Byłam na Żurawim Stawem tydzień temu w sobotę, byłam i w
miniony czwartek i wyglądało na to, że wiosna tego roku będzie tam bardzo uboga
w ptaki. Może dlatego, że bardzo blisko prowadzona jest przecinka, a może to
wiosna inna niż wszystkie. Wybrałam się i
dzisiaj mając nadzieje na brodźce, które na krowim stawku już są. 9.30 to słaba
zdjęciowo pora, ale dzięki temu, że przepadywał deszcz myślałam, że
ludzi tam nie spotkam. I rzeczywiście
cicho było, jak makiem zasiał. Pod rozłożystym
krzewem nie wiadomo czego łabędź kończył poranną toaletę, a nad łabędziem…, co
u licha robił tam żuraw?
A no stał, czyścił piórka i cichutko wabił. On wabił,
a ona niby niezainteresowana jednak nie mogąc się oprzeć jakiejś niepojętej
tajemniczości w jego głosie weszła do wody i powoli dobrnęła do kępy traw w pobliżu
żeremia.
Wtedy on nagle rozłożył skrzydła i zaczął tańczyć. Podskoki, składanie
nóg w powietrzu, przysiady, obroty, pochylanie szyi, zamaszysty bieg po wodzie,
wznoszenie skrzydeł w górę i na boki. Cały wspaniały repertuar żurawich miłosnych
gestów. Wiem, że tam wcale nie ma dużo miejsca, ale tylko złej tanecznicy
przeszkadza rąbek u spódnicy, a zakochanemu żurawiowi wystarczył kawałek
podmokłej łąki, by pokazać kunszt niewyuczony, a tkwiący w każdej cząstce jego
ciała od chwili, gdy przyszedł na świat.
Ja byłam zachwycona, ale ona? Ona najpierw patrzyła trochę zdumiona, nawet kilka
razy kiwnęła z aprobata głową, ale gdy on wpadł w taneczny trans i zaczął biegać, poszła spokojne za nim, by, gdy
po raz kolejny przebiegał koło niej szepnąć
- Kaziu daj spokój
I on dał spokój,
zatrzymał się, jeszcze raz czy dwa ukłonił się, oprzytomniał i oboje poszli na brzeg żeremia by doprowadzić się do
porządku.
Wtedy i sarny, które z brzegu uważnie oglądały cały spektakl wróciły do
jedzenia.
Skoro wszyscy się uspokoili to i ja bardziej uważnie obejrzałam
okolicę i dotarło do mnie, że o ile ostatnio zauważyłam, że wodzie do stanu z
ubiegłego roku brakuje już tylko piętnaście centymetrów, o tyle dzisiaj
brakowało czterdzieści. Ze złymi przeczuciami
poszłam do bobrowej tamy. Niestety, w części znowu była zniszczona. I wtedy wróciły strach i bezsilna złość z przed
roku. W oczach stanęły ślady po kładach, pustka i cisza nad stawem, papierki po
batoniku Princessa, puszki po energy drinku i butelka po Kubusiu i przypomniało
mi się coś jeszcze, z soboty z przed tygodnia. Byłam tam po południu i siedząc w
czatowni nagle usłyszałam głosy, a po chwili nad bobrową tama zobaczyłam mężczyznę
i chłopca. Pomyślałam, że to tata zabrał syna na spacer i pokazuje mu piękno leśnego
zakątka. Zastanowiło mnie jednak, dlaczego nie podszedł z nim od strony łąki, a
przedzierał się chaszczami nad rowem. Eee, czepiam się. Stali chwilę, rozmawiali, coś pokazywali,
myślałam, że łabędzie. Spokojnie
odeszli. Co miałam teraz myśleć, że pokazywali sobie którędy przejadą kładami? Poukładałam
jak umiałam wszystkie wyrzucone elementy tamy, po południu mąż poszedł tam ze
mną i przekopał na to ileś tam łopat ziemi. Woda przestała tak szybko uciekać.
Reszta leży w łapkach bobrów oraz rękach leśniczego i straży leśnej.