piątek, 11 lipca 2014

Jestem trawożercą czyli moje spotkania z sarnami.

To wydarzyło się kilka lat temu jesienią. Wybrałyśmy się z koleżanką na spacer Maruńskimi Łąkami aż pod Szynowo, tam weszłyśmy w młodniki sosnowe i na przesiece spotkałyśmy sarnę. Stała w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów i patrzyła na nas. W pewnym momencie kiwnęła głową w dół. My także kiwnęłyśmy głowami i, z głupia frant powiedziałyśmy
- Dzień dobry
Sarna powtórnie kiwnęła głową i zrobiła krok w naszym kierunku. Więc my także kiwnęłyśmy i podeszłyśmy klika kroków. Sarna skubnęła raz czy dwa trochę trawy, popatrzyła na nas i ponownie kiwnęła. My odkiwałyśmy. Popatrzyła na nas, jeszcze raz powtórzyła skubanie kiwanie i spojrzenie i doczekawszy się od nas tylko kiwania i kilku kroków do przodu, nagle przestraszyła się i uciekła. Roznałyśmy to zachowanie z lektury książki Monty Robetrsa „Zaklinacz koni” ( nie mylić z powieścią Nicholasa Evansa, bo to dwie różne historie). Ten gest kiwania głową i skubania trawy to informacja „nie zrobię ci krzywdy, jestem roślinożercą, pokaż, kim ty jesteś”. Zrobiłyśmy coś źle albo nie do końca tak jak oczekiwała sarna, dlatego uciekła. Pamiętam z „Zaklinacza…” opis powrotu do stada niesfornego źrebaka. Także kiwał głową w kierunku najważniejszej klaczy w stadzie, która wcześniej z tego bezpiecznego stada, wychowawczo, przepędziła go. A to jego kiwanie oznaczało „ już nie musisz się mnie obawiać, już będę grzeczny, nie będę kopał i gryzł, pozwól mi wrócić, jestem trawożercą”.
Kiedyś potrzebowałam gwałtownie zdjęcia saren do umieszczenia na stronie internetowej, wybrałam się na łąkę, na której je często widywałam. Nie umiem podchodzić, pamiętałam tylko, że muszę iść od strony nawietrznej. Wyszłam zza lasu, bez żadnego maskowania z aparacikiem marki Olympus  S700. By zrobić nim wyraźne zdjęcia musiałam podejść bardzo blisko. Na łące pasły się dwie sarny. Zatrzymałam się na dłuższa chwilę. Jedna zobaczyła mnie, kiwnęła w moja stronę głowa. Natychmiast jej odkiwnęłam i udałam, że skubię trawę. Sarna pochyliła się i z dalej jadła. 


Podeszłam kilka kroków do przodu. Ona znowu popatrzyła i kiwnęła głową, po czym wciągnęła chrapami powietrze. Odpowiedziałam jej kiwaniem i markowaniem skubania, znowu podeszłam kilka kroków. Taki swoisty taniec trwał do chwili, gdy zauważyła mnie druga sarna i rzuciła się do ucieczki. Ale to było tylko kilka susów. Zatrzymała się i zobaczywszy, że stoję nieruchomo i, że jej towarzyszka dalej spokojnie skubie trawę sama także wróciła do jedzenia. W ten sposób podeszłam tę pierwsza sarnę na odległość około sześciu metrów. Niestety, gdy tylko wiatr przywiał jej w nozdrza mój zapach, porwała się do ucieczki a z nią jej koleżanka. Od tej pory większość saren tak właśnie podchodziłam. Pokazywałam się im, pozwalałam oswoić, i powoli skracałam dystans. Zawsze w końcu pojawiał się jakiś wir powietrzny, który niósł w ich stronę zapach człowieka i wtedy uciekały. 

Zeszłej jesieni, wybrałam się na szczygły a trafiłam na odpoczywającą po drugiej stronie Marunki sarnę, która całkiem spokojnie pozwoliła sobie zrobić zdjęcie. 

Tak też było zeszłego roku w sierpniu podczas sarniej rui. Kozioł i koza biegały po łące kompletnie się mną nie interesując no, ale ruja to wyjątkowa sytuacja.

 Myślę, że jeśli Polak jest w stanie nauczyć się chińskiego a Chińczyk polskiego to wszyscy jesteśmy w stanie nauczyć się kilku podstawowych gestów, znaków, mowy ciała zwierząt byśmy się czuli nawzajem bezpieczni. Wszyscy prócz niektórych myśliwych, bo kiedy jednemu z nich opowiedziałam, że podeszłam sarnę oko w oko na sześć metrów, skwitował to
- Młoda i głupia
Czy zdąży zmądrzeć? 

A to moje spotkania z sarnami










4 komentarze:

  1. pięknie to opisujesz, bardzo literacko i z takim szczerym zachwytem - piękne!
    Podchodzę zwierzęta już ... kilkadziesiąt lat i niestety moje spostrzeżenia mimo nieograniczonej miłości do zwierząt, nie są aż tak literackie. Jeleniowate, konie, zebry, żyrafy, hipopotamy i słonie, antylopy i sarny kiwają w układzie pionowym z dwóch jedynie powodów. Pierwszy to zmiana położenia oczu w celu dokładniejszego przyjrzenia się obiektowi. Drugi to odganianie się od owadów. Gdyby miało działać tak pięknie opisane hasło - jestem roślinożercą, nic ci nie grozi - nie uciekałyby od nas, pozwoliłyby się podejść. Wielokrotnie widywałem zloty międzygatunkowe na śródleśnych polanach - sarny+jelenie+żurawie+zające. Ani żurawie, ani zające nie kiwały głowami. Jeżeli mogę podopiwedzieć, to do sarny podchodzi się wyłącznie gdy ma opuszczoną głowę i pobiera pokarm. Gdy na Ciebie patrzy, stój nieruchomo. Po chwili ponownie opuści głowę. Należy uważać, bo w pewnym momencie zrobi podpuchę - zamarkuje opuszczenie głowy, po czym nagle spojrzy na Ciebie, Może to zrobic kilka razy pod rząd :) Trzeba to wyczekać. To, że podeszłaś tak blisko, nie miało związku z gestami wykonanymi glową - przykro mi :) Przedostatnie i ostatnie zdjęcie koziołka - boskie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekonałeś mnie. To może być zmiana położenia oczu w celu ... . Jednak nie chodziło mi o szerokie relacje międzygatunkowe a tylko człowiek - koń/sarna/jeleń. Niepotrzebnie sugerowałam się moimi obserwacjami i doświadczeniem w pracy z końmi oraz ksiażką M.Robertsa. Konie to zupełnie inna para kaloszy. Właściwie to się ucieszyłam, bo im bardziej będą nieufne, tym bardziej bezpieczne. No, ale żeby tyle lat roić sobie w głowie ....

      Usuń
    2. Cieszę się i całkowicie zgadzam, że płochliowość służy bezpieczeństwu dzikich zwierząt. Dodatkowo wypada uznać, że dzikie zwerzęta są lepszym "miernikiem" poprawności naszego zachowania, bowiem za każdym razem widzą Cię po raz pierwszy. Koń, który Ciebie zna, czy w ogóle przyzwyczajony do widoku człowieka, wybaczy mu więcej w trakcie zbliżania się, nawet ... kiwanie głową;)

      Usuń
    3. Z końmi to jest tak, że w stadzie obowiazują pewne zasady których przestrzegania pilnuje klacz prowadząca, podobnie jak u jeleni łania licówka. Sam mi to napisałeś. Kontakt między klaczą a resztą stada odbywa sie za pomocą określonych zachowań zarówno klaczy jak i członków stada. To może być kopanie, gryzienie, stawania bokiem, uszy po sobie czy też kiwanie głową. W momencie gdy to człowiek usiłuje zmusić konia do posłuszeństwa, przejmuje funkcję klaczy prowadzącej. Roberts prowadził dość długo te obserwacje i potem wykorzystywał je w układaniu koni, bez stosowania potwornych metod łowców mustangów.

      Usuń