sarnę z dwójką dzieci. Gdybym, tak jak planowałam na początku podchodziła pod wiatr, udałoby się je podejrzeć, a tak zobaczyłam tylko jak spłoszone moim zapachem uciekły na drugą stronę doliny. 





Zwykle taka strata zalega we mnie póki nie zrobię jakiegoś ładnego zdjęci, a to udało mi się dopiero w sobotę. W środku miasta na trawniku szukała jedzenia lekko zmutowana kawka. 


Ciągle było mi mało, więc, koło południa wyszłam tylko tak sobie, ubrana po cywilnemu. Co można spotkać w południe, idąc śmiałym krokiem środkiem łąki? A no można, najpierw przyleciały chyba młode dzwońce, 


a kawałek dalej dojrzałam pasącą się sarnę. 


Kiedy w zabawowych podskokach skryła się w małej dolince podeszłam bliżej i okazało się, że jest tam jeszcze jedna, młodsza. 


Obie miały pstro w głowie, podjadały i brykały jak na szczęśliwe stworzenia przystało. 



Wreszcie mnie zauważyły i niespiesznie zniknęły za drzewami. 



Podeszłam jeszcze kawałek, ale saren już nie było, za to na dębie siedział dzięcioł zielony. 


Takie niezaplanowane wyprawy są urocze i kto wie, co by się jeszcze udało spotkać, gdyby nie to, że podstępnie, nagle i niespodziewanie bateria zakończyła żywot, a zapas został w domu, bo przecież wyszłam tylko tak sobie. 

6 komentarzy:

  1. Tez lubie takie spacery...i zawsze cos sie na nich dzieje, a jak nie wezme aparatu , to juz na pewno sie podzieje i wtedy cierpie niemozebnie..a Twoje spacery sa bogatsze w zwierza, bo mieszkasz w cudownym miejscu...fajna relacja jak zwykle, z ja zawsze na Twoja opowiesc czekam.
    Wrocilam wlasnie z Kazimierza, gdzie tylko kozy spotkalam a na dodatek ladowarka padla, wiec bede musiala przyhamowac ...w pewnym momencie spaceru nad glowa przelecial mi klucz, chyba gesi, w dole mialam Wisle a na horyzoncie ruiny zamku w Janowcu..i aparat fotograficzny mnie zawiodl..caly czas mam w glowie te scene...i ta "strata zalega we mnie" i nie mam jak sie pocieszyc bo aparat nie dziala bo nie mam jak naladowac bateryjke..eh!
    sciskam Cie serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasmi mam wrażenie, że one specjalnie lecą wtedy gdy coś nam się zepsuje, wyczerpie, albo nie mamy aparatu. Kazimierz jest piękny sam w sobie, ale jak już Ci się te gęsi nad Janowcem trafiły to żal. Cudownie jest to widzieć samemu i to w Tobie na zawsze zostanie, ale fajnie jest się tym podzielić z innymi. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Ty to masz fajnie. W ramach niezaplanowania wychodzi Ci kilkadziesiąt różnych gatunków, a mi tylko ... jelenie! ;) Tak niefortunnie wyszło zestawienie tego myszołowa z tym zjedzonym ptaszkeim ale to na 98% nie jego robota. Jeżeli juz to raczej krogulec. Ta kawka to osobnik leucystyczny. Gratuluję tej obserwacji. Ma zaburzoną syntezę melaniny czyli barwnika odpowiedzialnego za wybarwienie piór. Ta przypadłość jest coraz powszechniej obserwowana. U ssaków również.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najmocniej przepraszam myszaka, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, że to jego sprawka. To najprawdopodobniej krogulec, regularnie wieczorem patroluje okolice domu. A droździka mógł dopaść w dzień, bo na łace jak tylko jest ciepło wciąż są pasikoniki i drozdy na nie polują. Cieszę się, że pochwaliłeś kawkę, ostatnio nie mam zbyt wiele czasu, a tęsknota za włóczęgą i foceniem jest i pomyślałam, że tak już ze mną żle, że zeszłam na psy czyli na kawki.

      Usuń
  3. Wspaniała wyprawa i jakie oko! A pstrokata kawka mnie urzekła :). Lubię te ptaszyska (może dlatego, że mam ich najwięcej za oknem i mają takie śliczne oczka). Aż mi się buzia uśmiechnęła, uruchomiłam wyobraźnię i widziałam siebie na takim spacerze... Dostałam prawdziwy prezent od natury, dzięki wyobraźni mogę być w takich wspaniałych miejscach :). Pani Grażynko, poproszę o jeszcze takich relacji :). Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Kasiu, jest w Pani tyle entuzjazmu i zachwytu, myślę, że kiedy zdecyduje się Pani założyć bloga i pokazać choćby to co Pani widzi za oknem to będę mogła odwzdzięczyć się równym zachwytem . Dziękuję serdecznie i pozdrawiam.

      Usuń