niedziela, 15 maja 2016

Ich świat

Pod koniec kwietnia postanowiłam sprawdzić jak to jest z tym gniazdowaniem gągołów i traczy w dziuplach nad Pisą. Skończyło się tak, że zaraz na wstępie spłoszyłam samca i dwie samiczki traczy nurogęsi. 


Wszystko z powodu kleszczy. Jednorazowo, po przejściu przez chaszcze zdjęłam ich ze spodni kilkanaście. Może repelent był zbyt słaby, albo one bardzo zdeterminowane. Ponownie wybrałam się nad Pisę na początku maja. Rozświetlona słońcem droga wróżyła fajną wyprawę.


Ale kiedy zaraz na początku znowu wypłoszyłam tracze 


zrozumiałam, że bez solidnej zasiadki nic nie zrobię. A mogły być zdjęcia dzięcioła biorącego kąpiel na płyciźnie, kwilącego bielika kołującego nad łąką,  dziewięciu żurawi, które zobaczywszy mnie zrezygnowały z lądowania. Kiedy myślałam, że wrócę do domu tylko z widokami w pamięci, zza zakrętu wypłynęła ona. 


Niesiona nurtem pozwoliła się obserwować tylko minutę, raz czy dwa zawróciła, zanurkowała a potem zniknęła za kolejnym zakrętem. 




Jak się ukryć na niemal pionowym urwisku? Czatowni nie zbuduję, nory nie wykopię. Tam, co krok są zwierzęce ścieżki, zwalone przez wiatr i bobry drzewa, obłamane wiatrem gałęzie, a wszystko porośnięte konwaliami, kokoryczą, dziewanną, przy samym brzegu żywokostem i setkami innych dzikich roślin. Spacerując w tę i z powrotem wypatrzyłam miejsce niemal na samym brzegu pod starym dębem. Miejsce, z którego świetnie było widać oba zakręty rzeki. Udało mi się zejść, jako tako usadowić i zakotwiczyć statyw. Przykryta siatką nie liczyłam na jakieś specjalne fory. Test na kaczorze krzyżówki nie wypadł pomyślnie, niesiony nurtem płynął tak szybko, że podążając za nim obiektywem ujawniłam się i było po ptaku. Mimo wszystko siedziałam. Po chwili nisko nad wodą, jak autostradą przeleciała samica tracza. Wiedziałam, że będzie wracała, więc czekałam dalej. Po kilku minutach wypłynęła, ona i zaraz za nią kormoran. 



Pojęcia nie mam jak to działa, tracz i kormoran razem, a gdzie samiec, czyżby już rozpoczął pierzenie? Może po całym sezonie obserwacyjnym dowiem więcej. Ona nurkowała trzymając się blisko zakrętu i niewielkiej zatoczki, 





on niesiony prądem po dwóch nurach zbliżył się do mnie, zobaczył i odleciał. 



Całe szczęście, że podczas tej panicznej ucieczki ona był pod wodą i nic nie widziała. Zanurkowała jeszcze kilka razy, podpłynęła na płyciznę i zabrała się za toaletę. 















Jak to kobieta, piórko po piórku, skrzydła, brzuszek, grzbiet i tak w koło. Kiedy skończyła i odpłynęła odetchnęłam z ulgą. 


Jeszcze trochę, a zaliczyłabym pierwszą w tym roku kąpiel w rzece. Wygramoliłam się z tej, co tu dużo mówić pułapki i zobaczywszy krążącego myszołowa 


poszłam jeszcze kawałek brzegiem sprawdzić, czego wypatrywał. Warto było, bo udało mi się, nie do końca potajemnie zobaczyć dwa malutkie gągoły. 


Były same, ale świetnie sobie radziły. Myślę, że matka z resztą maluchów mogła być ukryta przy brzegu, na którym stałam. 


Traczy nie znam tak jak „moich” żurawi, perkozków,  czy choćby cyraneczek. 


Wszystkie dotychczasowe spotkania były i dla mnie i dla nich mocno zaskakujące, a dla nich pewnie też stresujące. Ten kawałek płynącej pośród łąk i lasu Pisy to ich świat, w którym człowiek bywa sporadycznie podczas sianokosów i to w sporym oddaleniu. Dzisiejsza wyprawa uświadomiła mi, że trzeba czasu, cierpliwości i ostrożności, by lepiej poznać te płochliwe ptaki i robić to tak by ten świat pozostał ich światem.