środa, 22 października 2014

Na grzyby


Pamiętam taką jesień, gdy kumpela Ela jadąc w odwiedziny do rodziców powiedziała, że wybiera się na grzyby do Puszczy Boreckiej. Pomyślałam, że tyle grzybów ile Ela w tej puszczy znajdzie to ja przez całe życie nie uzbieram, ale, że znajdowanie grzybów uwielbiam, namawiałam męża żebyśmy pojechali do lasu, chociaż na spacer i pojechaliśmy w młodniki szynowskie. Koźlarze rosły jak szalone, jak poziomki, jak wysiane, pełno ich było wszędzie. Nazbieraliśmy dwa kosze, wróciliśmy do domu po następne i te także napełniliśmy. Jeśli u nas w młodnikach taki urodzaj to, co się dzieje w Puszczy Boreckiej. Dzwonię, opowiadam Eli ile nazbieraliśmy i mówię, że pewnie nie mam się czym chwalić a ona na to, że w puszczy sucho i grzyba nawet na lekarstwo. I wtedy polubiłam tutejsze lasy. To nie są piękne bory sosnowe jak na przykład w okolicach Stawigudy. Tu rosną lasy mieszane, z gęstym podszytem a grzybów trzeba się naszukać albo znać miejsca. 


Od lat szukam tych miejsc i ciągle znajduję jakieś nowe. Najłatwiej jest o kanie, te wędrują po okolicy i pojawiają się a to na łące pod domem, a to na kompostowych pryzmach 


lub na końskim pastwisku. Na Dużej Łące czasami znajduję rydze, Na łące przy wsi rosną pieczarki,  pod lasem można nazbierać maślaków, przy brzozach mają swoje miejsce koźlarze.  Gdy jest grzybny rok w głębi lasu, w chaszczach można znaleźć kurki, podgrzybki, 


borowiki, koźlarze i oczywiście opieńki. 


Ciągle jeszcze nie wiem czy gdzieś w okolicy rosną kołpaki i zielonki. W tym roku zanosiło się, że grzybów nie będzie wcale, bo żeby były potrzebny jest solidny deszcz. Nie wiem, z czego na początku lipca na końskim pastwisku urosły kanie. 


Ponownie pojawiły się pod koniec sierpnia. Gdyby nie to, że mam zapas z zeszłego roku i, że na górce przy brzozach znalazłam kilka kozaków to z wigilijną tradycją byłoby w tym roku krucho. Wszystko zmieniło się w minioną sobotę kiedy mąż zawołał
- Chodź szybko, przez naszą łakę leci jeleń.




Nie wiem jak w kilka sekund udało mi się go złapać  ale udało. W niedzielę wyszłam do lasu, tak tylko się powłóczyć, napatrzeć na tę piękną jesień, a może jakiś … jeleń, może sarna. 


Gapiłam się na liście, na trawki,




aż wreszcie spojrzałam pod nogi i… niemal rozdeptałam trzy  koźlarze. Tu trzy i tu dwa i tam i jeszcze tam. Nie byłam przygotowana, więc telefon do męża żeby przyszedł z koszem. W domu okazało się, że znalazłam 58 młodych zdrowych grzybów. W poniedziałek nie poszłam, bo pod domem w rokitnikach szalały mysikróliki (tak szalały, że zdjęcia beznadziejne),

ale we wtorek już nie wytrzymałam. Najpierw podglądałam sarny na łące 


a potem do lasu i znowu uzbierałam mały koszyczek a dzisiaj poszłam jeszcze raz na opieńki, które masowo wyległy i pewnie bym je zbierała gdyby nie to, że znowu urosły kozaki. 








Trudno, niech sobie opieńki spełniają swoja rolę w lesie, ja grzybów mam chwilowo dosyć chyba, że może po jutrze, do dużego lasu na borowiki takie jak ten dzisiejszy, ukoronowanie trzydniowego grzybobrania.


8 komentarzy:

  1. Mój tegoroczny, grzybiarski łup wynosi dokładnie 0,00. Tak źle nie było nigdy i chyba po raz pierwszy w życiu do pierwszego, zimowego bigosu dodam suszone pieczarki. No cóż. Zazdroszczę tych grzybów, ale chyba bardziej łąki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tu są osobliwe stosunki wodne. W najgorsze upały woda stoi w koleinach na górkach a w obniżeniach jej nie ma. Tam gdzie zbierałam koźlarze nigdy wcześniej ich nie było a przynajmniej w takiej liczbie i pod koniec października.

    OdpowiedzUsuń
  3. W domu okazało się, że na przestrzeni 100 m2 znalazłam 58 młodych zdrowych grzybów. - Grażka, to może oznaczać, że mieszkacie w zagrzybionym domu! Z tego co wiem, to nie jest zbytnio zdrowe :) I więcej nie wqrzaj ludzi takimi zdjęciami! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno i zbierając syciłam sie tym, że to własnie ja sama je zobaczyłam i znalazłam i uzbierałam. Zawsze jest tak, że ja namawiam na wyprawę a jak tylko wejdziemy do lasu to mąż znajduje a ja nie koniecznie. W domu głupizna dopadła mnie na powrót i przed czyszczeniem głośno je policzyłam. Pisząc uświadomiłam sobie, że znalazłam je na bardzo małym kawałku i masz rację, chlapnęłam bez sensu. Dzięki za czujność i wyrzucam tę przestrzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heyka, to było czytelne i oczywiste, a ja chciałem tylko to dowcipnie skomentować :) taka moja "satyrcza" natura :)) Grzyby piękne, zdjęcia rónież, ale szczególnie uwielbiam czytać twoje posty, jest w nich tyle szczerej radości i zachwytu wszystkim co Ci się przydarza, o mikrolokalnomaruńsko-łąckim patriotyzmie nie wspominając!;)

      Usuń
  5. Po przeczytaniu Twojego komentarza roześmiałam się i pomyślałam, że zagrzybiłam dom. I to byś zobaczył w rozmowie "oko w oko" ale, z czytaniem jest inaczej. Zaraz objawiły sie trzy nitki rozumowania 1. czy rzeczywiście w domu jest grzyb, 2. że wolałabym mieszkać w starym, być może zagrzybionym siedlisku sąsiadki i 3. Maria , polonistka powiedziałaby, Grażynko powinnaś użyć tych 100m zdanie wczśniej. Wiem, to nie jest normalne ale, tak to u mnie działa. Bardzo lubię Twój sposób komentowania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podpiszę się pod opinią pana Krzysztofa, że i zdjęcia piękne, i opowieść ciekawa. A już łąki maruńskie poza wszelką konkurencją - bo i uroda, i urodzaj ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Urodzaj jak sie trafi to jest ale, że łąki urocze to najpiękniej widać na Pani zdjęciach.

    OdpowiedzUsuń