Pierwszy raz zobaczyłam go w styczniu zeszłego roku, jeszcze
nie było śniegu, siąpił niewielki deszcz, a ja tak tylko spacerowałam, a nóż uda
się jakiejś ptaszynie spojrzeć w oczy. I udało się, w lasku za gospodarstwem Marii
przy starym wykrocie kręcił się jakiś maluch z żółtą latarenką na głowie.
Przeskakiwał z gałązki na gałązkę, zaglądał między korzenie, był ciągle w ruchu
i trudno było go namierzyć zwłaszcza, że jak podchodziłam bliżej to on niby się
nie bał, ale utrzymywał dystans. Coś mi tam świtało w głowie, że to mysikrólik,
ale pewności nabrałam w domu. Może to nasz,zimujący, a może rosyjski, przylatujący
do nas by przeczekać tamtejsze srogie mrozy. Na jednym zdjęciu się skończyło,
ale apetyt na więcej był. Zapamiętałam jego głos i w kolejnych dniach kręcąc się
po świerkowym młodniku ciągle słyszałam to delikatne dzwonienie. Było ich więcej,
ale siedziały w gęstwinie wiec o fotkach nie mogło być mowy. Wreszcie spadł
śnieg, bardzo dużo śniegu. Wiatr, jak to ma w zwyczaju każdej śnieżnej zimy, zrobił
ogromne zaspy na drodze oddzielającą łąkę Marii od mojej Dużej Łąki. To był
trudny pogodowo dzień, nie dość, że zaspy to jeszcze śnieżyca. Żeby się dostać
do mysikrólików musiałam przebrnąć w śniegu jakieś 150 metrów. Może
wiatr, a może co innego spowodowało, że szukały jedzenia w gałęziach Krzywej Sosny.
One z wiatrem ja pod wiatr i śnieg. One fruwały za jedzeniem ja, jak wańka wstańka
kiwałam się utkwiona w zaspie starając się
za nimi nadążyć. Przez niemal godzinę ani jednego zdjęcia z mysikrólikiem w
kadrze. A kto przy zdrowych zmysłach stałby w taka pogodę, tylko ruch gwarantował
zdobycie jedzenia i jako takie ciepło. Potem, gdy słońce było już trochę wyżej słyszałam
jak śpiewały wysoko w starych świerkach nad bagnem, a raz nawet udało mi się zrobić
zdjęcie.
Na więcej musiałam poczekać do kwietnia. Wracając z lasu zobaczyłam
żerującego mysikrólika w rosnącym przy drodze świerku.
Latał jak nakręcony, nie
wiem skąd takie maleństwo ma w sobie tyle siły, przecież każdy kiedyś musi
odpocząć. Moja cierpliwość została nagrodzona połowicznie, przysiadł wreszcie,
ale w takim gąszczu, że widać go było tyle co nic i … rozpoczął toaletę. Stroszył
się, otrzepywał, iskał i co chwila zerkał
aż naraz dzwoniąc donośnie spytał
- Czy ja mogę spokojnie wyzbyć się insektów, czy będziesz się
gapić?
Lato było kompletnie bezmysikrólikowe, ale jesienią pojawił się
pod domem. A to dzwonił w świerku przy drodze a to pożywiał się w srebrnym
świerku pod północnym oknem. Jestem mu bardzo wdzięczna, bo drzewko opanował
skorupik jabłoniowy, taki tarcznik w formie przecinka. Sam by nie zginął a
ponieważ w tym roku go nie ma, wygląda na to, że cały zapas zjadł mysikrólik.
Widać, że spodobało się ptaszynie moje gospodarstwo, bo tej jesieni już trzy
raz widziałam mysikróliki buszujące w rokitnikach, a ostatnio jeden przesiaduje
w rosnących przy ganku tujach.
Cały czas mam nadzieję na dobre zdjęcia, może
kiedyś przystaną spokojnie na świerkowej gałązce i powiedzą
- Dobrze nam tu u ciebie, za te wszystkie muszki, meszki i komarze
jaja możesz nam zrobić ze trzy fotki.
urocza mikroptiszka-cypidrylka! Bardzo częsty towarzysz moich leśnych tułaczek. Trudny do sfotografowania skoczek. :)
OdpowiedzUsuńSiedzi w świerkach, dzwoni, dzwoni, szukasz go a on nagle wyskakuje na gałązkę na idealną fotę. Pstrykasz, sprawdzasz, nie ma go. Zgadzam się by na drugie miał cypidrylek-sprężynek.
UsuńPorządny gość. Zapozuje i jednocześnie usunie szkodniki. Szkoda, że spotykam go tak rzadko, ale to chyba wynika z moich sporadycznych wyjść do lasu :)
OdpowiedzUsuńNamnożyło się w tym roku różnych robali, ptakom w to graj ale co na to drzewa i krzewy. Nadzieja w tym, że ptaków jest też dużo i dadzą radę to wszystko zjeść.
UsuńCudny maluszek! Mam gdzieś w czeluściach komputera jedną w miarę przyzwoitą fotkę mysikrólika. Ale tak to jest z tymi cypidrylkami. One wszystkie sprężynki :-)
OdpowiedzUsuńOj tak, sprężynki a mysikrólik nie dość, że sprężynka to w międzyczasie jeszcze drżący koliber.
UsuńPani Grażyno, muszę to napisać. Od kiedy w ubiegłym tygodniu trafiłam zupełnie przypadkiem na Pani bloga, przepadłam. Jestem zachwycona, takiego czegoś szukałam i ostatni mój post o Blogach jak powieści zainspirowany był właśnie Pani blogiem. Bo ten blog to właśnie taka powieść która z ogromną radością czytam codziennie po kilka postów. Pani mnie inspiruje do rozwoju i motywuje do pracy nad swoimi tekstami. Dawno nie przeżyłam takiego olśnienia jak po odkryciu Pani bloga. Mam nadzieję, że jeszcze długo będę mogła cieszyć się tymi pieknymi wędrówkami po Warmii w Pani towarzystwie.
OdpowiedzUsuńSzukałam gdzieś na stronie maila do Pani ale nie ma więc piszę w tym komentarzu i mam nadzieję że przeczyta go Pani. Bo ja mam miliony pytań do Pani. Chociażby o technikę fotografowania, o sprzęt?
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za to, że założyła Pani bloga, którego mogłam odkryć.
Jest mi naprawę bardzo miło, ale po pierwsze mam na imię Grażyna i dobrym blogowym zwyczajem jest mówienie sobie po imieniu, po drugie, przeczytawszy Twój post, pomyślałam, że ja właśnie tylko opowiadam, że tu czy tam poszłam, zobaczyłam, zrobiłam parę fotek i koniec, ale potem pomyślałam trudno, taki ma sposób i go nie zmienię, a tu niespodzianka, TAKI komentarz. Ja rzeczywiście tylko spaceruję, i dość emocjonalnie podchodzę do każdego spotkanego stworzenia. Jak się ma trochę czasu to można odkryć tuż obok nas jakby całkiem inna planetę. O szczegółach rzeczywiście pogadajmy przez maila g.ciechanowska@wp.pl.
UsuńDziękuję i pozdrawiam.