wtorek, 12 sierpnia 2014

Szczęśliwej podróży i ... uważajcie na Libańczyków

Tej pierwszej wiosny po przeprowadzce na wieś tyle było spraw, że nie zauważyłam, kiedy przyleciały, ale od chwili, kiedy spotkany na drodze sąsiad zagadnął
- A widziała, że wczoraj bociany przylecieli?
zupełnie zwariowałam. Zawładnęły moim życiem. 


Ważny był każdy klekot, każda niesiona do gniazda gałązka. A czy biorą z naszych brzóz, czy latają gdzieś dalej? Czy gniazdo jest dość mocne i czy wiatr go nie zwali? Czy żab i myszy jest dosyć, żeby nie były głodne? Czy już zniosły jaja i ile? Czy mróz nie przyjdzie i jaja się nie przeziębią? Czy zdążą wysiedzieć tak, by młode wylęgły się i urosły? Dla uspokojenia nerwów odbyło się liczenie. Przyleciały 15 marca. Tydzień dałam im na odpoczynek i regenerację sił. 22 Powinny znieść pierwsze jajo. Wymyśliłam sobie, że zniosą ich trzy( i nie pomyliłam się), więc od 25 powinny zacząć wysiadywać. Koło 25 kwietnia, czyli po 33 dniach powinny się wykluć młode. Przez dwa miesiące rodzice będą je karmić w gnieździe a potem jeszcze 2 tygodnie poza gniazdem. Wyszło na to, że 10 lipca muszą być samodzielne by po następnych dwóch tygodniach lecieć na sejmik młodych i odlecieć do Afryki. Niemal każdy dzień zaczynał się od patrzenia przez okno, czy siedzą na gnieździe. A potem zaczęło się jeszcze większe wariactwo, kiedy z gniazda zaczęły wystawać białe główki. Czy na pewno mają dość jedzenia, a czy któreś młode niechcący nie wypadnie z gniazda, czy nie zmokną w czasie deszczu, czy im słońce nie doskwiera? Miałam szczęście. Cały ten pierwszy rok był niemal idealny. Wszystko o czasie, co do dnia. Wszystkie młode przeżył. Widziałam jak dorastały, jak stawały na nogi, jak uczyły się podrywać lekko w górę, potem przeskakiwać z gniazda na dach, potem z dachu na komin. Widziałam pierwsze loty i kłopoty z lądowaniem w gnieździe i pierwszą rozkosz zabawy z wiatrem. Odleciały z innymi młodymi, które pewnego lipcowego południa pojawiły się nad naszym domem. W połowie sierpnia odleciała ona a on tydzień później. Nastała pustka. Wiedziałam, że już ich nie ma a jeszcze przez kilka dni podchodziłam do okna i spoglądałam na gniazdo na stodole sąsiada w nadziei, że czas się odwróci i, że znowu je tam zobaczę. Czas jednak był bezwzględny, ale na pocieszenie szepnął do ucha
- Nie martw się, jesień, zima szybko mną, przyjdzie wiosna i one znowu przylecą.

Przylatywały przez siedem kolejnych lat. Każdy przylot wywoływał dziką radość w sercu, że nic im się nie stało, nie zapomniały drogi do domu i, że życie zaczyna się na nowo. Nie zawsze było jak za pierwszym razem. Kiedyś rok był suchy, jedzenia mało i jedno młode z gniazda zostało wyrzucone, ale to się zdarzyło tylko raz. Za to doszły nowe sprawki jak nocowanie na słupie, na naszej stajni, na naszym domu, chodzenie z krowami po pastwisku, ucztowanie po żniwach i sianokosach. 




Niby wszystko normalne, ale dla mnie pierwsze, wzruszające i piękne, bo oglądane na własne oczy. No i sejmiki na Dużej Łące gdzie kiedyś naliczyłam ich ponad sto. 




A potem przyszedł rok 2009 i bociany nie przyleciał. Przyrodniczy porządek mojego świata legł w gruzach. Nie ważne, że inne ptaki były, że pojawiały się nowe, że w międzyczasie początek wiosny zaczęła wyznaczać para żurawi. Nie było bocianów. Pojawiały się od czasu do czasu, ale nie para i nie gniazdowały. 


Po jakimś czasie zrozumiałam, że moich bocianów już nie ma. To mogło być wszystko, wojna w Iraku, starość, linia energetyczna, pożar w buszu. Została nadzieja, że dzieci wychowane na Maruńskich Łąkach zechcą tu wrócić i odbudować nieużywane od lat gniazdo. Zechciały. Przyleciały w tym roku 3 kwietnia 


i były przez cały sezon.  To była trochę dziwna para. Gniazdo odbudowywały przez cały pobyt i klekotały także do ostatnich dni. Były wszystkie rytuały godowe, ale dzieci nie było. Razem siedziały na gnieździe, tuliły się do siebie, wymieniały czułości i razem je opuszczały lecąc na żerowisko. Podobno tak postępują młode bociany. Taka przymiarka do dorosłego życia. Najpierw gniazdo zasiedlają a dopiero w kolejnych latach mają potomstwo. Od dwóch dni na gnieździe nocował już tylko on. Dzisiaj o 9.45 zobaczyłam jak kołuje nad moim domem. 


To było pożegnanie. Jest 21.30 a na gnieździe nikt nie stoi, jest puste. Szczęśliwej podróży moje boćki i … uważajcie na Libańczyków.














6 komentarzy:

  1. To rzeczywiście para młodych bocianów. Życzę Ci, żeby w przyszłym roku przeszły kompletny cykl rozrodu i zakończonego sukcesem wyprowadzenia młodych z gniazda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo bym chciała żeby znowu zaczęły tu wracać jak do siebie.

      Usuń
  2. O jejciu, szukałem ich na łąkach i nie widziałem, żeby tylko już nie odleciały i z mojej okolicy... Liczyłem na ostatnie ich zdjęcie :-)
    Fajną masz kolekcję boćków :-)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. W okolicznych wsiach jeszcze są i na gniazdach i na łąkach.

      Usuń
  3. Piękny post, wielu rzeczy o bocianach nie wiedziałam.
    Pozdrawiam, ja także z Warmii, a konkretnie z Olsztyna :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń