Sobota była bez wątpienia zapowiedzią rychłej wiosny. Poranny szron,
pozostałość po nocnym -4, skrzył się cudnie na olchach.
Grzechem byłoby siedzieć w domu zwłaszcza, że po piątkowym
spacerze pozostał … e tam niedosyt, nic nie zostało przez tę gęstą mgłę. Nad
rozlewiskiem gdzie jesienią spotkałam łosia, w rosnących przy Marunce olchach
siedział dzięcioł czarny. Wiem, bo słyszałam, ale tylko słyszałam, bo mimo
okularów na nosie w żaden sposób nie mogłam go wypatrzeć. Większość znanych mi
ptaków spotkałam kiedyś w okolicach mojego domu. Tak było i z dzięciołem
czarnym. Pewnej wiosny wywabiło mnie z domu rozpaczliwe wysokie wołanie – klij,
klij, klij, klij. Dochodziło z sosny nad stawem. Przez lornetkę zobaczyłam czarnego
ptaszora z czerwoną plamką na głowie a zaraz potem usłyszałam - quik, quik,
quik, quik, …. Sąsiad twierdzi, że on ciągle u mnie mieszka, ale nie widuję go.
Za to słyszałam głos, pewnie innego dzięcioła czarnego w pasie drzew za Dużą
Łąką, a w dużym lesie przy drodze do Lamkówka słyszałam jego słynne bębnienie z
częstotliwością 17 razy w ciągu sekundy. Dzięcioł czarny jak już się dobębni do
korytarza z owadami, wyciąga je za pomocą języka. Ten język to fenomen natury.
Oplata od góry czaszkę dzięcioła i być może stanowi rodzaj dodatkowej ochrony
mózgu przed wstrząsami spowodowanymi kuciem. Język przytwierdzony jest w
okolicy otworów nosowych i wysuwa się na trzykrotną długość dzioba. Nie dość,
że jest pokryty jakąś lepka substancją to jeszcze ma na obrzeżach specjalne zadziorki,
którymi zahacza znalezione owady. W zeszłym roku wiosną widziałam dzięcioła
czarnego nad Bobrzym Bagnem, a jesienią właśnie nad rozlewiskiem. W sobotę alarm
klij, klij, zaczął się jak tylko wychyliłam się zza górki. Zobaczyłam go, siedział na ciemnym pniu olchy jakiś metr nad ziemią.
Kiedy podeszłam nazbyt blisko posuwiście wspiął się wyżej i tam rozkoszując
się ciepłem, iskał się, wietrzył, trzepał, drapał pod skrzydłami i na brzuszku,
natłuszczał piórka. Każdy mój ruch powodował przerwę w pielęgnacji i
przelot na inny pień.
Wreszcie przytulił się do pnia i znieruchomiał.
Czekał aż się ruszę i wtedy z głośnym
peri, peri, peri, odleciał poszukać jakiegoś fajniejszego, spokojnego
miejsca gdzie słońce grzeje równie mocno i nikt upierdliwy nie stoi pod drzewem.
Po południu jeszcze raz przeleciałam się na łąki. Słońce
ogrzewało ciepłym światłem wejście do lasu,
zaglądało na skute lodem Bobrze Bagno
a olchy, które jeszcze rankiem chroniły kwiaty pod łuskami
po południu wyglądały już całkiem inaczej.
Ależ piękna seria zdjęć dzięcioła czarnego! Ja najczęściej go tylko słyszę, Wczoraj to mnie nawet przestraszył, kiedy "rozdarł" się w pobliżu i, głośno nawołując, przemieszczał się po lesie.
OdpowiedzUsuńWczoraj, jadąc na wycieczkę, powiedziałam do Męża - pewnie w Marunach jest dziś pięknie! Może jutro się wybierzemy... A dziś szarość niefotogeniczna, ech... Może jutro...
Dziękuję! Oj tak w Marunach był piekny dzień od samego świtu, a dziś o 6.00 jeszcze był księżyc a zaraz potem wypełzła mgła, podniosła się i tak sobie trwa. Może jutro?
UsuńPiękne zdjęcia Grażynko. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Miło, że Ci się podobają i też ciepło pozdrawiam.
Usuńkapitalne zdjęcia czarnego - gratuluję:) w ramach ścisłości - bębnienie jest zabiegiem głoszącym terytorium godowe i nie służy mu poszukiwanie pokarmu. To rytuał godowy. Świetne foty!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Trafiło mi się. Bębni już trzeci tydzień w lesie za szosą, a na rozlewisku rzeczywiście tylko kuje. A już miałam nadzieję na łatwe wyśledzenie dziupli.
Usuń
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia, teraz będzie doskonały czas do obserwacji dzięciołów :-)
Pozdrawiam
Dzięki! mam zamiar jeszcze się na niego zasadzić.
UsuńPrzyłączam się do gratulacji. Czarnuch jest jednym z najpłochliwszych ptasich stworzeń, jakie znam.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego nie odleciał od razu. Może dlatego, że tam nikt go nigdy nie płoszył. Dookoła jest mokradło i tylko dzięki temu, że woda niska i podmarznęta dało się trochę bliżej podejść. Dziękuję!
Usuń