wtorek, 28 lutego 2017

Koziołkowe wagary

Kilka cieplejszych dni i w ptasim świecie zaczęły się wiosenne przemiany. Miłosne trele najwcześniej zaczęły sikory, wczoraj dołączyły do nich trznadle i paszkot. Tego ranka nie tylko ptakom wiosna w duszy grała. Młody koziołek szedł z całą rodziną na popas. Rudel przemieszczał się przez las czujnie, powoli kierując się w stronę ugoru, na którym rosły duże kępy soczystego, zielonego, dzikiego prosa. Najwięcej było go na górce skąd był widok na całą okolicę i sarnom bardzo to odpowiadało. Nikt niezauważony nie był w stanie zbliżyć się do nich. Koziołek trochę się ociągał. Starym kozłom wyrosło już poroże otulone zamszowym scypułem, a on miał ledwo zaznaczone miejsca gdzie może kiedyś coś się pojawi. Czuł się już prawie dorosły, ale ciągle musiał respektować rodzicielskie nakazy, a tak bardzo było mu było tęskno do samodzielności. Na porębie niezauważony przez nikogo odbił trochę od reszty stada i znalazłszy kępkę zielonej trawy delektował się każdym źdźbłem.  Rudel już dawno dotarł do skraju rżyska, a on ciągle tkwił w lesie. Mama mówiła, że najbezpieczniej jest w grupie, ale to on musiał się pilnować. Teraz jednak rozpierała go duma z tego, że już z pół godziny jest sam i nic się nie stało, radzi sobie, jest prawie dorosły. Naraz usłyszał jakiś szelest, postawił uszy, wyciągnął pyszczek, ale wiatr nie przyniósł żadnego ostrzegawczego zapachu, a szelest wciąż się zbliżał. Dla dodania sobie odwagi szczeknął raz i drugi i pognał w dół na łąkę. Tam zatrzymał się na chwilę i zaczął nasłuchiwać. Szelest ustał, ale on był sam na otwartej przestrzeni, a mama mówiła, że to nie jest bezpieczne. Szczeknął jeszcze kilka razy ostrzegawczo, a że nic się nie działo uznał, że niebezpieczeństwo, jakiekolwiek było, minęło. Mógł skręcić w lewo i po minucie dołączyć do stada, ale robienie tego, co się samemu chce było takie wspaniałe. Postanowił jeszcze trochę pokosztować swobody, wspiął się na zbocze i wyszedł na górną łąkę. Nie było tam zielonej trawki jak w lesie, ale była całkiem smaczna choć stara trawa, a w dodatku nadal mógł robić co chciał. Nagle dostrzegł coś dziwnego, duży czarny kształt na tle sosen. 


Przyglądał mu się dobrą chwilę, po czym odwrócił się i potruchtał w stronę rżyska. 



Ciekawość jednak nie dawała mu spokoju. Stanął i spojrzał w kierunku tego czegoś, co ciągle było za nim, choć niby nieruchome. 


Nie wiedział, co ma robić. Rodzinne stado było za plecami w zasięgu wzroku, ale tam znowu będzie dzieckiem. Wszystkie rodzicielskie nauki poszły w kąt. Najpierw zaczął przestępować z nogi na nogę, potem dwa kroki do przodu i krok w tył. 






Jak tu sprawdzić, co to jest? Zatrzymał się, spojrzał w bok mówiąc, wcale na ciebie nie patrzę, rusz się, jeśli umiesz. 


Chwila niepewności i znowu kroczki, patrzenie w bok i spojrzenie na to coś, co budziło coraz większy niepokój. Jeszcze raz kroczki i jeszcze. 







Wreszcie uznał, że jak na pierwszy raz to i tak zaszalał, odwróci się i popędził w stronę stada. 


Zatrzymał się trochę wcześniej przy jakieś zielonej kępie by nie wzbudzić niepokoju wśród pasących się i odpoczywających saren, ale też żeby sobie pomyśleć o tym jak fajnie było być przez chwilę dorosłym. 



Zdawało mu się, że nikt nie zauważył jego nieobecności, ale siedzący na brzozie myszołów widział całe zajście i mruczał pod nosem,  

- młode to i głupiutkie jeszcze, ale co robić? Wiosna!


wtorek, 21 lutego 2017

Twarde dowody

Jeszcze wczoraj łąki, pola pokryte były śniegiem, a dziś od rana inny świat. 


Jakoś tak po ósmej siadłam do komputera by sprawdzić prognozę pogody, że może jakaś słoneczna dziura się trafi, gdy usłyszałam TEN GŁOS. Otworzyłam okno i… tak to był żuraw. Porwałam aparat, boso wyskoczyłam na trawę i udało mi się zrobić te trzy fotki. 




Zakrzyczał jeszcze kilka razy i poleciał gdzieś nad Maruńskie Łąki. Tak to tak, szybko do domu, ciuchy, skarpety, kalosze i dalej na poszukiwanie żurawia. Mógł być na łosim rozlewisku, mógł na górce za Marią lub pod lasem. Zwariować można od tych możliwości, pomyślałam, że może to jednak ten z Żurawiego Stawu i tam postanowiłam sprawdzić. Po drodze jednak zobaczyłam pasące się sarny i nijak nie dało się zostawić ich w spokoju zwłaszcza, że wiatr był korzystny. 





Mogłam podejść je jeszcze bliżej, ale oczywiście usłyszałam żurawie wołanie. A niech to, obiecałam sobie, że nic już nie odciągnie mnie od celu, ale gdy dotarłam nad staw żurawia nie było. Była za to czubatka z wicherkiem na głowie, 


a kawałek dalej na drodze leżał śnięty cytrynek. 


Nie wiem, czy to się liczy, jeśli nie był żywy, ale jak pamiętam z „Doliny Muminków” spotkanie pierwszego żółtego motyla na wiosnę oznacza, że lato będzie wesołe. Czyż to nie piękna wróżba. Naraz znowu usłyszałam krzyk żurawia i zobaczyłam go, leciał w stronę starego lasu. 


Marunka rozmarzła i niczym duża rzeka toczy spiętrzone bobrzymi tamami wody do Pisy. 


Pola wokół też rozmarzły, ale jeszcze nieobsiane więc nic dziwnego, że żuraw nie usiadł, bo i po co? Zmęczony długą podróżą musiał znaleźć lepsze miejsce na pierwszy popas, może w okolicy Jezioran, gdzie pola ogromne i ozimina wyłoniła się spod śniegu. Wracając najpierw usłyszałam a potem wysoko nad łąką zobaczyłam skowronka.  


Dzisiejszy pochmurny i wietrzny dzień przyniósł dwa zwiastuny, dwa twarde dowody, że wiosna przyszła, a co będzie jak zaświeci słońce? 

czwartek, 16 lutego 2017

Tchnienie wiosny

Bardzo delikatne tchnienie, bo chociaż pyszczek trznadla jest już mocno kanarkowy, ale ani on, ani paszkot nie zaczęły wiosennych śpiewów, a i sikorowe głosiki jeszcze mocno zachrypnięte. Co się dziwić, kiedy rano było -5 stopni.


Pod domem jak zwykle spory harmider, ale w lesie cisza. Czasem tylko można było usłyszeć krótkie głoszenie terytorium dzięcioła czarnego, no i krucze gadanie. Kruki mają teraz robotę z reperacją gniazda, bo wkrótce zacznie się znoszenie jaj.


Kruki gniazdują tam gdzie zawsze tak jak i orzechówka, która pobudzona aktywnością kruków dyskretnie przyleciała sprawdzić, czy czasem nie zajęły jej miejsca.


Ptaki jak chyba większość naturalnych mieszkańców lasu maja swoje ulubione rewiry, które odwiedzają o określonej porze. Tak było i dzisiaj, nagle las rozbrzmiał radosnym świergotem stada raniuszków i mysikrólików, ale był też pełzacz, kowalik para leśnych kosów i oczywiście sikory. Całe to towarzystwo przyleciało na zalany słońcem skraj Żurawiego Stawu by w gałązkach, zakamarkach, krzaczkach, trzcinach szukać śniadania.


















Szłam razem z nimi, niekoniecznie nadążając, aż trochę zniecierpliwione moim towarzystwem przeleciały przez rów odprowadzający namiar wody ze stawu i dalej w jakiś inny ulubiony kąt lasu. Kiedy myślałam, że to już po ptakach udało mi się jak zwykle spłoszyć bielika wypatrującego czegoś bardziej konkretnego na śniadanie.




Dziś mróz na otwartej przestrzeni jeszcze rządził, ale w lesie śnieg był już mięciutki,


a na południowych stokach nie było go wcale. Może jutrzejszy zapowiadany deszcz rozprawi się z nim do reszty, a wtedy będzie można powiedzieć, że wiosna tuż, tuż i spokojnie czekać na przylot żurawi.